Przysięgałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuszczę aż do śmierci. Nie brałam pod uwagę tego, że moje słowa będą obowiązywały całkowicie niezależnie od wyborów i uczynków drugiej strony.
Moja obrączka jest złota, gładka i wyjątkowo mała, żeby dobrze leżała na szczupłym palcu. Noszę ją od czternastu lat z krótką przerwą, kiedy to musiałam zwiedzić piekło – tu, na ziemi. Wyszłam za mąż wcześnie i byłam z niej bardzo dumna. W drodze na uczelnię opierałam prawą rękę na poręczy w autobusie tak, by wszyscy wokół mogli zobaczyć obrączkę. Małżeństwo napełniało mnie radością, którą najchętniej obwieściłabym całemu światu. Ale tak naprawdę wartość tego niewielkiego, okrągłego symbolu poznałam dopiero wtedy, gdy zaczęłam płacić za niego ogromną cenę.
Wszyscy zostaliśmy wychowani na tych samych bajkach, w których królewicz i jego wybranka najpierw pokonują przeciwności losu, a po ślubie już tylko żyją długo i szczęśliwie. Niejeden raz zapominamy, że w życiu jest raczej odwrotnie. Jakże czujemy się oszukani, kiedy nasze związki się rozpadają! W końcu w żadnej baśni nie było mowy o rozwodzie króla i królowej. A to, że dziś rozwody są tak powszechne, że dotykają aż tylu osób, w żaden sposób nie umniejsza cierpienia poszkodowanych i ich dzieci. Kto zatem jest zagrożony rozwodem? Każdy, kto trwa w małżeństwie.
Co przysięgamy
Ja, mąż i dzieci – najlepiej cała gromadka. W niedzielę i od święta Pan Bóg. Dom z ogródkiem, a w odległej przyszłości wnuki wokół nas. Tak sobie to zaplanowałam. Owszem, miałam różne obawy: czy dzieci będą zdrowe, czy nie dotknie nas jakiś nieszczęśliwy wypadek. Na liście możliwych kataklizmów rozwód nie pojawił się nawet na chwilę. Dlaczego coś takiego miałoby nas dotyczyć? Przecież prawdziwa miłość nigdy nie ustaje.
Poznaliśmy się na obozie harcerskim, co, oczywiście, miało świetnie wróżyć na przyszłość. Ja miałam piętnaście lat, on szesnaście. I nawet to, że mieszkaliśmy w innych miastach nie przeszkodziło nam utrzymać uczucia aż do studenckich czasów. Byłam wtedy w salezjańskim Ruchu Światło-Życie, oddałam moje serce nie tylko chłopakowi, ale i Jezusowi. Okazało się później, jak bardzo poważnie nasz Pan traktuje ludzkie wybory i jak ogromna jest Jego wierność wobec naszej niewierności, małości, letniości.
W trakcie studiów pojawiło się dziecko, więc po prostu się pobraliśmy i zamieszkaliśmy razem, korzystając z pomocy rodziców. Dopiero teraz widzę, z jakiego bałaganu wchodziliśmy w sakrament małżeństwa, jak wybiórczo traktowaliśmy Boże przykazania. Ale wtedy szalałam ze szczęścia. Byłam zakochana, chciałam być żoną i mamą. Z Panem Bogiem niczego nie uzgadniałam, On miał nam pobłogosławić i już. Wiedziałam o sakramencie tyle, ile większość młodych ludzi po krótkim kursie przedmałżeńskim. To znaczy nic. 15 sierpnia, w Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, przysięgałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że go nie opuszczę aż do śmierci, nie do końca rozumiejąc, co przysięgam. Nie brałam pod uwagę tego, że moje słowa będą obowiązywały całkowicie NIEZALEŻNIE od wyborów i uczynków drugiej strony. Teraz czuję potrzebę, aby powiedzieć innym – właśnie TO przysięgacie. Na dobre i na złe. Nawet gdyby to złe było gorsze, niż się spodziewacie, stając przepięknie ubrani i lekko zdenerwowani przed ołtarzem.
Ta trzecia
Po ślubie zaczęło się zwykłe małżeńskie życie. W miarę zgodne i w miarę wygodne. Urodziła się urocza, zdrowa córeczka, cztery lata później druga, równie udana. Mąż miał dobrą pracę, ja mogłam pozostać z dziećmi w domu. Chodziliśmy co niedzielę do kościoła i uważałam, że wszystko jest w porządku. Bóg wszak miał swoje miejsce w tej rodzinie, choć niekoniecznie pierwsze… Mój mąż wiele lat przed faktycznym kryzysem przestał chodzić do spowiedzi i do komunii, tłumaczył to problemami z wiarą. Jak mogłabym naciskać? Przed siódmą rocznicą ślubu poszłam więc na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy ze starszą córką, a jego nie było z nami. Nie pamiętam, z jaką intencją szłam w tej pielgrzymce, ale wkrótce po niej poczęło się trzecie dziecko, które z pewnością było kolejnym darem Matki Bożej. Synek urodził się w cudowną, czerwcową noc w ciszy i spokoju domu, tylko w obecności męża i domowej położnej. Rok później przeprowadziliśmy się do wybudowanego na kredyt, wymarzonego domu z ogrodem. Tak długo spoczywało na nas błogosławieństwo, mimo że nie dbaliśmy o nie.
Nie miałam pojęcia, jak należy dbać o małżeńską miłość. W domu moich rodziców to się SAMO układało. Tu mowy nie było o wspólnej wieczornej modlitwie, o czytaniu Pisma Świętego. Wieczory, po uśpieniu dzieci, często wyglądały tak: mąż przyklejony do laptopa, ja do swojego komputera. Robiłam na tym komputerze ogromnie ważne, w moim mniemaniu, rzeczy: doradzałam młodym matkom na rodzicielskich forach, dzieliłam się doświadczeniem w wychowywaniu i pielęgnacji maluchów. Byłam zadowolona z istniejącego stanu rzeczy, nasze dzieci rozwijały się wspaniale, stać nas było na wakacje za granicą, a mąż mnie słuchał, gdy narzucałam mu swoje zdanie w wielu dziedzinach. Kryzys się rozwijał powoli, cicho, dla mnie niedostrzegalnie. Jak złodziej, który przychodzi nocą, by kraść.
Nasz syn miał dwa lata, kiedy uświadomiłam sobie, właściwie odczułam, obecność „tej trzeciej”. Ziemia usunęła mi się spod nóg. Nikt i nic w życiu nie przygotowało mnie na taki obrót wydarzeń. Mój mąż zadurzył się w młodszej koleżance z pracy. Wypierał się tego nawet wtedy, gdy został schwytany za rękę.
Nie będę opisywała piekła, jakie rozpętało się, kiedy zdrada wyszła na jaw. Tylko ten, kto przeżył coś takiego, uwierzy, że to ból, który może zabić – od razu lub na raty, powoli, zatruwając życie gniewem, nienawiścią i poczuciem krzywdy. To także stan paniki, który zmienia naszą osobowość. Emocje wykrzywiają rzeczywistość. Człowiek popełnia czyny, o które nigdy by się nie podejrzewał. A odkrycie zdrady poprzedza najczęściej pewien dłuższy lub krótszy okres schizofrenicznego zawieszenia pomiędzy potwornymi podejrzeniami a niedowierzaniem; pomiędzy niezrozumiałym chłodem i odrzuceniem a nadzieją, że „jutro wszystko będzie dobrze”.
Nie mogłam czerpać sił od Jezusa, bo się na Niego obraziłam. Nie wiedziałam, jak się zachować w obliczu romansu współmałżonka, i co robić, by ocalić nasze małżeństwo. Teraz wiem. Wówczas jednak robiłam wszystko na opak: awanturowałam się, budziłam się spuchnięta od płaczu, zarejestrowałam się na portalu randkowym ku przestrodze i straszyłam rozwodem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.