– Swoje istnienie zawdzięczam lekarce, która ponad wszystko kocha życie – wspomina nie bez wzruszenia kamieńska sopranistka Małgorzata Oliwiecka-Stankiewicz. – Gdy się urodziłam jako mikroskopijny wcześniak, zostałam przez odbierającego poród medyka odstawiona na parapet. W jego rozumieniu nie nadawałam się do samodzielnego życia. Byłam przeznaczona do unicestwienia.
Małgosia, śpiewając swoim silnym, bardzo przejmującym głosem Ave Maria w nawie kamieńskiej konkatedry, wzrusza nawet zupełnie nie znających się na pieśni kościelnej. Sopranowy głos niewielkiego wzrostu artystki unosi się nad zasłuchanymi i chce dowieść, jak bardzo godna jest miłości Matka Boża. W tym czasie utalentowana wokalistka myślami biegnie do nieżyjącej już swojej matki Ireny, a może też wyraża wdzięczność Bogu za uratowanie życia przed 30 laty przez lekarkę Danielę Matkowską... Dynamizm życia, przedsiębiorczość i ukochanie muzyki kościelnej czyni Małgosię osobę nieprzeciętnie aktywną.
A przecież – aż trudno sobie wyobrazić – mogło jej nie być. Urodziła się 11 października 1983 r. jako 6-miesięczny wcześniak, w 27. miesiącu ciąży. Było to raczej poronienie niż poród, a swoim wyglądem była podobna raczej do ludzkiego embrionu niż noworodka. Małgosia ważyła 410 g, a długość jej ciała wynosiła 34 cm. Nikt z obecnych na sali porodowej nie dawał nawet nadziei na przeżycie choćby jednej doby przyszłej śpiewaczce. Takiego zdania był lekarz-ginekolog, odbierający poród, który załamanej matce powiedział: „To dziecko nie przeżyje, bo przeżyć nie może”.
A jednak wbrew lekarskim diagnozom dziewczynka przeżyła.
Do szpitala została wezwana dr Daniela Matkowska, ówczesna Ordynator Oddziału Noworodków Szpitala Miejskiego w Świnoujściu, która z iście matczyną i lekarską troską zajęła się dzieckiem. Małgosię umieszczono w inkubatorze. W ciągu pierwszych czterech dni dziecko kilkakrotnie reanimowano. W trzeciej dobie życia waga dziewczynki spadła do 360 g. Leczono ją środkami przeciwkrwotocznymi i antybiotykami. Kilka razy przetaczano jej krew. Wreszcie stał się cud. Po blisko dwutygodniowej intensywnej terapii nastąpiła wyraźna poprawa jej stanu zdrowia. Dziecko zaczęło szybko przybierać na wadze. Po 12 dniach ważyło 620 g.
Noworodek rozwijał się coraz lepiej. Po miesiącu życia ważył już prawie kilogram, a po dwóch miesiącach – 1,5 kg. Po trzech miesiącach troskliwej opieki ordynator Matkowskiej waga Małgosi wynosiła prawie 2,5 kg. To wtedy powinna się dopiero urodzić i wówczas została wypisana ze szpitala. Ustnie oznajmiono uszczęśliwionym rodzicom: „Małgosia jest szczególnym wyjątkiem, gdyż takie dzieci po prostu umierają”.
Dr Matkowska skromnie dodaje: „Coś takiego zdarza się lekarzowi tylko raz w życiu. Właściwie sami nie wierzyliśmy, że Małgosia oddycha. Nie mieliśmy wtedy takiego sprzętu jak teraz. Urządzenie wspomagające oddech skonstruowaliśmy sami... Widocznie oprócz personelu szpitala czuwała nad nami również Opatrzność Boża... Dziewczynka niczym nie wyróżniała się wśród swoich rówieśników. Rozwijała się prawidłowo. Jej mama Irena zawsze z dumą podkreślała: „To, że córka żyje, że jest zdrowa, zawdzięczamy dr Danieli Matkowskiej. To ona odchuchała naszą kruszynę”.
Jako 16-latka wyróżniała się uśmiechem i pogodnym usposobieniem. Unikała palących i pijących. Przyjaźniła się z tymi, którzy szanują rodzinę. Na pytanie, co chciałaby robić w dorosłym życiu, zdecydowanie, ale uprzejmie odpowiadała: „Śpiewać, mieć dobrą pracę, założyć rodzinę. Być taką matką, jaką była moja mama”.
Gdy Małgosia była zaledwie 4,5-letnim dzieckiem, zmarła jej mama. Owdowiały mąż Jan nie codziennie pamięta ten dzień: „Po 22 latach małżeństwa zostałem sam z trójką dzieci. Całkowicie się im poświęciłem. Nawet nie myślałem o powtórnym ożenku”.
Małgorzata była organistką w różnych kościołach. 11 lat temu poznała Mariusza z Międzyzdrojów, którego również bez reszty pochłonęła muzyka kościelna. Pobrali się w kamieńskiej konkatedrze. Tutaj służą grą organową i rozmaitymi występami. Najbardziej szczęśliwi są ze swoich dwóch córek: Julii i Alicji.
W rozmowach z dziennikarzami Małgorzata cieszy się, że spełniają się jej wszystkie dziewczęce marzenia: „Jestem wierzącą. Wiara w Chrystusa daje mi natchnienie do życia. Jestem przekonana, że to właśnie Bóg pozwolił mi przeżyć. Idę prowadzona przez Niego, służąc Kościołowi, rodzinie i ludziom, pragnącym poprzez śpiew i muzykę być lepszymi w niełatwym codziennym życiu
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.