Jestem człowiekiem służącym

Przewodnik Katolicki 9/2014 Przewodnik Katolicki 9/2014

W 1991 r. podczas spotkania z ludźmi świata kultury w Teatrze Wielkim w Warszawie Jan Paweł II szczęśliwie przechodził koło mnie i dzięki temu mogłem ucałować jego pierścień. A drugi raz na placu Świętego Piotra w Rzymie 8 marca 2000 r. Tego dnia papież posypał mnie i moją żonę popiołem

 

Dlatego zrezygnował Pan z etatowego aktorstwa?

– Tego wymagała moja sytuacja życiowa. Jestem właściwie cały czas pod telefonem, kilka osób potrzebuje stale mojej pomocy. Jest żona po wylewie, jest mój niepełnosprawny od urodzenia brat, któremu pomagam finansowo, bo nie mógłby wyżyć ze swojej lichej renty. Poza tym staram się także poświęcać czas rodzinie mojego syna – miesiąc temu urodziła się wnuczka, jest wnuk, który, nawiasem mówiąc, wykazuje wybitne inklinacje ku scenie i moim zdaniem będzie kiedyś aktorem. Trzeba to wszystko nieść i cieszyć się, że można pomóc. Dlatego dziś rozpoznaję się jako człowiek służący.

Człowiek służący – ładnie powiedziane.

– Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to brzmi jak taki rodzaj egzaltacji w pokorze albo popis pokory i samouwielbienia. Ale ja naprawdę odczuwam, że dla mnie największym szczęściem jest to, że mogłem dla kogoś coś dobrego zrobić. Nie ma w tym właśnie niczego na pokaz. Ja czuję autentyczną radość, wręcz łączącą się ze wzruszeniem – jeżeli widzę, że ta osoba ożywiła się, nagle poczuła chwilę szczęścia. A moje szczęście polega na tym, że człowiek już nie służy samemu sobie, że się zaparł dawnego siebie, który marzył o karierze i bardzo lubił wygodę materialną. Oczywiście, ja nadal lubię wygodę, ale to już nie jest moją religią.

Czyli rozmawiam ze żniwiarzem, który teraz właśnie zbiera swoje plony…

– O tak, starość jest czasem żniw – i ja to powtarzam za słowami Jana Pawła II z jego Daru i Tajemnicy. To jest właśnie ten czas, kiedy bardzo wiele wycierpieliśmy, wiele doświadczyliśmy i doszliśmy do jakiegoś takiego momentu rozpoznania samych siebie. I ja odczuwam zdecydowanie, że rzeczywiście dopiero po sześćdziesiątce człowiek staje się trochę mądrzejszy. Jest takie zawołanie Jana Kochanowskiego, żeby rozum był przy młodości. Otóż jeżeli zachowa się duchową młodość – a ja mam nadzieję, że mi się to udało – wówczas przychodzi rzeczywiście taki moment, kiedy rozum zaczyna być przy młodości. Bo mam teraz o wiele większy spokój, mimo że gdzieś niby ciągle pędzę, śpieszę się i gonię za upływającymi bezpowrotnie minutami.

A co z aktorstwem?

– To także może być dobra droga do duchowego rozwoju. Na przykład interpretacja najważniejszych tekstów chrześcijańskich – a sporo tego robię, nagrywałem m.in. dla Radia Maryja Wyznania świętego Augustyna, przedtem fragmenty Tomasza à Kempis O naśladowaniu Chrystusa, a teraz z Haliną Łabonarską całe Quo vadis – i to dla mnie zawsze jest rodzaj autorekolekcji. Czytając takie teksty, ja się właściwie modlę. Ja nie umiem ich przeczytać jako cudzego zaangażowania. Sam się zachwycam i sam pilnuję, żeby kroczyć drogą prawdy – żeby to nie miało tylko urody aktorskiej. Bo sama forma mnie nie interesuje. Ładna gra to za mało.

Czyżbym wyczuwał jakiś dystans?

– Wie Pan, ja mam poczucie spełnienia jako aktor. Oczywiście, jestem przede wszystkim dzieckiem filmu, mimo że zaczynałem od pracy w teatrze. Film to jest faktycznie pewien bakcyl, który połknąłem w bardzo młodym wieku i który kocham, a zarazem nienawidzę.

Kocham i nienawidzę? Jednocześnie?

– A tak. Nienawidzę całej tej otoczki organizacyjnej, tego przemieszczania się i oczekiwania na kolejne zdjęcia. Nauczyłem się oczywiście czekać, ale naprawdę serdecznie tego nie cierpię. Natomiast samo granie przed kamerą sprawia mi sporą przyjemność. Teraz, na wiosnę, będziemy robili Smoleńsk z Antonim Krauze. Cieszę się z tego bardzo, chociaż gram tam tylko niedużą rolę.

Kogo?

– Tomasza Turowskiego z ambasady RP w Moskwie. Ale dziś skupiam się jednak głównie na koncertowaniu i nagrywaniu płyt. Teraz jest bardzo ważny moment w moim życiu, bo nagrywamy z Leszkiem Czajkowskim i Pawłem Piekarczykiem płytę Żołnierze Niezłomni. A więc już nie „Wyklęci”, tylko właśnie „Niezłomni” – takiego sformułowania zaleca obecnie używać IPN.

Mam wrażenie, że mało osób mówi dziś tak mocno i wyraziście o patriotyzmie jak Pan.

– No cóż, ks. Piotr Skarga – kolejny mój mistrz – powiedział kiedyś: „A któż jest większą i czcigodniejszą matką niż ojczyzna?”. Święte słowa, dla mnie Ojczyzna jest matką, którą kocham i której nie mogę zdradzić. I wcale nie wstydzę się tych „niemodnych” dziś deklaracji. Przeciwnie – staram się pokazywać całe dobrodziejstwo, jakie od owej matki dostałem. I tak jest od czasu naszego sławetnego studenckiego Marca 1968 r., po którym zacząłem mieć nieco większą świadomość polityczną. A potem to się tylko ugruntowało,  zwłaszcza od 1980 r. Po dziś dzień zresztą dosyć mocno angażuję się politycznie. W tej chwili zdecydowanie jestem z Jarosławem Kaczyńskim. Szczególnie po Smoleńsku.

Wstrząsnęło Panem?

– Bez wątpienia tak, ale w ogóle kilka milionów Polaków odczuło to wtedy jako jakieś otworzenie oczu na to, co się tak naprawdę w Polsce dzieje. A mówię to jako człowiek, który współzakładał Platformę w 2001r. Wydawało mi się wówczas, że to jest taki dobry, konserwatywno-liberalny w sensie gospodarczym pomysł. Był nawet taki moment, kiedy jeszcze się zastanawiałem, na kogo głosować w wyborach prezydenckich. I bodajże dopiero w lutym, dwa miesiące przed katastrofą, uznałem, że jednak Lech Kaczyński. Zacząłem odwiedzać jeszcze częściej Pałac Prezydencki, umówiliśmy się nawet na poniedziałek na posadzenie Dębu Katyńskiego. Miałem wybrany wiersz na tę okoliczność… Ale przyszła ta fatalna smoleńska sobota.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...