W życiu pokoleń Polaków urodzonych po II wojnie światowej żaden rok nie przyniósł tak wielkich i pozytywnych zmian w sytuacji kraju, jak rok 1989.
Gdy rozpoczynał się tamten pamiętny rok, można było żywić nadzieję, że w końcu dojdzie do rozmów Okrągłego Stołu i mogą one przynieść legalizację „Solidarności”. Sprawa nie była jednak wcale przesądzona. Generał Wojciech Jaruzelski sprawował nadal dyktatorską władzę, chociaż w drugiej połowie lat osiemdziesiątych unikał już stosowania ostrych represji, charakterystycznych dla okresu stanu wojennego. Było oczywiste, że pole manewru ekipy rządzącej w Polsce poszerzyło się znacznie na skutek odwilży w Związku Radzieckim, zainicjowanej przez Michaiła Gorbaczowa.
Trudno było przewidzieć, jak z tych nowych możliwości zamierza skorzystać ekipa Jaruzelskiego. System komunistyczny definitywnie utracił legitymizację po powstaniu „Solidarności” i wprowadzeniu stanu wojennego. „Solidarność” sprawowała rząd dusz większości Polaków, ale jej przywódcy wiedzieli, że nie są w stanie wymusić zmiany władzy. W kraju nie było rewolucyjnej ani powstańczej atmosfery. Społeczeństwo było zmęczone, niewiele pozostało z mobilizacji i uniesienia z lat 1980—1981 — zwanego „karnawałem Solidarności”. Sytuacja gospodarcza była bardzo zła. Zmiany w Związku Radzieckim mogły budzić nadzieję na liberalizację systemu, ale Układ Warszawski trwał w najlepsze, a w NRD i w Czechosłowacji trwały najbardziej zachowawcze komunistyczne reżimy, nie wykazując żadnych oznak liberalizacji. Przywódcy Zachodu z sympatią patrzyli na politykę Gorbaczowa, ale nie przewidywali szybkich i radykalnych zmian w państwach należących do radzieckiej strefy wpływów w Europie. Tak z grubsza prezentowało się położenie sprawy polskiej u progu 1989 roku.
Gdy tamten niezwykły rok dobiegał końca, nie było już PRL, lecz Rzeczpospolita Polska, a z ideologicznych zapisów konstytucji nic nie pozostało. Sejm przestał być instytucją fasadową i wraz z senatem, pochodzącym z wolnych wyborów, był prawdziwą władzą ustawodawczą. Na czele polskiego rządu stał polityk wywodzący się z „Solidarności”, PZPR była w rozsypce, generał Wojciech Jaruzelski był wprawdzie prezydentem, ale niekorzystającym ze swych dużych konstytucyjnych uprawnień, zaś ludzie z obozu „Solidarności” przejmowali odpowiedzialność za coraz większe obszary władzy państwowej. Polska planowała bezprecedensową rynkową reformę gospodarki. Upadł mur berliński, NRD przygotowywała się do demokratycznych wyborów, a w Czechosłowacji prezydentem był Václav Havel, jeszcze niedawno dysydent i więzień polityczny.
Rok 1989 był rokiem odzyskania przez Polskę wolności. Możemy się spierać co do tego, jaki użytek z niej zrobiliśmy, ale przełomowego znaczenia wydarzeń 1989 roku w naszej historii nie sposób kwestionować.
Ponieważ uczestniczyłem w obradach Okrągłego Stołu i byłem ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, z bliska mogłem obserwować kluczowe wydarzenia tamtego roku. Chciałbym podzielić się z Czytelnikami „Więzi” kilkoma najważniejszymi przemyśleniami dotyczącymi roku 1989.
Nie byłoby Okrągłego Stołu i przełomowych wyborów z 4 czerwca 1989 r., gdyby nie nastąpiła zmiana koniunktury międzynarodowej, a ściślej: gdyby nie było odwilży w Związku Radzieckim. Nie oznacza to, że Polska nie szukałaby dróg do wolności, gdyby tej odwilży nie było. Niemożliwe byłoby jednak jej odzyskanie na drodze układów opozycji z obozem władzy. Z prostego powodu: żadna ekipa wywodząca się z PZPR, nawet najbardziej liberalna, nie odważyłaby się narazić na gniew radzieckich towarzyszy. Lęk przed Związkiem Radzieckim i świadomość, że jest on ostatecznym gwarantem rządów marksistowskiej partii w Polsce, były w kręgach przywódczych PZPR głęboko ugruntowane. Czy fakt, że tak wiele zawdzięczamy polityce Gorbaczowa, który nieświadomie prowadził system radziecki do klęski, nie pomniejsza naszej własnej, polskiej podmiotowej roli w odzyskaniu wolności? Nie sądzę. Nowa koniunktura międzynarodowa stwarzała nam szansę. Naszą, polską zasługą było jej wykorzystanie. Trzeba zresztą pamiętać, że „pierestrojka” i „głasnost” były odpowiedzią na kryzys systemu komunistycznego, który został przecież poważnie osłabiony przez powstanie „Solidarności”.
Nie jest prawdą, że rezultat Okrągłego Stołu jest w równej mierze zasługą obu stron, które przy nim zasiadły. Nie jest prawdą teza powtarzana przez część reprezentantów ówczesnej strony partyjno-rządowej, że świadomie zdecydowali się oni na cywilizowane, wynegocjowane i pokojowe oddanie władzy obozowi solidarnościowemu. Cel ekipy generała Jaruzelskiego był inny: była nim reforma systemu, wprowadzenie opozycji w struktury państwa i podzielenie się z nią odpowiedzialnością za dość opłakany stan kraju. Ekipa rządząca zdecydowała się zapłacić za to cenę w postaci powtórnej legalizacji „Solidarności”, ale zamierzała zachować lwią część władzy i zapewnić jej nową legitymizację.
Również przywódcy obozu solidarnościowego nie przewidzieli dynamiki procesu, który inicjowali. Oczywiście ich perspektywicznym celem była wolna Polska, ale w planie realnej polityki chodziło o przywrócenie legalnego statusu „Solidarności”, liberalizację sytemu i uzyskanie instytucjonalnych przyczółków do dalszego poszerzania obszaru wolności w Polsce. Większość z nich skłonna była patrzeć na wejście przedstawicieli „Solidarności” do sejmu i senatu jako na cenę, którą trzeba zapłacić za powrót „Solidarności”, a nie jako na szansę na przełomową zmianę. W procesie politycznym, który doprowadził do Okrągłego Stołu, ważną rolę pośrednika i świadka odegrali upełnomocnieni przedstawiciele Kościoła, który w tamtym czasie osiągnął chyba apogeum zaufania społecznego.
Okrągły Stół przynosił ważne zmiany w Polsce, nie przyniósł jednak końca systemu. Z perspektywy czasu decydującym ciosem dla systemu okazał się wynik wyborów z 4 czerwca 1989 roku. Przerodziły się one w plebiscyt, dający Polakom pierwszą w powojennej historii okazję do oceny władzy i systemu za pomocą wyborczej kartki. Wynik tego plebiscytu był jednoznaczny: społeczeństwo odrzuciło komunizm.
Tym, co zdumiewa, gdy analizuje się przebieg kampanii wyborczej poprzedzającej 4 czerwca, jest wielka nieporadność obozu władzy i jego postępująca dekompozycja. Potwierdziła się teza sformułowana przez Alexisa de Tocqueville’a w książce Dawny ustrój i rewolucja. Głosi ona, że dla ustroju despotycznego najtrudniejszym momentem jest ten, gdy próbuje się on zreformować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.