Miłość dodaje skrzydeł

Czas serca 4/2014 Czas serca 4/2014

O radości płynącej z adoptowania dzieci z domu dziecka; miłości, która otworzyła przed nimi możliwości rozwoju, ale także o trudnościach wynikających z dziecięcej traumy ks. Radosławowi Warendzie SCJ opowiadają Anna i Zbigniew, rodzice adopcyjni Kasi i Dawida.

 

Znacie rodziców Kasi i Dawida?

Zbigniew: Nie. Znamy adres, nazwisko, ale nigdy ich nie widzieliśmy.

Nie mieliście pokusy, żeby któregoś wieczoru podjechać pod ten adres?

Anna: Miałam raz, ale myślę, że to jeszcze nie ten czas. Pewnie pojedziemy kiedyś z dziećmi, jeśli będą chciały.

A jaki wiek jest najlepszy, żeby takie marzenie dziecka spełnić?

Anna: Jeśli dziecko samo będzie prosić, to znaczy, że jest to najlepsza chwila. Różne są bowiem sytuacje. Jeśli dzieci nie wiedzą od początku o adopcji, to jest inaczej niż wtedy, gdy już wiedzą. My czasami o tamtej mamie rozmawiamy.

Modlicie się za nią?

Anna: Raz dziękowaliśmy, że nie zabiła, że są zdrowi, że są tutaj. Kasia nie mówi o mamie, bo jej nie pamięta, natomiast Dawid opowiada o niej na razie w samych negatywach, choć próbujemy go przestawić na pozytywy. Ostatnio stwierdził: „Nie każda mama ładnie pachnie”.

Wróćmy do początku. Kiedy staliście się małżeństwem, zaczęliście się starać o potomstwo i okazało się, że się nie udaje. Długo czekaliście?

Anna: Trzy lata. Jeden rok tak normalnie, a dwa lata z leczeniem. Po pierwszym poronieniu już nie zaszłam w ciążę. Lekarz nam powiedział, że musiało dojść do zakażenia, a następnie do zapalenia i jajowody stały się niedrożne. Po przelaniu wielu łez stwierdziliśmy: „Koniec tego łażenia po lekarzach, tych nerwów, obietnic wyssanych z palca”. Ponieważ mieliśmy wcześniej kontakt z dziećmi z domu dziecka przez moją pracę, pomyśleliśmy o adopcji.

Ile czasu minęło od momentu, kiedy podjęliście decyzję, że chcecie wziąć dzieci, które już są, i pokochać je za tych, którzy nie zdążyli je pokochać? Jak długo realnie trzeba czekać na adopcję?

Zbigniew: Minimum półtora roku.

Anna: Zależy też od ośrodka. W katolickich nie trwa to szybciej, tylko ludzi mniej przychodzi do takich ośrodków, ponieważ nie mają sakramentu małżeństwa, które jest tam warunkiem. W ośrodkach państwowych nie ma takiego wymogu, musi być para małżeńska, ale niekoniecznie sakramentalna, zarobki, minimum pięcioletni staż. Nam zeszło dziewięć miesięcy na wszystko. Wzięliśmy dzieci teoretycznie chore, z obciążeniami psychicznymi i FAS, i w dodatku rodzeństwo, dlatego trwało to krócej, bo i tak nikt po nie się nie zgłaszał, taka prawda.

Macie świadomość, że wzięliście dzieci, których nikt nie chciał?

Anna: Trochę przelaliśmy łez z tego powodu. Jednak rodzina bardzo nam pomagała, szukała na Internecie wszystkich chorób, bo ich lista była bardzo długa u Kasi, leków refundowanych, klinik – również zagranicznych. Na szczęście wiele z tych diagnoz okazało się nieprawdziwych.

Czyli części tych chorób nie ma?

Zbigniew: Nie ma większości. Kasia miała nie mówić ani nie chodzić.

Zdecydowaliście się na nieme, niechodzące dziecko?

Anna: Ona chodziła bardzo niesprawnie, tak jak dziecko w wieku 10 miesięcy, a miała trzy latka. Nic nie mówiła, tylko wydawała takie dziwne dźwięki. Natomiast po trzech-czterech wizytach zaczęła mówić pojedyncze słówka, i już wiedzieliśmy, że będzie dobrze. Byliśmy teraz na badaniu gotowości szkolnej z Dawidem, ponieważ będzie odroczony, i pani powiedziała, że ma wysoki potencjał, tylko jest on niewydobyty, po prostu nikt z nim wcześniej nie pracował.

Jakie warunki musieliście spełnić, żeby zostać rodzicami?

Zbigniew: Wbrew pozorom nie było to takie straszne. Przechodziliśmy gehennę tylko u psychologów, dlatego że każdy chciał nam uświadomić, na co chorują dzieci. Natomiast jeśli chodzi o warunki materialne, po prostu musieliśmy mieć pracę – jedno z nas na stałe, a drugiemu wystarczyła taka deklaracja, że będzie mieć przedłużoną umowę.

Jak wyglądały rozmowy z psychologiem?

Anna: Testy z psychologiem przechodzi każdy. Jest dużo pytań, więc trzeba się skupić. Wyszło nam z nich, że jesteśmy w euforii. Dlatego tych rozmów było później tak dużo, bo chciano nas sprowadzić na ziemię. Potem rozmawiano z każdym z osobna, żeby sprawdzić, czy to nie jest decyzja jednej osoby, a druga tylko się podporządkowuje. Musieliśmy mieć zaświadczenie o zarobkach, od lekarza, że się nie leczymy, szczególnie psychiatrycznie, i o niekaralności, a także obowiązkowo uczestniczyć w kursie. Potem dostaliśmy świadectwo kwalifikacyjne.

Jak odnaleźliście Kasię i Dawida?

Anna: Byliśmy wolontariuszami w domu dziecka, w którym kiedyś pracowałam, i tam poznaliśmy dzieci. Wiedzieliśmy, że są do adopcji, ale musieliśmy pokonać wiele trudności, żeby zdążyć, zanim trafią za granicę.

Dlaczego chcieliście uratować dzieci przed adopcją zagraniczną?

Anna: Bo dla dużych dzieci jest to traumatyczne przeżycie. Dziecko nic nie rozumie. Najczęściej przyjeżdżają tłumacze, którzy są z dzieckiem i jego nowymi rodzicami przez sześć tygodni, a potem dziecko jest zabierane najczęściej do Włoch. I tak pewnie byłoby w tym przypadku. Włosi słyną bowiem z dużych rodzin. Z noworodkiem czy niemowlakiem nie ma problemu. Natomiast gdy duże dziecko, które nie mówi, ale ma rozwiniętą mowę bierną, bo wszystko rozumie, nagle trafi do Włoch lub innego kraju, może się zablokować. I o to się tak martwiliśmy. Walczyliśmy do końca, właściwie nasze oficjalne spotkanie odbyło się w dzień, kiedy karty były przekazywane za granicę, czyli zdążyliśmy w ostatniej chwili.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...