Przeczytałem niedawno, że najlepsze, co ojciec może zrobić dla szczęścia swojego dziecka, to kochać jego matkę. Szkoda, że mój ojciec tak tego nie widział... – mówi Dominik, informatyk z Wrocławia
Kuba Jabłoński, psycholog zajmujący się DDRR-ami (dorosłymi dziećmi rozwiedzionych rodziców), pisze: – Jako terapeuta spotykam osoby pochodzące z rozbitych rodzin. Zauważyłem, że coś je łączy. W dorosłym życiu napotykają podobne problemy, w podobny sposób reagują na różne sytuacje, podobnie patrzą na ludzi i siebie...
Definicja encyklopedyczna opisuje zjawisko krótko: „Do najczęściej występujących zachowań dorosłych dzieci rozwiedzionych rodziców zalicza się np.: strach przed wchodzeniem w relacje intymne, strach przed rodzicielstwem, ograniczone zaufanie, częstsze występowanie załamań nerwicowych oraz depresje”. Jeszcze lepiej obrazują to liczby. W Polsce rozpada się rocznie ok. 66 tys. małżeństw. Coraz więcej dzieci wychowuje się w rodzinach niepełnych, poranionych czy patchworkowych, w których są po dwie mamy, dwóch ojców i przyrodnie rodzeństwo z wcześniejszych i późniejszych związków swoich rodziców. Jest jeszcze jedna grupa – dzieci wychowywanych przez skłóconych rodziców, którzy, choć formalnie są razem, już przeprowadzili rozwód emocjonalny.
Poszarpane serca
– Byłem kiedyś na rekolekcjach, które prowadził ks. Piotr Pawlukiewicz – opowiada Maciek, architekt z Krakowa. – Mówił m.in. o małżonkach, którzy podejmują decyzję o rozstaniu, co oznacza, że przestają ratować swój związek, zaprzestają walki, terapii, intensywnej modlitwy i idą do sądu. A tam przekonują, że decyzję tę podejmują także ze względu na dobro dziecka, bo tak je kochają... Wściec się można! Skoro tak kochają, to niech trochę dla tej miłości poświęcą. Niech myślą nie tylko o sobie, ale też o dziecku, któremu właśnie haratają psychikę. Bo, jak się okazuje po latach, rozwody rodziców walą po psychice dzieci. Zostawiają ślad na całe życie. Ksiądz miał rację. Nie istnieje coś takiego jak „rozwód kulturalny”. Wiem, o czym mówię, bo sam jestem DDRR-em.
Niechciany spadek
Zestaw cech, które „haratają osobowość”, dotyka najważniejszej sfery życia. DDRR-om najtrudniej poradzić sobie w relacjach z innymi ludźmi, z uczuciami – niczym słoniom w składzie porcelany. Pragną miłości, ale panicznie boją się odrzucenia, więc zachowują się wobec wybranka (-ki) irracjonalnie, zołzowato lub grubiańsko. Z przyjaźniami też im jakoś nie wychodzi. Nie potrafią utrzymać przyjacielskiej relacji na dłużej. Mają najwyżej jednego przyjaciela, często jeszcze ze szkoły. Decyzję o ślubie odkładają na „święte nigdy”, bojąc się zobowiązań. Nieustannie rozpamiętują swoje niepowodzenia i urojone niedoskonałości. Im bardziej im na kimś zależy, tym mocniej niszczą tę relację, pokazują się od najgorszej strony, jakby chcieli sprawdzić, jak bardzo tej drugiej stronie zależy. Często żyją życiem innych, bo własne zaangażowanie się może przecież przynieść – pamiętają nauczkę od rodziców – ból i rozczarowanie. A robiąc tak, są coraz bardziej wściekli, bo ich życie przypomina ciemną pustą jamę.
Na zewnątrz reprezentują dwa typy. Jedni robią błyskotliwe kariery, brylują w towarzystwie, są powszechnie lubiani, słowem – pozornie idą przez życie jak taran. Drudzy są samotnikami, izolują się od ludzi, schodzą wszystkim z drogi, jak ognia boją się najmniejszej choćby konfrontacji. Nie potrafią odmawiać, co sprawia, że są wykorzystywani w pracy i w rodzinie. Rzadko wychodzą z domu, są chorobliwie nieśmiali, wycofani. A jednych i drugich dręczą te same koszmary, nieustannie zadają sobie pytanie: co ze mną jest nie tak?
Kuba Jabłoński wyjaśnia, że rozwody to na tyle głęboka dysfunkcja rodziny, że dotknięte nimi dzieci prędzej czy później przeżywają głębokie problemy emocjonalne. Czasem mijają lata, nim – już jako dorośli – zdadzą sobie z tego sprawę. Swój bagaż życiowych doświadczeń dźwigają sami. Tylko część z nich – dzięki fachowej pomocy z zewnątrz, uświadamia sobie prawdziwe przyczyny swoich problemów. Dotyczy to zwłaszcza dzisiejszych 30-, 40-latków – pokolenia rozwodzącego się obecnie najczęściej.
Szansa na inny los
– W blokowym M-3 dziecka nie uchroni się przed konfliktem rodziców. Słyszałam wszystko, uczestniczyłam w każdej kłótni. Widziałam rzeczy, o których dziecko nie powinno mieć pojęcia – wspomina Jagoda, urzędniczka.
– Pierwszy raz rodzice rozstali się, gdy miałam 7 lat. Po 3 latach zeszli się na kolejne 10. Potem ojciec znów odszedł – tym razem na dobre. Zanim to się stało, w domu trwał niekończący się stan wojenny. To byli kulturalni ludzie, więc noże nie latały w powietrzu, ale potrafili równie dotkliwie ranić się przy pomocy słów. Potem kazali wybierać, po czyjej stronie jestem. Po rozwodzie mama już na zawsze została tą skrzywdzoną. Miesiącami w domu nie mówiło się o niczym innym, tylko o tym, jakim podłym draniem jest ojciec. I te tabuny pocieszających koleżanek – koszmar. Jak sączenie trucizny. W tym czasie ojciec założył nową rodzinę, urodziły mu się nowe dzieci, więc przekonywał, że i ja powinnam być szczęśliwa, skoro mój tatuś jest. Wtedy nie wiedziałam, co to rykoszet. Że to, co dzieje się między nimi, trafia także we mnie. Te słowa, sceny, obrazy zawładnęły moją psychiką na zawsze. Kiedy się zorientowałam? Gdy poszłam na terapię, bo nie mogłam wytrzymać sama z sobą. Po roku ktoś z grupy zapytał mnie, czy sądzę, że byłabym inną kobietą, gdyby rodzice się kochali, gdyby nie darli nieustannie kotów. Mam poczucie graniczące z pewnością, że tak. Zdecydowanie tak.
Scenariusz na życie
Jak mówią psychologowie, w życiu rodzinnym kłopot DDRR-ów polega na braku wzorców wyniesionych z domu. Są jak ludzie bez korzeni. Nie bardzo wiedzą, jak się zachować, bo nie obserwowali pozytywnych zachowań u rodziców. Przejmują więc zachowania podejrzane w filmach, przeczytane w książkach albo zasłyszane od znajomych. Magda opowiada, że dla niej inspirujące były seriale familijne. Rozmaite sytuacje życiowe rozgrywała odzywkami z filmu, powtarzała całe sekwencje dialogowe. Zastąpiła rzeczywistość fantazjami. Otrzeźwiło ją, gdy usłyszała, jak córka skarży się babci, że jak chce się przytulić, to mama włącza telewizor.
Dominik mówi, że ma żal do rodziców o to, że nie walczyli o siebie. Że za szybko odpuścili:
– Pamiętam tylko rozwód. Potem ojca widywałem od czasu do czasu. Po latach udało nam się porozmawiać szczerze. Raz jedyny. Zapytał mnie, czy dobrze układa mi się z żoną. Powiedziałem, nie bez żalu, że właściwie nie wiem, jak wygląda dobre małżeństwo. Rozbite rodziny trudno potem złożyć. Pamiętam swój ślub. Mama nie przyjdzie, jeśli ojciec będzie. Ojciec nie wejdzie do kościoła, tylko na chwilę przyjdzie na wesele. Na chwilę, bo „matka zrobi scenę”. To samo przeżywamy w każde święta, uroczystości rodzinne. Poplątane i irytujące. Potem ojciec wymyślił sobie, że będę świadkiem na jego drugim ślubie. Powiedziałem, że to chore, więc się obraził. Nie widział swojego wnuka. Posłałem mu mailem zdjęcie, ale nie odpisał. Wiesz, co mnie irytuje? Że to ciągle boli. Porwana relacja z własnym ojcem spowodowała, że przez wiele lat sądziłem, iż jestem niewart uczucia. Bo mnie przecież zostawił, więc coś ze mną było nie tak... Miałem strasznie pod górę w kwestii dziewczyn. Koszmar. Wyleczyła mnie dopiero miłość mojej żony. Wiem, jestem szczęściarzem, ale noszę w sobie taki lęk, strach, że skrzywdzę swoją rodzinę.
Bo przecież odziedziczyłem po ojcu część genów...
Dziedziczenie uczuć
Mówi się, że dziecko alkoholika często bierze sobie alkoholika za współmałżonka. Czy dzieci rozwiedzionych rodziców powtarzają ich błędy? Czy trauma z dzieciństwa czegoś je uczy?
– Mojego męża wychowywała tylko mama. Tak jak mnie. Obie były przez lata przyjaciółkami – opowiada Zuzanna, bezrobotna z Wałbrzycha. – Ucieszyły się, że jesteśmy parą. Ale ja mam poczucie, że Rafał ożenił się ze mną, bo nasze matki zaaprobowały ten związek. Dla mnie ważne jest, by nasze dzieci miały pełną rodzinę – a wiem, że mąż mnie nie zostawi.
– Ojciec odszedł, gdy miałam 13 lat – wspomina Anka, nauczycielka z Częstochowy. – Mama nie radziła sobie z niczym. Bez ojca nie umiała podjąć najprostszej decyzji. Obarczała więc mnie, najstarszą, obowiązkami domowymi. Dwa lata po rozwodzie rodziców prowadziłam cały dom, zajmowałam się dwójką rodzeństwa. Jakaż ja byłam dzielna! Pilnowałam rachunków, pieniędzy, terminów płacenia rat. Sąsiadki i znajomi mnie uwielbiali. Pani w szkole wychwalała pod niebiosa, bo oczywiście uczyłam się też świetnie. Panna doskonała. Kiedy przyprowadziłam do domu swojego pierwszego chłopaka, mama powiedziała tylko, że ma brzydki nos. Czyli – dyskwalifikacja. Tak było z każdą kolejną szkolną sympatią. „Córcia, mężczyzna jest jak zatruty cukierek – mawiała. – Z wierzchu słodki, a w środku...”. Na studiach miałam narzeczonego. Mama oczywiście znielubiła go od pierwszej chwili, zniechęcała, jak mogła. Wyśmiewała jego wiejskie maniery. Jurek nie wytrzymał i odszedł. Nie rozumiał – bo wychował się w dobrej rodzinie – że mama w ten sposób stara się oszczędzić mi cierpień. No bo miłość – w jej przekonaniu – to głównie ranienie się nawzajem, prawda? Jestem po trzydziestce i mam sporo do nadrobienia. Chodzę na terapię do poradni. Wiele mi to daje i wiele już wyjaśniło. Mniej krzyczę, nie wymagam posłuszeństwa jak w wojsku, walczę ze swoją apodyktycznością. I namawiam rodzeństwo na terapię. Brat nie założył rodziny. Jeździ po świecie, zmienia dziewczyny, nie ma stałej pracy. Siostra jest pielęgniarką i zajmuje się mamą. Jest jeszcze młodziutka, ale to typ samotnika. Praca, dom, jedna – ta sama od lat – przyjaciółka... Śmieję się z niej, że uwierzyła w teorię mamy, iż każdy mężczyzna to „zatruty cukierek”.
Oczywiście, na koniec należy się wyjaśnienie, że podobne historie zdarzają się nie tylko dorosłym dzieciom rozwiedzionych rodziców. I nie każde życiowe niepowodzenie powinniśmy sobie tłumaczyć trudnym dzieciństwem. Jednak istnienie DDRR-ów to nie wymysł psychologów. Amerykanie, którym nie udaje się 70 proc. małżeństw, policzyli, że prawdopodobieństwo rozwodu u mężczyzn z rozbitych rodzin jest wyższe o 35 proc. niż u pochodzących z rodzin pełnych. U kobiet procent ten dochodzi nawet do 60.
W Polsce ponad 2 mln dzieci pochodzi z rodzin rozbitych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.