Na misjach w Zambii i Malawi

Życie duchowe Jesień/2014 Życie duchowe Jesień/2014

Mieszkańcy wiosek to ludzie prości. Jeśli ich rodzicom czy dziadkom została narzucona przez czarowników pewna wizja rzeczywistości, to oni ją przyjmują, bo nikt im nie powiedział, że to nieprawa. Jeśli ktoś nie ma wiedzy na temat podstawowych praw natury, to niemal każde zjawisko zachodzące w przyrodzie, w jego najbliższym otoczeniu, można wytłumaczyć działaniem złych duchów.

 

Wspomniał Ojciec o założonej przez ojca Waligórę szkole. Czy wszystkie dzieci w Zambii objęte są obowiązkiem szkolnym?

Zgodnie z konstytucją Zambii wszystkie dzieci powinny ukończyć szkołę podstawową. W praktyce jednak różnie z tym bywa. Jeśli dziecko mieszka blisko szkoły, to może do niej chodzić. Jeśli jednak ma do niej pięć, siedem, dziesięć kilometrów, to nie jest mu łatwo, a w Katondwe nie ma szkolnych autobusów, które dowoziłyby dzieci na lekcje. Można posłać dzieci do szkoły z internatem, ale na to potrzebne są pieniądze, nie tylko na opłacenie szkoły, lecz także na zakup żywności i utrzymanie dziecka w internacie.

A kwestia religii Zambijczyków?

Blisko połowa z nich to chrześcijanie. W ich religijności bardzo wyraźne jest jednak przekonanie o istnieniu złych duchów. O Panu Bogu mają nieraz mgliste pojęcie albo żadnego, natomiast nie mają wątpliwości co do istnienia złych duchów i uważają, że należy z nimi dobrze żyć. Stąd dużą rolę wśród mieszkańców Zambii, zwłaszcza tych pochodzących z małych wiosek, odgrywa czarownik. Za opłatą odpędza on od człowieka owe złe duchy. I to jest niejako główny motyw ich wiary.

Takie nastawienie zmienia praca księży, ale ich ciągle na misjach brakuje. Kapłani nie docierają wszędzie i do wszystkich lub docierają za rzadko. A strach przed złymi duchami jest wśród miejscowej ludności bardzo duży. Czasami więc ludzie chodzą do kościoła, przyjmują sakramenty, ale to nie przeszkadza im w opłacaniu czarownika i jego rytuałów.

W wioskach głęboko w buszu żyją prości ludzie, którzy nie mają łatwego dostępu nie tylko do systematycznego duszpasterstwa, lecz także – jak już wspomniałem – do edukacji, do kultury. Łatwo nimi manipulować i wmówić im wyimaginowane zagrożenia.

To smutny obraz.

Najbliższe imprezy kulturalne odbywają się w Lusace. Kto może sobie pozwolić na wyjazdy? Takie warunki sprzyjają niestety pewnym zachowaniom, które mogą prowadzić – i często prowadzą – do alkoholizmu, nadużyć seksualnych i zarażenia wirusem HIV. To rzeczywiście smutny obraz. Szacuje się, że dwadzieścia procent Zambijczyków ma AIDS. Pamiętam, że kiedyś siostry ze szpitala w Katondwe poprosiły stacjonujących tam zambijskich żołnierzy o oddanie krwi dla chorych. Zgłosiło się jedenastu chętnych i tylko dwóch z nich nie było zarażonych wirusem HIV.

Co mogłoby tę sytuację zmienić?

Myślę, że zmieniłoby się to, gdyby większość Zambijczyków kończyła szkołę średnią. Nie osądzam Zambijczyków. Rozumiem, że w pewnych warunkach człowiek nie jest w stanie przekroczyć mentalnych ograniczeń. W Katondwe wielu mieszkańców nigdy nie opuszczało swojego miejsca zamieszkania. Całe życie spędzili w buszu.

Czy Kościół może coś zrobić w takiej sytuacji?

Może próbować zmieniać ich myślenie i cały czas to robi. Księży jednak – jak już mówiłem – brakuje. Pod koniec mojej pracy w Zambii przez jakiś czas jeździłem do sąsiadującego z tym krajem Mozambiku, odwiedzając kilka przygranicznych wiosek. W jednej z nich zapytałem, kiedy ostatni raz odwiedził ich ksiądz. Okazało się, że w wiosce księdza nie było od dwudziestu siedmiu lat. To uświadamia skalę problemu.

Mimo to próbujemy dotrzeć do ludzi przede wszystkim poprzez posługę duszpasterską, ale także przez organizowanie spotkań ze specjalistami z różnych dziedzin życia, wydawanie pism katolickich. Chcemy zmienić ich myślenie, zmobilizować do działania. Zmiany widoczne są zwłaszcza w miastach, gdzie panują inne warunki życia, dzieci mają przede wszystkim bliżej do szkoły. Tylko że w miastach żyje około dziesięciu procent ludności Zambii. Przeważająca większość to mieszkańcy wiosek i tam trudno o spektakularne zmiany. Cały czas mówię o Zambii, ale podobne zjawiska obecne są także w Malawi, dokąd wyjechałem w 2000 roku. Obecnie pracuję w parafii w Kasungu, która obejmuje około czterdziestu tysięcy wiernych z Kasungu i z siedemdziesięciu dwóch stacji misyjnych. Najdalsza z nich leży sześćdziesiąt pięć kilometrów od Kasungu, najbliższa – dwanaście kilometrów.

Jak często odwiedza Ojciec stacje misyjne?

Te, gdzie na Msze przychodzi około pięciuset osób, staram się odwiedzać raz na miesiąc, czasami dwa razy w miesiącu. Mniejsze stacje, około stuosobowe, odwiedzam niestety rzadko, dwa – trzy razy w roku. W czasie moich odwiedzin sprawuję sakramenty, ale też spotykam się z ludźmi i staram się reagować na różnego rodzaju problemy. W jednej z wiosek mieszkańcy skarżyli się na przykład na poczynania czarownika, który wymuszał od nich opłaty za wypędzanie złych duchów. Kwestia jest o tyle trudna do rozwiązania, że często owi czarownicy korumpują miejscową starszyznę sprawującą w wioskach władzę i ludzi zmusza się do korzystania z usług czarownika.

Co im Ojciec poradził?

W takich sytuacjach trzeba przede wszystkim trzymać się całą grupą i nie ustępować. Wtedy czarownik nie czuje się już taki mocny. Ale problem rzeczywiście jest, również ze względu na mentalność ludzi, o czym już wspominałem, mówiąc o sytuacji w Zambii. Wielu po prostu obawia się złych duchów i na takie osoby czarownicy mają duży wpływ.

Pamiętam kiedyś jeden z naszych parafian zachorował na raka. Było już za późno na leczenie i w szpitalu lekarze powiedzieli, że nic nie da się zrobić. Rodzina udała się więc do czarownika, słono płacąc mu za „uzdrowienie”. Oczywiście zabiegi czarownika nie pomogły i chory zmarł. Jednak w takich sytuacjach winą czarownik obarcza zawsze rodzinę. Mówi: „Przyślijcie za późno” albo „Nie zrobiliście wszystkiego tak, jak wam kazałem”. Takich przykładów można podać naprawdę mnóstwo.

Mieszkańcy wiosek, jak mówiłem, to ludzie prości. Jeśli ich rodzicom czy dziadkom została narzucona przez czarowników pewna wizja rzeczywistości, to oni ją przyjmują, bo nikt im nie powiedział, że to nieprawa. Jeśli ktoś nie ma wiedzy na temat podstawowych praw natury, to niemal każde zjawisko zachodzące w przyrodzie, w jego najbliższym otoczeniu, można wytłumaczyć działaniem złych duchów.

Chciałbym jeszcze na koniec zapytać o więzi rodzinne Ojca parafian. Czy są one mocne?

Więzi rodzinne między Malawijczykami są dosyć silne i członkowie rodziny zasadniczo stoją za sobą murem, pomagając sobie wzajemnie i wspierając się w trudnych sytuacjach. Tyle że więzi te można stosunkowo nawet nie tyle poluźnić, ile definitywnie zerwać, na przykład gdy dzieci sprzeciwiają się starszym: chłopak żeni się z inną dziewczyną albo dziewczyna wybierze sobie innego narzeczonego niż zaplanowali rodzice. Jeśli dzieci, dorosłe już przecież osoby, przeciwstawią się rodzicom, zdane są tylko na siebie. Rodzina nie chce mieć z nimi nic wspólnego.

Takie sytuacje się zdarzają, ale trzeba podkreślić, że ogólnie rzecz biorąc, młodzi ludzie mają w Malawi ogromny szacunek dla starszych. Mogliby być przykładem dla wielu rodzin europejskich. W Malawi, ale i w Zambii, młodzież czuje respekt przed tym, co mówią rodzice, zwłaszcza ojciec, bo to do niego należy ostatnie zdanie w rodzinie.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| MALAWI, MISJE, ZAMBIA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...