O wiedzy dawniej i dziś
Pewnego dnia spotyka koleżankę z podstawówki, z którą siedziała godzinami nad lekcjami. Od tego pomagania łapała wszy, ale chodziła tam dalej i siedziały w chłodnym przedsionku. Bo koleżanka naprawdę nie była lotna i trzeba było dużo czasu, dużo chęci... Ta mówi Helenie, że pracowała przez jakiś czas za barem w Niemczech i że właśnie kończy budowę domu tuż przy plaży, z widokiem na morze... Świetnie sobie radzi. Ma pieniądze na... kształcenie dzieci!
Helena ma już wówczas dwoje i ani grosza na zajęcia dodatkowe. Jak to dobrze, że jest wykształcona, może mówić do swoich dzieci w językach, dobierać im starannie literaturę, ale nie ma mowy o tym, by mogły się uczyć czegoś, czego ona sama nie zna bądź nie wie. Uczenie dzieci pod przymusem ekonomicznym staje się udręką. Helena marzy, żeby poszły do zawodówki. Ale te szkoły już nie istnieją.
Absolutnie spełniona
Co istnieje? Istnieją szkoły wyższe. Helena dorabia w jednej z miliona wyższych szkół pedagogicznych. Jej studentkami są głównie pielęgniarki i położne. Sumiennie wykonują studenckie obowiązki, ale są nieinteligentne, nieoczytane, mierne. Zwykle nie chcą studiować, ale: a) mogą, b) muszą. Jedna z nich mówi Helenie, że wolałaby inwestować w wykształcenie dzieci, nie własne, a studia bardzo obciążają domowy budżet. Ale bez tego dyplomu nie będzie mogła zostać przełożoną pielęgniarek.
Helena zastanawia się, czy rzeczywiście, żeby się komuś dobrze wkłuć w mięsień, odmierzyć leki bądź przyjąć poród, potrzebny jest dyplom magistra. Nie może też zrozumieć, jaka jest jej własna rola w tym procesie. Wszak ona tego towaru na składzie nie ma...! Może dyskutować Sartre’a, Lavelle’a, Abelarda, może wykładać psychologię społeczną, może nawet uczyć języków, ale z pewnością nie nauczy pielęgniarki wykonywać jej fach. Choć zajęcia są wartkie, to różnicy kultur, potrzeb i celów nie da się zagłuszyć. O co więc chodzi?!
Po kilku latach Helena nabiera przekonania, że kształcenie wszystkich można porównać do sypiania z każdym. O swojej stawce za godzinę pracy zaczyna myśleć jak o cenie za numerek. Zastanawia się, ile zarabia prawdziwa dziwka: wychodzi mniej czy więcej niż na uczelni za 45 minut? Rodzina przestaje wytrzymywać jej zarywane weekendy (wykłada na niestacjonarnych), nigdy nie są razem przez cały dzień. Po raz kolejny wybierają godną biedę.
W końcu dostaje pracę jako adiunkt na jednej z uczelni wyższych o znakomitym rodowodzie. Nareszcie żywe, łaknące umysły! Na konwencjonalne pytanie starszego profesora „Jak się pani czuje?” odpowiada: „Czuję się absolutnie spełniona”. I przez kilka miesięcy tak jest istotnie. Zarabia 3000 złotych plus dodatki na dziecko (ok. 1000 złotych rocznie) plus trzynasta pensja. Sądzi, że to mnóstwo pieniędzy. Ma trzydzieści cztery lata, gdy na jej konto wpływają pierwsze składki emerytalne.
Wkrótce Helena uczy się życia:
1. Dostrzega, że potrzeby rosną wraz z dziećmi. Zarabiając trzy tysiące, nadal można je posłać wyłącznie na wybrane zajęcia dodatkowe w domu kultury, opłacenie wycieczek szkolnych jest trudne, a odłożyć czegoś na czarną godzinę po prostu się nie da. W dodatku zauważa, że dokoła żyją ludzie mniej wykształceni, a niekiedy zarabiający dużo, także dzięki wysiłkowi takich jak ona. Prawie cała praca „ekspercka” (wygłaszanie prelekcji, występy w mediach) jest przecież pro publico bono.
2. Orientuje się, że nawet dla dobrych studentów studia są zajęciem pobocznym. Ważnym i wciąż nobliwym, ale nie najważniejszym. Przede wszystkim praca zarobkowa!
3. Odkrywa, że w świecie nauki skazana jest na wypadnięcie z obiegu, gdyż doktoratu nie zrobiła dostatecznie wcześnie (wychowywała dwoje dzieci, nie miała pieniędzy na opiekunkę, co spowalniało jej pracę) i musi na rynku grantowym konkurować w kategorii 35+, a więc na zdrowy rozsądek jest „młodym naukowcem”, ale na niezdrowy jest naukowcem starszym. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego poświęca jej wiekowi biologicznemu więcej uwagi niż lekarz rodzinny... Konkurując z doświadczonymi badaczami, odpada na starcie.
4. Dowiaduje się, że zmieniono miarę. Zawsze starała się realizować wysokie (choć niestety nie przedwojenne) standardy edukacyjne i mówiono: „o, jaka ta Hela wysoka!”, a teraz przyszli państwo mówiący po angielsku i jak przyłożyli swoją miarkę, to wyszło im, że niska... Co prawda piśmiennictwo tych państwa jest często rażąco miałkie, ale z suwerenem się nie dyskutuje.
5. Odkrywa istotę akademickiego trudu: osiem do dziesięciu godzin pracy intelektualnej przed komputerem jest jak osiem do dziesięciu godzin intensywnej modlitwy: uwzniośla, ale też grozi szaleństwem. I wyczerpuje. Tymczasem Helena czyta, że adiunkci mają lekkie życie i zarobki adekwatne do tej lekkości.
6. Po tych wszystkich latach trudu i wyrzeczeń może liczyć jedynie na umowę na czas określony. Ma osiem lat na tzw. zrobienie habilitacji (która pozostaje w coraz luźniejszym związku z rozwojem badacza). Po tym czasie nie może być zatrudniona jako pracownik naukowy ani naukowo-dydaktyczny. W pewnym sensie zatem wygasa jej pozwolenie na pracę, a rodzina przeżyje kolejny wstrząs. Próbuje twórczo i odważnie myśleć i pisać, ale czuje za sobą obecność kata, wyczekująco wspartego o topór. Jego cień kładzie się na każdej czynności, od ranka po zmierzch. Jak żyć, Pani Minister, jak żyć?
Nauka na akord
Świat Heleny już nie istnieje. Pominąć można by fakt, że w jej rodzinnym mieście stoczniowym nie ma stoczni. W likwidacji jest wydawnictwo Ossolineum! Upowszechniło się formalne wykształcenie, ale ludzi wykształconych jest coraz mniej. Minister nauki i szkolnictwa wyższego mówi w wywiadzie radiowym, że trzeba kłaść nacisk na kształcenie umiejętności praktycznych studentów, bo wiedza już jest powszechna... Ma zapewne na myśli Wikipedię...
Czy ktoś powiedziałby kiedyś do filozofa: „Panie Kołakowski, pan musi tych studentów czegoś praktycznego nauczyć”? Kołakowskiego też już nie ma, może to i dla niego lepiej. Bo monografie naukowe pisze się dziś na akord, liczy się tempo i mierzalny standard. Doceniany przez dziesiątki lat za granicą system kształcenia (można tu pominąć jego aspekty polityczne) stał się powodem do wstydu i podlega ciągłym reformom. Wzorce są wszędzie tam, gdzie nie ma nas. Wkrótce szkoły podstawowe mają kształcić w zakresie predyspozycji i gustów seksualnych. W telewizji Waldorffa i Kobylińskiego zastąpił Kuba Wojewódzki i seriale dla kretynów.
Helena się boi – przede wszystkim o dzieci. Wie, że sama nie miała możliwości uzyskać takiego wykształcenia, o jakim by marzyła, i że jakaś część jej umysłu musiała obumrzeć. Ale los pokolenia wstępującego, którego szkoła nie wykształci już w ogóle, ma w sobie coś z egzekucji. Boi się, bo dla każdego szczebla edukacji stworzono faworyzujący miernotę system, w którym wiedza nie jest wartością, ale towarem, a który nadto stwarza potężne ryzyko wypadnięcia z obiegu bez możliwości ponownego włączenia. Pamięta moment, kiedy dwudziestoletni student, syn nauczycieli, zwierzył się jej, że nie potrafi pragnąć ojcostwa w świecie, w którym dziecko skazane będzie na powolną degenerację intelektualną, a której on nie będzie mógł przeciwdziałać. Takie otępienie prawdziwie wczesne, edukacyjna dementia praecox...
Justyna Melonowska – doktor filozofii, psycholog, absolwentka Szkoły Nauk Społecznych w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Adiunkt w Instytucie Psychologii Stosowanej Akademii Pedagogiki Specjalnej. Członkini Zespołu Laboratorium „Więzi”. Wkrótce nakładem wydawnictwa Difin ukaże się jej książka Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły – Jana Pawła II. Doktryna i rewizja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.