„Policja? Bywała u nas średnio dwa-trzy razy w tygodniu. Czasem przyjeżdżali częściej. Minęło tyle lat, a on nadal się awanturuje, nadal tak się zachowuje. Całkiem niedawno próbował dostać się do domu. Chociaż ma klucze, rozbił szybę pięścią. Później wszedł przez okno, rozcinając ramię o sterczące odłamki szkła. I znowu standard – karetka, policja…” – tak zaczyna się opowieść Ani, której wysłuchała Karolina Krawczyk.
Mój tata alkoholik
Tata nadużywał alkoholu już w młodości. To wiem od swojej babci. Moja mama też wiedziała, że ojciec pije. Dla mnie to niezrozumiałe, że oni związali się ze sobą. Mama pochodzi z takiej rodziny, w której nawet podczas uroczystości rodzinnych alkoholu się nie podaje. Rodzice się pobrali, kiedy mama zaszła w ciążę. W tamtych czasach nie do pomyślenia było, żeby postąpić inaczej.
Ojciec niemal zawsze był pijany. Niewiele pamiętam takich sytuacji, kiedy był trzeźwy. Gdy pił, stawał się bardzo agresywny. Byłam świadkiem tego, jak dusił moją mamę czy przytrzaskiwał jej kończyny drzwiami. Wiesz, to są naprawdę traumatyczne widoki. Moje pierwsze wspomnienia wiążą się z czasem, kiedy miałam zaledwie trzy latka. Pamiętam awantury i to, że mieszkaliśmy w piwnicy. Nic więcej. Później rodzice wybudowali dom w pobliżu rodziny mojej mamy. Pierwsze sześć lat było naprawdę trudne. Moja mama żyła w przerażeniu, np. zasuwała drzwi łóżkiem na noc. Spałyśmy w jednym łóżku we czwórkę: mama, ja i moje dwie młodsze siostry.
„Opiekun”
Kiedy mama pracowała w ciągu dnia, wtedy byłyśmy pod opieką taty. A ponieważ był ochroniarzem, to miał pozwolenie na broń palną. Wielokrotnie nią wymachiwał i strzelał z niej. Na szczęście nigdy nie trafił. Żyłyśmy w nieustannym strachu. Mama zawsze zostawiała nam przygotowane posiłki, ale rzadko kiedy mogłyśmy je zjeść, bo najczęściej tata zjadał to sam. My jadłyśmy sam chleb. Jeśli miał taki kaprys, to nie dostawałyśmy nawet chleba. Całe dnie przebywałyśmy w ogródku, rzadko kiedy mogłyśmy być w domu. Nie miałyśmy nawet prawa pójść do toalety. Gdy ojciec miał inny kaprys, to np. spałyśmy wszystkie pod balkonem, na zewnątrz. Tylko tata miał klucze od domu. Kiedyś, miałam może ze cztery latka, biegałam na bosaka po śniegu, moja najmłodsza siostra nie umiała wtedy jeszcze chodzić… Tata zaczął nas gonić z siekierą. Czasem gonił nas z nożem. Kiedy ktoś do nas przychodził, tata najzwyczajniej w świecie taką osobę wyrzucał. Po prostu krzyczał i używał siły. Często rzucał talerzami, czymkolwiek… Był nawet w zakładzie psychiatrycznym i podjął próbę leczenia z alkoholizmu. Tam wszyto mu tabletki do brzucha. Kiedy wrócił do domu, po prostu je wydrapał. Wszędzie była krew – na ścianach, podłodze, meblach, w kuchni, łazience. Wszędzie, w każdym możliwym miejscu.
Z domu uciekałyśmy łącznie 27 razy. Ostatni raz w 1997 roku, a później mama wniosła sprawę do sądu. Odebrano mu prawa rodzicielskie. W efekcie sześć razy siedział w więzieniu za przeróżne przestępstwa. Dziesięć lat później rodzice byli już po rozwodzie.
Żeby nikt nie widział
Do całej sytuacji zaczęłam się dystansować w liceum. Miałam to szczęście, że zamieszkałam z dala od domu, w internacie u sióstr zakonnych. Ten czas wspominam już zupełnie inaczej. Pięć dni poza domem, tylko weekendy tam spędzałam. Kiedy poszłam na studia, zmieniłam internat i mogłam zostawać także na sobotę i niedzielę poza domem. Odcięłam się od całej tej chorej sytuacji, ale nie od mamy i sióstr. Jesteśmy ze sobą zżyte. Stawiałyśmy opór złemu przez wiele lat.
Właśnie na studiach spotkałam się z pojęciem Dorosłego Dziecka Alkoholika. W Internecie takich artykułów jest bardzo dużo. Rozwiązałam na jednej ze stron internetowych test, który jasno zobrazował mój problem – byłam współuzależniona, byłam DDA. Minęło sporo czasu, nim rozpoczęłam leczenie, ale wiedziałam, że chcę podjąć terapię. Wiesz, wydawało mi się, że to największy wstyd zgłosić się do psychiatry czy psychologa. Przecież nadal jest w nas przekonanie, że ktoś taki musi być albo nienormalny, albo ułomny, albo jest dziwakiem. No i co z tego? Każdy z nas przecież na coś cierpi… Lepiej, że ktoś szuka rozwiązania i wyjścia z problemów. Teraz mogę to powiedzieć bez żadnego strachu i wstydu. Pamiętam, że bardzo długo krążyłam przed drzwiami ośrodka, nim poszłam na pierwszą wizytę. Czekałam, aż wokoło będzie pusto, żeby nikt nie widział, gdzie wchodzę.
Trudne początki
Początki terapii były dla mnie bardzo trudne. Żyłam w przekonaniu, że to nic nie da, a moje pojmowanie świata, sposoby budowania relacji, wyrażania siebie są już nieodwracalne i nie mogę tego zmienić. Myślałam, że jestem skazana na życie w lęku, wstydzie i złości. Miałam wtedy 21 lat… Dwudziestu jeden lat nie da się przepracować na kilku spotkaniach. Nieraz było tak, że całe spotkanie przemilczałam albo odzywałam się dopiero po 20 minutach. Nie potrafiłam o tym mówić. Teraz wiem, że przeszłości nie zmienię, ale mogę ją zaakceptować i starać się zrozumieć, pogodzić z tym. Ja jestem niewinna! To nie moja wina, że tata był agresywny, pił alkohol i tak nas traktował. Wcześniej byłam przekonana, że przeze mnie wydarzyło się to całe zło… Żałowałam, że się poczęłam. Może tata chciał mieć syna i dlatego tak się zachowywał? Może źle się uczyłam? Może to dlatego? W głowie dziecka naprawdę różne myśli się pojawiają…
Prawda jest taka, że człowiek nie wybiera sam swojego poczęcia… Mnie przyszło żyć w takich warunkach, a jedyne, co mi zostało, to pogodzić się z tym. I udało się, zaakceptowałam to. Dała mi to terapia. Popatrz, nawet teraz – w końcu mogę o tym mówić bez płaczu.
Cel: przebaczyć
Jestem chrześcijanką, więc dla mnie terapia jest drogą do przebaczenia. Drobnymi, naprawdę drobnymi kroczkami coś się zmienia. Moja praca daje efekty. Zmieniają się sposoby tworzenia relacji z innymi. Jesteśmy istotami społecznymi, bez relacji nie da się żyć… Dla mnie jedynym wzorcem, jaki miałam, był widok ludzi, którzy mówili: „Kocham cię”, a za tymi słowami kryła się tylko agresja i zadawany ból. Myślałam, że można kogoś kochać, a później bić, obrzucać wyzwiskami i że to całkiem normalne. Terapia otworzyła mi oczy. Prawda jest taka, że w takim zwyczajnym świecie cały czas pojawiała się we mnie chęć powrotu do wzorców, które znałam z domu. Bo tam, gdzie była przemoc i nienawiść, paradoksalnie miałam poczucie bezpieczeństwa. To paranoja, ale to jedyne zachowania, które dokładnie znałam. Każde inne, które są społecznie akceptowalne, budziły we mnie lęk.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.