Anna Kamieńska nazwała w jednym ze swoich wierszy dom ks. Twardowskiego „ptasim domkiem drewnianym”. Ale to jest przede wszystkim dom anielski. Anioły fruwają tu wszędzie.
Warszawa, Krakowskie Przedmieście, jedna z najbardziej tłocznych ulic w stolicy. Barwne fale mieszkańców, studentów, turystów przesuwają się w różne strony. Gwar, plątanina języków. Restauracje i luksusowe sklepy znajdujące się na parterach pięknych kamienic z niebotycznym czynszem kuszą potencjalnych klientów. Do klasztoru Sióstr Wizytek, obecnych w tym miejscu od ponad 360 lat, można dojść przez niewielki park. Nazwano go w 2011 r. skwerem im. ks. Jana Twardowskiego, chociaż postać z brązu, zamyślona i uważnie przyglądająca się przechodniom, w niczym nie przypomina poety. Bolesław Prus na skwerze Twardowskiego? Księdzu Janowi pewnie by się podobało takie połączenie. Może nawet przekułby to w anegdotę opowiadaną przyjaciołom? Na szczęście cenił autora Lalki i Faraona i regularnie odwiedzał grób Rusa na Powązkach, więc pewnie towarzystwo pisarza uznałby za doborowe.
Przestrzeń spotkania
Pomnik ks. Twardowskiego można wypatrzeć w głębi zieleńca. Na skraju naturalnej wielkości ławki siedzi postać ubrana w sutannę, z prawą nogą założoną na lewą. Na kolanie ma rozłożoną książkę, obok laskę, a po drugiej stronie prostokątną, zniszczoną torbę z długimi uszami, z którą nigdy się nie rozstawał. Pierwowzór do dziś zdobi jedne z drzwi w mieszkaniu „księdza piszącego wiersze” (nie lubił, kiedy nazywało się go poetą).
Pomnikowa ławka w pewnym sensie streszcza życie ks. Twardowskiego. On sam jakby wycofany, trochę na boku, zamyślony (smutny?), a jednocześnie stwarzający obok siebie przestrzeń dla innych. Każdy może się dosiąść. Ślady wielu takich spotkań zachowały się w małym dwupokojowym mieszkaniu księdza „Jana od Biedronki” (jak nazywał siebie w wierszu Modlitwa do świętego Jana od Krzyża).
Zabytkowa kapelania – „niespodzianka w środku miasta”, jak mówił o całej przestrzeni wewnętrznego ogródka ks. Jan – przytulona do muru okalającego teren klasztoru Wizytek cudem przetrwała zawieruchę wojny. Zabudowania, które znajdowały się tuż za granicą muru, zostały kompletnie zniszczone. Czy ten jednopiętrowy dom z ciemnego drewna, na białej podmurówce, przypominał czasem księdzu Janowi o jego własnym doświadczeniu bycia ocalonym? Jako członek AK i uczestnik powstania warszawskiego (bardziej w działaniach konspiracyjnych niż militarnych) młody Twardowski naoglądał się śmierci swoich rówieśników. W książce Łaską zdumiony. Moje szczęśliwe wspomnienia wyznał: „Miałem wyrzuty sumienia, że nie zginąłem razem z nimi”. O czasie wojny i okupacji ksiądz poeta mówił niewiele i niechętnie, ale właśnie wtedy podjął decyzję o wstąpieniu do seminarium duchownego.
Pokój wiary
Żeby dotrzeć do mieszkania ks. Twardowskiego, trzeba przejść przez dwoje pomalowanych na zielono drzwi, przywodzących na myśl ilustracje dla dzieci. Rzeczywiście, wkraczamy do innego, przedziwnego świata. Wkraczamy, pokonując najpierw szesnaście powyginanych ze starości, skrzypiących schodów. Na ich szczycie, po lewej stronie, stoi kremowy telefon z ciemną tarczą i słuchawką na kablu. Tadeusz Olszewski, organista w kościele Wizytek, sąsiadujący przez ścianę z ks. Twardowskim kilkadziesiąt lat, opowiada, jak się bał, żeby ksiądz Jan któregoś razu nie stoczył się z tych schodów, prowadząc rozmowę.
Pokój pierwszy został nazwany przez „księdza piszącego wiersze” pokojem tęsknoty za Bogiem. „Lubię swój pokój – mówił ks. Twardowski. – Już samo słowo pokój mówi o spokoju. Przychodzę do pokoju, by mieć spokój. Spokój łączy się z wiarą. Im większa wiara, tym większy spokój”. (Autobiografia. Myśli nie tylko o sobie, t. 2). Na oknie tego pokoju zawieszał Ksiądz witrażyki (z Matką Bożą Skępską, aniołkami), na szybach naklejał tzw. kalkomanie (przysyłanie z Anglii przez Jerzego Pietrkiewicza, poetę-emigranta, przyjaciela z lat szkolnych), a na parapecie ustawiał ulubione pamiątki oraz rzeźby od twórców ludowych. Z okna był widok na ulubiony modrzew i ławkę, na której ks. Twardowski medytował i odbywał różne spotkania.
Zaraz po prawej stronie od drzwi wejściowych stoi masywny, ładnie rzeźbiony klęcznik. Na nim prosty krzyż, stare fotografie, kilka pięknie oprawionych leciwych książeczek – m. in. katechizm i O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis. Drugi egzemplarz wypatrzę na regale w sypialni. Obok drewniana sowa – pamiątka po kimś bliskim? „Przypominacz”, żeby się za kogoś konkretnego pomodlić? Ukryta prośba o mądrość? Ale to niejedyny zaskakujący element tego klęcznikowego krajobrazu. Uwagę zwraca również dwóch drewnianych Jezusów Frasobliwych – każdy podparty na prawej ręce, ale jeden ubrany w długą szatę, a drugi prawie nagi, mocno wychudzony. Od razu przychodzi mi na myśl wiersz Modlitwa:
Jezu Frasobliwy
na przekór wszystkim
bez parasola na deszczu
z gołymi kolanami
słaby bo bezstronny
nieśmiały jakbyś debiutował wierszem
z prośbą o prostotę
samotny bo spokrewniony ze światem
pewnie martwią Cię ludzie
którzy są jak katechizm
na każde pytanie
muszą mieć koniecznie odpowiedź
Dwie drogi
Tymczasem mnie nurtuje pytanie, czy klęcznik, całkowicie dosunięty do ściany, zawsze był tak ustawiony? A może ks. Twardowski odsuwał go trochę do tyłu na czas modlitwy, żeby mieć przed sobą więcej przestrzeni? Dopytuję o to Tadeusza Olszewskiego. W odpowiedzi słyszę, że wszystko wygląda tu tak jak za życia ks. Jana. W takim razie ściana, którą widział przed sobą, w niczym go nie ograniczała. Przebijał ją swoimi modlitwami, docierając do ludzi, którzy powierzali poecie swoje sprawy. A jednocześnie ta ściana w pewnym sensie oddzielała go od świata. On jednocześnie był „w” i „obok”. Osoby zaprzyjaźnione z ks. Twardowskim zgodnie podkreślają, że nie lubił mówić o sobie, nie lubił się odsłaniać. Kiedy popularność zmusiła go do publicznych wypowiedzi na swój temat (pewne pojawiające się fałszywe informacje trzeba było sprostować), posługiwał się właściwie tymi samymi zdaniami, raz wypracowanymi na tę smutną w jego odczuciu okoliczność. Zdecydowanie bardziej wolał słuchać innych albo rozmawiać o literaturze, niż się zwierzać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.