Słowo „rachunek” nie nastraja optymistycznie. „Kwit z kasy”. „Wykaz rzeczy, za które trzeba zapłacić”. Na szczęście – na przekór tej definicji – „rachunek sumienia” to nie buchalteria.
Jeszcze kilka lat temu nie nastrajał pani Jowity optymistycznie. 44-letnia urzędniczka, żona i mama trudziła się nad długą listą pytań w książeczce do nabożeństwa, żmudnie rachując swoje przewinienia. Miała wrażenie, że to raczej zatrzymuje ją w rozwoju niż prowadzi do lepszej relacji z Bogiem i do stawania się lepszym człowiekiem.
– Przełomem była rozmowa, w której ktoś zaproponował mi, bym w rachunku sumienia przypominała sobie nie tylko to, co zrobiłam źle, lecz również, co zrobiłam dobrze – mówi. – Na przykład moją łagodność w relacjach z rodziną, wyrozumiałość, cierpliwość, działania, które podjęłam, by budować bliskość ze Stwórcą.
Stopniowo, ucząc się nowego sposobu obserwowania swoich działań, pani Jowita odkrywała, że rachunek sumienia staje się miejscem bliskiego i głębokiego spotkania z Bogiem.
– Odkryłam, że jest jak okresowy bilans sprawności u sportowca – wyjaśnia z energią w głosie. – Ułatwia osiągnięcie celu. A dokładniej: wyznacza kolejne kroki, które pozwalają osiągnąć ten cel. Pomaga utrzymać formę, motywuje.
Tego typu rachunek sumienia sprawdza się zarówno jako codzienna praktyka modlitewna, jak i konkretne przygotowanie przed spowiedzią świętą.
Kontekst życia
Pan Mariusz, 37-letni informatyk, mąż i ojciec dwójki dzieci, codziennie wieczorem przez moment przygląda się, jak minął dzień. O swoim rachunku sumienia mówi konkretnie, a w jego głosie można wychwycić nutę zadowolenia.
– To dla mnie narzędzie, które pomaga mi zbliżać się do Boga i pogłębiać moją wrażliwość w codziennych działaniach – wyjaśnia. – Uporządkowałem go sobie w trzech aspektach: w stosunku do Stwórcy, najbliższej rodziny i innych ludzi.
Pan Mariusz po prostu sprawdza: czy zrealizował plan modlitwy, którą ustalił sobie na każdy dzień, i czy podejmował go z miłością. – Oczywiście nie chodzi tu o sferę uczuciową, lecz o fakty. Jeśli nie chciało mi się zaangażować w modlitwę i pozwoliłem, by to zwyciężyło, nie nazywam mojej postawy miłością, lecz lenistwem.
Za to, co mogło się Bogu podobać – dziękuje, za to co się zapewne nie podobało – przeprasza. Z tych ostatnich działań wybiera dla niego najważniejsze, podejmuje decyzję i określa strategię: jak jutro zrobić to lepiej. I tu też dla pana Mariusza liczy się konkret: jeśli spóźnił się na Mszę z tego powodu, że zbyt późno wyszedł od znajomych, następnym razem ustala sobie wcześniej odpowiednią godzinę wyjścia. Podobnie konkretnie przygląda się swoim działaniom w relacji do żony i dzieci: np. czy Marta mnie o coś prosiła? Czy ja to zrobiłem? A jeśli nie – to dlaczego? Czy mogłem coś zrobić w relacji z dziećmi, ale wymigałem się i musiała to zrobić żona?
– Jeśli chodzi o relacje z innymi osobami, jestem zadowolony, jeśli danego dnia podjąłem jakieś jedno działanie: napisałem e-maila do kogoś bliskiego, porozmawiałem z którymś z kolegów w pracy o wierze – wymienia. – Mówię tylko o jednym działaniu – bo w rachunku sumienia ważny jest dla mnie realizm, a wiadomo przecież, że w ciągu dnia nie ma tak dużo czasu. Równocześnie zwracam mocno uwagę na jakość mojego kontaktowania się z ludźmi. Jeśli wymagam od siebie, bym budował dobre relacje, uważam to za dobrze spędzony czas.
Realizm i konkret
– Trudności w rachunku sumienia? – pani Jowita powoli powtarza pytanie. – Dla mnie najgorszy był skrupulantyzm i przeciąganie: zdarzało mi się, że codziennie przeznaczałam na rachunek sumienia minimum dziesięć minut. A tu nie chodzi ani o autoanalizę, ani o katowanie się, ani o autodestrukcję. Na to, by wyrabiać w sobie coraz większą wrażliwość, wystarczą dosłownie trzy minuty. Przeżyte tak, by – pomimo świadomości złych czynów – dawały mi zachętę i energię na przyszłość.
Pani Jowicie w przeprowadzaniu go pomaga rozważanie Ewangelii pod kątem tego, jak zachowywał się Chrystus.
– Uważam, że On przyszedł na świat m.in. po to, by pokazać nam, jak żyć – wyjaśnia. Dlatego często czytając Pismo Święte, zwraca uwagę, jak różnie reagował w różnych sytuacjach. Jak się uśmiechał, cieszył, czerpał radość z relacji, jak współczuł, był zmęczony, modlił się, płakał, kochał. Jak zachowywał się w sposób wyrazisty, delikatny.
Te rozważania, połączone z racjonalnym podejściem do życia, stosuje w rachunku sumienia: „Czy potrafię odsunąć w czasie rozmowę na tematy, które wzbudzają mocne emocje, tak by najpierw na spokojnie sprawę przemyśleć?”. „Czy potrafię reagować uśmiechem, który sprawia, że relacje między ludźmi stają się dużo bardziej życzliwe?”. „Czy jestem wystarczająco wymagająca – czy nie biorę wszystkich obowiązków domowych na siebie, a przeciążana psuję atmosferę moją pretensją do innych?” – podaje przykłady. Rachunek sumienia ma służyć temu, by wzrastała jej świadomość i dzięki temu reagowała adekwatnie, w konkretnej chwili.
Paradoks świętości
– Po moim rachunku sumienia widzę, że funkcjonuję niczym giełda papierów wartościowych – pan Mariusz szuka odpowiedniego porównania. – Czasem „idę w górę” , „czasem w dół”. Generalnie jednak: rezultaty są. W konkretnych zrachowaniach coraz bardziej kocham Boga, żonę, dzieci. W moim rachunku dostrzegam też paradoks. „Im bardziej jestem święty, tym święty jestem mniej”. To znaczy: im większe postępy robię w mojej drodze świętości, tym bardziej dostrzegam kolosalną różnicę pomiędzy mną a Bogiem. Kiedyś moje działania dotyczące określonych punktów z rachunku sumienia przypominały ogromne głazy, dziś – są raczej jak drobne kamyczki. Popełniam je rzadziej, z mniejszym nasileniem. Równocześnie mam większą świadomość, większe zrozumienie i większą wrażliwość – dlatego sprawiają mi większy ból.
Bóg który wyzwala
– W tym, by mój rachunek sumienia nie stał się porachunkiem z samą sobą lub buchalteryjnym rozrachunkiem z Panem Bogiem, pomagają mi dwie rzeczy: budowanie świadomości, że jestem córką Boga i że On z całą Swoją miłością jest zawsze przy mnie.
Marzena, niezamężna 30-letnia nauczycielka, od kilku lat korzysta regularnie z dwóch rachunków sumienia. Oprócz codziennego przyglądania się swoim działaniom, przy każdej spowiedzi wyznacza sobie nowe zadanie (umiarkowanie, cierpliwość w relacjach, „większą miłość” – tak to określa – wkładaną w czynienie gestów religijnych), które realizuje w tym czasie ze szczególną uważnością i na wiele sposobów. W ten sposób – na poziomie duchowym ćwiczy cnotę, na poziomie naturalnym – wyrabia w sobie nawyk.
– Mając świadomość, że Bóg jest moim Ojcem, a równocześnie Królem Wszechświata, w zupełnie innych niż kiedyś proporcjach ważę moje czyny – mówi, a sposób jej myślenia bardzo zaskakuje. – Ja nie mam „nie grzeszyć” – lecz mam się „zachowywać jak następczyni tronu”. Mam być „drugim Chrystusem”. Takie spojrzenie zmienia perspektywę, motywuje i – ponieważ zawsze mi będzie czegoś w stosunku do Chrystusa brakowało – daje ogromną przestrzeń do rozwoju.
Druga rzecz, na którą pani Marzena mocno zwraca uwagę, to obecność Boga. Podkreśla, że stara się zachowywać tak, jakby Pan Bóg stał zawsze koło niej w widocznej postaci. Gdy to słyszę, trochę cierpną mi plecy. Na myśl przychodzą skojarzenia z Wielkim Księgowym lub Sędzią, który zawsze patrzy na ręce i wychwytuje każdy błąd.
– Pan Bóg jest jak kochający Tata i ważne, bym to dostrzegała – pani Marzena spieszy z wyjaśnieniem. – Gdy się przewrócę i zadam sobie ranę, nie krzyczy, że się potłukłam, że porwałam spodenki, że powinnam mu za nie zapłacić. Lecz natychmiast biegnie z pomocą i przytula.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.