Z Adamem Ragielem, technikiem tanatopraksji i technikiem sekcji zwłok, założycielem Polskiego Centrum Szkolnictwa Funeralnego o technice i etyce w przygotowaniu ciała zmarłego do pochówku rozmawia Monika Białkowska
Jak umiera człowiek?
– Naturalna śmierć starszej osoby to proces wyczerpania, wygaśnięcia całego organizmu. Często tacy ludzie umierają we śnie. Rodzina zauważa brak oznak życiowych i wzywa lekarza, który stwierdza zgon. Muszą minąć dwie godziny do przyjazdu firmy pogrzebowej i do zabrania ciała z domu. Te dwie godziny to czas urzędowy, w którym pojawiają się pewne oznaki śmierci – plamy opadowe, mętnienie rogówki, stężenie pośmiertne. Również w szpitalach po stwierdzeniu zgonu na dwie godziny przewozi się ciało do pomieszczenia nazywanego pro-morte, a następnie, po kolejnej kontroli lekarza, do prosektorium.
W momencie śmierci w ciele następują pierwsze przemiany. Serce przestaje tłoczyć krew, znikają przeciwciała, wytwarzają się bakterie i rozpoczyna się proces gnicia. Wszystko zaczyna się od prawej strony podbrzusza, gdzie znajduje się wyrostek robaczkowy i zaczyna jelito grube. Tam jest największe źródło bakterii, w wychodzących z jelita cienkiego resztkach przemiany materii. Beztlenowe bakterie trawią nieukrwione, zatem pozbawione tlenu tkanki. Namnażanie się tych bakterii powoduje tworzenie się gazów, te wchodzą kolejno w naczynia krwionośne i w narządy. Zaczyna gnić całe ciało.
Czy dla takiego ciała można jeszcze coś zrobić?
– Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie ciała do pochówku. Ufają, ale nie mają kontroli. Nie wiedzą, czy ich bliski został umyty, zdezynfekowany, czy tylko nałożono na niego odzież i prowizorycznie zabezpieczono przed wyciekami. A przecież oczywiste jest, że rodzina będzie chciała go dotknąć, pożegnać. Zdecydowana większość składa ostatni pocałunek. To silniejsze od nas, ale jednocześnie, ze względu na proces gnicia, mało bezpieczne. Zwykła kosmetyka, malowanie, obcięcie paznokci czy uczesanie niewiele tu zmienia. Balsamacja zatrzymuje proces gnicia, ciało staje się sterylne, przechodzi w etap mineralizacji, czyli wysychania. Dzięki temu jest bezpieczne i dla osób przy nim pracujących, i dla rodziny, która będzie się chciała pożegnać, dotknąć, pocałować.
Naszą pracę przy ciele zmarłego wykonujemy przede wszystkim dla żyjących. Po pierwsze, dla ich bezpieczeństwa. Po drugie, dla spokoju psychicznego i po to, żeby chcieli jak najdłużej o zmarłym pamiętać. Obraz ciała bliskiego w bardzo złym stanie pozostaje nam w pamięci. Nie umiemy zastąpić go innym, dlatego staramy się myśleć jak najmniej, podświadomie od tego obrazu uciekamy. I powoli zapominamy, wypierając z pamięci człowieka… Zewnętrzne przygotowanie zaciera oznaki zmęczenia, cierpienia, choroby. Zmarły wygląda tak, jakby spokojnie spał, jak wyglądał za życia, kiedy o sobie dbał i pielęgnował. I takim go zapamiętujemy.
Czy gnijące ciało, ów mityczny trupi jad rzeczywiście jest tak niebezpieczny? Dawniej przygotowaniem ciała zajmowano się w domach. Układano na podłodze, na prześcieradle. Przy trumnie ustawiano wiadra z zimną wodą lub okładano ciało lodem, przy zmarłym palono świecę… I nikt od tego nie umierał!
– Trupi jad to potoczna nazwa gazów i wydzielin, wydobywających się z martwego organizmu, a powstających podczas procesu gnicia. W ich składzie znajduje się między innymi wysoce toksyczna putrescyna oraz kadaweryna. Trupi jad w małych dawkach wprawdzie nie zabija, może natomiast prowadzić do tworzenia się stanów chorobowych, zwłaszcza jeśli mamy na przykład uszkodzony naskórek. Bakterie z trupiego jadu nie mają określonego działania, atakują miejsca najsłabsze, najmniej odporne: najczęściej układ oddechowy i trawienny, prowadzą do stanów zapalnych.
Parafina i spaliny ze świecy przyspieszają proces rozkładu. To samo robi z ciałem wilgoć. Nic dziwnego, że dawniej ciała w krótkim czasie były w złym stanie. Oczywiście rodzina ma prawo samodzielnie zająć się ciałem osoby bliskiej. Najlepiej jednak poprosić o pomoc specjalistów, którzy najpierw przygotują je, by było bezpieczne, czyli umyte i zdezynfekowane, a później dopiero samemu je ubrać, uczesać itp. Wtedy mamy pewność, że to będzie dla nas bezpieczne i że po otwarciu trumny w dzień pogrzebu nie okaże się, że trzeba ciało przebierać, bo coś się z niego wylało.
Może ludzie po prostu zakładom pogrzebowym nie ufają? Jak to jest z tym mitycznym już łamaniem kości, żeby ubrać zmarłego?
– Ciało w stężeniu pośmiertnym rzeczywiście trudno jest ubrać. Robi się wtedy coś, co nosi fachową nazwę „przełamania stężenia pośmiertnego”. Być może stąd te mity o łamaniu? Sam proces z łamaniem czegokolwiek nie ma nic wspólnego. To po prostu rozciągnięcie mięśni i rozluźnienie stawów, swoista „gimnastyka”. To wszystko. Zresztą, żeby złamać kość, trzeba użyć bardzo dużej siły, to wcale nie jest takie proste. O żadnym uszkadzaniu ciała w zakładach pogrzebowych nie ma mowy.
Poza ubieraniem zajmują się Państwo również kosmetyką.
– Często umierający, zwłaszcza ci w szpitalach, bywają zaniedbani, mają za długie włosy, za długie paznokcie. Dbamy o to trochę tak, jak w salonie kosmetycznym: obcinamy paznokcie, strzyżemy, golimy, robimy makijaż. Przed makijażem trzeba zrobić retusz wszystkich przemian na skórze: otarć, zasinień, plam opadowych. Do tego służą bardzo silne pigmenty na bazie parafiny, które nie przepuszczają niczego ani do skóry, ani z wewnątrz ciała na zewnątrz. Zmarły nie potrzebuje już, żeby jego skóra oddychała, za to jego makijaż nie pozwoli na pocenie się ciała – czyli na skraplanie się wody, naturalne przy zmianie temperatury z 4 stopni w chłodni na 20 stopni w kaplicy. Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku balsamacji, wtedy kosmetyki praktycznie nie są potrzebne.
Balsamowanie zwłok kojarzy nam się głównie ze starożytnym Egiptem…
– Nowe techniki balsamacji z tymi starożytnymi mają wspólny cel: chodzi o to, żeby gnijące ciało nie przyczyniało się do rozprzestrzeniania chorób. Dzisiejsza balsamacja to proces wymiany płynów ustrojowych. Do układu krwionośnego podłącza się zewnętrzną pompę, podobnie jak przy transfuzji. Pompa podaje do tętnic płyn dezynfekujący i konserwujący, a on przez system krwionośny rozprowadza się po organizmie i wraca do żył, wypychając krew na zewnątrz. Znikają plamy opadowe, zasinienia i przebarwienia. Cały proces trwa około dwóch godzin, a my widzimy, jak ciało rozkwita, wygląda, jakby powracało w nie życie. Skóra odzyskuje sprężystość. Kolory wracają. Procesy gnilne są zatrzymane. Ciało jest absolutnie bezpieczne dla żyjących. Oczywiście od wiedzy i doświadczenia balsamisty zależy, jaki będzie ostateczny efekt: trzeba wiedzieć, co było przyczyną zgonu, odpowiednio wybrać środki konserwujące i umiejętnie je podać.
Uczy Pan innych, jak zajmować się ciałem po śmierci. To tylko technika czy również etyka?
– Bez etyki technika nie na wiele by się zdała. Najważniejszy jest szacunek dla godności człowieka. Tu wszyscy są równi: czy to prezydent, czy żebrak, chrześcijanin, muzułmanin czy ateista. Rodzina każdemu zrobi inny pogrzeb, ale jeśli chodzi o ciało, każde przygotowywane jest z taką samą starannością i traktowane z takim samym szacunkiem.
Zwracamy uwagę również na uczciwość. Pogrzeby to delikatna materia, mamy do czynienia z ludźmi w żałobie, przeżywającymi ogromny stres, bardzo łatwo ich wykorzystać, również finansowo. Nie wolno nam tego robić. Musimy też cały czas mieć świadomość, jak olbrzymim zaufaniem obdarzają nas ludzie, powierzając ciało swojego bliskiego. Tego zaufania nie wolno zawieść, nie wolno wmawiać, że zostały zrobione zabiegi, których nie wykonaliśmy. To takie najważniejsze elementy, choć uczę również dbania o higienę czy dobrych kontaktów między pracownikami. Jednak najtrudniejsze jest rozmawianie z ludźmi: wysłuchanie ich, ale też oddzielenie ich problemów od własnych, żeby po pracy można było dalej żyć.
Bardzo łatwo jest zarzucić Panu, że ta praca to nic innego, jak zarabianie na współczesnym kulcie ciała. Jesteśmy próżni, chcemy być piękni również po śmierci, udajemy, że śmierci nie ma…
– To kompletnie nie tak! Na pierwszym miejscu jest zawsze kwestia sanitarna. Robimy wszystko, żeby ciało było zdezynfekowane i zakonserwowane, żeby nie zagrażało żywym. Wygląd tego ciała jest tylko efektem ubocznym całego procesu. Owszem, jest ważny dla najbliższych. Zresztą dlaczego ktoś, kto za życia dbał o siebie, ma odchodzić zaniedbany i brudny? Mieliśmy tu człowieka, który za życia doprowadził się do strasznego stanu. Potraktowaliśmy go tak jak wszystkich innych. Rodzina, od dawna niemająca z nim żadnej więzi dziwiła się: że to naprawdę on, taki czysty, w garniturze. Dopiero wtedy pojawiła się rozpacz, uświadomili sobie, co tracili przez całe lata. To też dało do myślenia żyjącym: jak łatwo jest zmarnować życie, skrzywdzić bliskich. Dostali motywację, żeby nie zrobić swoim bliskim tego, co zmarły zrobił im. Zmarłym ani balsamacja, ani kosmetyka, ani żadne ubranie nie jest już potrzebne – ale należy im się szacunek i godne pożegnanie. My robimy wszystko, by rodzina mogła pożegnać ich bez obrzydzenia i bezpiecznie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.