Jamnik pod szafą

Niedziela 38/2016 Niedziela 38/2016

O cenzurze, cenzorach i mechanizmach kłamstwaO cenzurze, cenzorach i mechanizmach kłamstwa z ks. Ireneuszem Skubisiem – honorowym redaktorem naczelnym „Niedzieli” – rozmawia Błażej Torański – honorowym redaktorem naczelnym „Niedzieli” – rozmawia Błażej Torański

 

BŁAŻEJ TORAŃSKI: – Czy św. Tytusa można pomylić z jugosłowiańskim marszałkiem Josipem Broz-Tito?

KS. IRENEUSZ SKUBIŚ: – Tak pomylił się w latach 50. cenzor z Katowic, kiedy częstochowska Kuria wydawała kalendarz liturgiczny, zwany rubrycelą. Wymieniono w nim po łacinie imiona świętych. 6 lutego przypadało wspomnienie sancti Titi – św. Tytusa. Cenzor nie chciał tego zdania zwolnić do druku, bo wydawało mu się, że chodzi o marszałka Josipa Broz-Tito.

– Przypomina to inną anegdotę: w 1946 r. urząd cenzury zażądał od częstochowskiego wydawcy praw autorskich do tekstu św. Tomasza z Akwinu...

Po II wojnie światowej „Niedziela” wracała na rynek dwukrotnie: w 1945 i 1981 r.

– W czasach stalinowskich „Niedziela” była zniewolona. W każdym numerze cenzura zakładała jej kaganiec, przykręcała śrubę. W 1947 r. redaktor naczelny ks. Antoni Marchewka trafił na 11 miesięcy do więzienia. Aby wypełnić łamy po wyciętych artykułach, redaktorzy publikowali materiały o ogrodnictwie. Tych cenzorzy się nie czepiali. W 1953 r. cenzura zażądała opublikowania nekrologu po śmierci Józefa Stalina i zaraz po tym władze zakazały wydawania „Niedzieli”. Pismo zamilkło na 28 lat!

– W tym interwale ksiądz miał własne doświadczenia z cenzurą. Pierwsze, w 1961 r., zaraz po wyświęceniu na kapłana.

– Przed odprawieniem pierwszej mszy św. wydrukowałem tysiąc małych prymicyjnych obrazków. Aby je rozprowadzić wśród wiernych, musiałem mieć stempel cenzury. Zgodziła się na tysiąc sztuk, ale wydrukowałem kilka tysięcy. Na pozostałych przystawiłem podrobioną pieczątkę. Taki mieliśmy wtedy sposób na ominięcie cenzury.

– Grzeszny sposób. Kilkanaście lat później jako redaktor naczelny wydawał Ksiądz rocznik „Częstochowskie Studia Teologiczne”.

– To był już rok 1974. Rok później przypadała 50. rocznica powstania diecezji częstochowskiej. W jubileuszowym numerze cenzura zezwoliła nam na wydrukowanie artykułu ks. prof. Jana Związka o historii Wyższego Częstochowskiego Seminarium Duchownego w Krakowie. Było tam zdanie o czerwonoarmiejcach, którzy zostawili budynek w okropnym stanie. Wyglądało to jak krajobraz po bitwie: wszechobecny fetor i brud.

– Niczym po najeździe Hunów...

– Tymczasem cenzura w Katowicach, wyjątkowo bezwzględna i ostra, z wielkim uporem broniła Armii Czerwonej. Decyzja brzmiała: Albo ksiądz usunie tę kwestię i nie będzie umieszczał w ogóle sprawy obecności wojsk radzieckich w gmachu seminarium przy ul. Bernardyńskiej 3 w Krakowie, albo artykułu nie wolno wydrukować. Postanowiłem poprosić o pomoc bp. Bronisława Dąbrowskiego, sekretarza Episkopatu Polski. Poszliśmy do ministra Kazimierza Kąkola...

– ...szefa Urzędu do Spraw Wyznań.

– Minister z biskupem wypili herbatę mię-

tową, ja poprosiłem o kawę. Kąkol rzucił, jakby retorycznie: „A kto nas nauczył cenzury? Kościół!”. Rozstaliśmy się miło, jednak cenzura nie ustąpiła. Nie udało się nic wskórać i artykuł ukazał się według wskazań cenzury. Zwyciężył aparat władzy, czyli bezwzględne działanie komunistyczne.

– „Niedziela” wróciła na rynek w „karnawale Solidarności”, w 1981 r. Co takiego uczyniła władzy komunistycznej, że ta zawiesiła ją na 28 lat?

– „Niedziela” ma w sobie charyzmat patriotyczny. Już przed II wojną światową często pisała o bolszewii, o Rosji bolszewickiej. Po powstaniu warszawskim do Częstochowy dotarła w 1945 r. słynna pisarka Zofia Kossak-Szczucka. Zaproponowała reaktywację „Niedzieli”. Posądzano ją jednak o antysemityzm, chociaż współzakładała Żegotę. Wiedział o tym Jakub Berman i ostrzegł, żeby uciekała z Polski. Z misją Polskiego Czerwonego Krzyża wyjechała do Londynu.

– Po 1951 r. jej książki objęto w Polsce cenzurą i wycofano z bibliotek, a „Niedzielę” zawieszono w 1953 r. Duchowni nie czynili starań, aby ją wznowić?

– Ksiądz Antoni Marchewka cały czas o to zabiegał. Wspierał go kard. Stefan Wyszyński. Ale mówiono mi, że nie popierali tego posłowie Znaku. Ja odpowiadałem za wydawnictwa diecezjalne. Nie mieliśmy koncesji. Za każdym razem występowałem do Ministerstwa Kultury z prośbą o przydział papieru na publikację „Częstochowskich Studiów Teologicznych” i książek. Do cenzury jeździłem do Katowic, bo w Częstochowie mieliśmy tylko oddział. Jedna z rozmów w 1974 r. trwała sześć godzin! Niczego nie zwojowałem. Z urzędu wyszedłem bardzo zmęczony i jakby przetrącony. Ponieważ byłem jednocześnie duszpasterzem akademickim, odprawiałem wieczorem Mszę św. i pamiętam, jak nogi mi się trzęsły z powodu tego trudnego spotkania. Po latach spotkałem prawdziwego cenzora o nazwisku, którym legitymował się mój ówczesny rozmówca, i dowiedziałem się, że wtedy rozmawiałem z ubowcem!

– Nie wszystkie wydawnictwa oddawaliście do cenzury.

– Na to, co Karol Wojtyła mówił po 1978 r., zaraz po wybraniu go na papieża, było ogromne zapotrzebowanie, a media PRL-u rzadko go cytowały. Jako duszpasterz akademicki zacząłem więc wydawać nielegalnie – poza peerelowską cenzurą – „Monitor Kościelny”. Streszczaliśmy w nim audycje Radia Watykańskiego. Nagrywaliśmy je i starannie przepisywaliśmy, cytując przede wszystkim wypowiedzi Jana Pawła II. Drukowaliśmy kilkaset sztuk „Monitora” i rozsyłaliśmy po całej Polsce. Najwięcej do zakonów. Przed pierwszą pielgrzymką Papieża do ojczyzny postanowiłem wydać książkę z jego wypowiedziami – pt. „Bardzo pragnę przybyć do Was”. Chciałem ją wręczyć Ojcu Świętemu 6 czerwca 1979 r., w ostatnim dniu jego wizyty w Częstochowie. Wszystko było już dogadane z drukarnią. Niestety, komuniści – przy pomocy cenzury – do tego nie dopuścili. Dyrektor drukarni wyparł się wszelkich ustaleń. Ze strachu.

– Po 1981 r., od dnia wznowienia, „Niedziela” miała permanentne kłopoty z cenzurą.

– Wydawaliśmy ją w Opolu i musieliśmy uzyskiwać zgodę tamtejszego urzędu cenzury, któremu szefował Eugeniusz Kaniok. Jeździliśmy do niego na zmianę z Lidią Dudkiewicz – ówczesną sekretarz redakcji, obecnie redaktor naczelną, i redaktorem Juliuszem Braunem – do niedawna prezesem Telewizji Polskiej, teraz zasiada w Radzie Mediów Narodowych. Potrzebne były dwa stemple: jeden – na tzw. szczotce, czyli próbnej odbitce drukarskiej, dający prawo druku, drugi – na opublikowanym egzemplarzu – ten był zgodą na rozpowszechnianie. Bez tego drugiego stempla cały numer musiałby iść na przemiał.

– Proszę o przykłady ingerencji.

– Raz cenzor nakazał zastąpić „Moskali” „wojskami carskimi”. Mówił, że „Moskale” godzą w konstytucyjny sojusz ze Związkiem Radzieckim. Innym razem – to było w stanie wojennym – ocenzurował nam Pismo Święte: z reportażu Juliusza Brauna o grobach wielkanocnych wyciął cytat: „Byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie”. Ingerowano też w fotografie. Na jednej z nich stoczniowcy mieli na kieszeniach emblematy Stoczni Gdańskiej. Zdaniem cenzora, fotografia naruszała zasadę laickiego charakteru państwa, gdyż „stocznia jest przedsiębiorstwem państwowym, więc jej robotnicy nie mogą brać udziału w procesji”. Zdjęcie było już opublikowane, więc musieliśmy w drukarni zdrapywać emblematy z kieszeni stoczniowców. W tygodniku pojawiły się w tych miejscach białe plamy. Kiedyś w chwili szczerości Eugeniusz Kaniok wyznał, że nie należę do łatwych rozmówców.

– Pamięta ksiądz, jak ocenzurowano relację ze spotkania gen. Wojciecha Jaruzelskiego z Janem Pawłem II?

– Zakwestionowano zdanie, że Monika Jaruzelska dostała różaniec od papieża. Cenzor powiedział, że nie jest to potrzebne. Kłóciłem się z nim, pytałem: „Wzięła ten różaniec czy nie? Jeśli wzięła, to dlaczego o tym nie napisać?”. Pilnowali drobnych faktów, każdego opisanego gestu. W sprawach większej wagi, jak spotkanie papieża z generałem, cenzor nie decydował arbitralnie, konsultował się z przełożonymi w Warszawie. Zaangażowani w to byli także urzędnicy ds. wyznań i wydziału propagandy KC PZPR. Oka sieci cenzury były zagęszczone. Po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki wyczuwało się ogromne napięcie w relacjach opolskich cenzorów z urzędu przy ul. Mysiej w Warszawie. W publikacji o pogrzebie było kilkanaście – chyba 13 – ingerencji.

– W piśmie, które otrzymaliście po innym artykule, o zabójstwie ks. Jerzego – „Brat zabija brata”, cenzor zarzuca wam, że postawiliście znak równości między „dramatycznym okresem rozbiorów Polski a jej obecnym kształtem ustrojowym”. Ukazanie ks. Popiełuszki jako spadkobiercy duchowego tradycji narodu z okresu niewoli „poniża konstytucyjny ustrój PRL”. Artykuł – zdaniem cenzora – „upowszechnia treści sugerujące sytuację zastraszenia społeczeństwa, co może wyzwalać niepokój społeczny, a tym samym zagrażać bezpieczeństwu państwa”.

– Pisaliśmy prawdę. Takich artykułów, kwestionowanych przez cenzurę, były dziesiątki. Nie było numeru bez ingerencji. Nigdy nie mieliśmy pewności, że w kolejnym tygodniu „Niedziela” się ukaże. Jak spadały teksty, to na ich miejsce proponowaliśmy kolejne. Nie było to łatwe, bo w drukarni w Opolu przydzielono nam tylko mały stolik w zecerni. Wokół panował hałas maszyn, pracowały linotypy. Zakwestionowany druk zecerzy musieli sklejać na nowo. Czasami było to wycięte przez cenzora pół zdania.

– Uzbierał Ksiądz cztery pękate teczki dokumentujące ingerencje cenzorskie. Czytam kolejne wyjaśnienie cenzora, który w 1985 r. zdjął artykuł „Wezwanie Ojca Świętego do modlitwy za naród litewski”: „Treść zakwestionowanej publikacji w sposób nieuprawniony odnosi pojęcie  «naród katolicki» do całego narodu Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, w której według zasad Konstytucji ZSRR wyznawany światopogląd jest prywatną sprawą każdego obywatela. W ten sposób publikacja stanowi ingerencję w wewnętrzne sprawy ZSRR i przez to może narazić na szwank dobrosąsiedzkie stosunki sojusznicze Polski i ZSRR”. Uderzał Ksiądz w sojusze!

– No tak (śmiech). Cenzura miała cały szereg zapisów, których nie rozumieliśmy. Nie akceptowaliśmy ich, ale cenzorzy te zapisy stosowali.

– Ale raz zrobił ksiądz cenzurę w konia...

– Radziecka agencja prasowa TASS napisała o pielgrzymkach do Częstochowy takie brednie, że postanowiłem dosłownie ją zacytować. Cenzor mówi: „Tego nie puszczę”. No i ukazała się w „Niedzieli” biała plama z podaniem podstawy prawnej ingerencji cenzorskiej (śmiech) w depeszy agencji TASS. Innym razem, już za pieriestrojki Gorbaczowa, napisaliśmy o szpitalach psychiatrycznych dla radzieckiej opozycji. I to – o dziwo – poszło! Kaniok chyba nie zauważył. Następnym razem wręczył Juliuszowi Braunowi pismo skierowane do mnie. Twierdził w nim, że jako redaktor naczelny oszukuję cenzurę, że jestem nie w porządku i następnym razem wyciągnie wobec mnie konsekwencje. Epistoła była niezwykle dyscyplinująca.

– I arogancka.

– No tak, nazwał mnie kłamcą. Napisał tak, bo dostał za mnie w Warszawie łomot. Wiedział, że nie ma racji, powiedział więc Braunowi: „Niech pan tego pisma księdzu nie pokazuje”. „Jakże mogę nie pokazywać? Przecież mój szef musi je znać” – odparł Braun. W odpowiedzi na to pismo napisałem cenzorowi, że kłamie, ale nie wysłałem kopii do jego przełożonych. Wiedziałem, że się broni. Nie chciałem działać przeciwko niemu. Żal mi czasami było opolskich cenzorów, gdyż musieli wysłuchiwać obrzydliwych wyzwisk ze strony swoich szefów z ul. Mysiej. Jechał taki dyrektor do stolicy, a tam dawali mu taką frycówę, że trudno to sobie wyobrazić...

– Żal cenzorów, oprawców słowa?

– Ci ludzie nie byli tacy źli. Mieli świadomość, że wykonują brudną robotę. Podskórnie czuło się, że podzielają nasze stanowisko, ale służyli wiernie reżimowi kłamstwa. Po przegranych przez komunistów wyborach w 1989 r. wiedzieli, że ich czas się kończy. Że nowe władze ich urząd zlikwidują. Wyglądali jak zbite psy. Byli niczym skazańcy przed egzekucją. Współczułem im. Szefowie drukarni byli jednak tak zdyscyplinowani, że nadal wymagali od nas pieczątek cenzury, choć wiedzieli, że cenzorzy już naszych tekstów nie czytają.

– Cenzura była przewidywalna?

– A skądże! Nieobliczalna. Gorsze były kobiety, eleganckie panie. Bałem się ich zwłaszcza po tym, jak zakwestionowały cytat z Pisma Świętego. To były trudne rozmowy.

– Wiedział ksiądz, gdzie leży granica między dopuszczalnym a zakazanym?

– Z góry wiedzieliśmy, że niektóre artykuły nie przejdą. O polskiej racji stanu, o tożsamości narodowej. Takie, które mogły naruszać sojusze. Pod szczególną kontrolą były wszelkie odniesienia do Związku Radzieckiego, do demoludów. Często dawaliśmy cenzorom teksty na próbę i pytaliśmy, co by puścili. Robiliśmy przymiarki. Prowadziliśmy nawet dość życzliwe rozmowy. Kiedy jednak cenzor uznawał, że nie może wydać zgody na druk, stawał niemal na baczność i mówił mi kategorycznie: „Jestem urzędnikiem państwowym. Tego nie mogę puścić”.

– Doradzali, co czym zastąpić?

– Poszukiwaliśmy wyjścia z sytuacji. Nie były to rozmowy z siekierą w dłoni. Nie traktowaliśmy cenzorów jak wrogów. Był to czas, w którym powoli rodziła się Solidarność. Ale ostatecznie i tak cenzorzy robili swoje, posłusznie realizowali polecenia urzędu.

– Nie wchodził Ksiądz z nimi w bliższe relacje?

– Nie. Uważałem, że nie ma sensu się z nimi bratać. Była to instytucja wroga wobec prawdy – nie miałem tu żadnej wątpliwości. Nigdy nie zgodziłem się też, aby nie opublikować zaznaczenia ingerencji cenzury.

– Gazeta wychodziła poszatkowana białymi plamami. Trudna do czytania.

– Ludzie to rozumieli. Raz znany i poważany autor – nie wymienię nazwiska, już nie żyje – napisał słaby tekst. Zaznaczyliśmy ingerencje, ale pomyślałem: „Dobrze, że one są, bo czytelnicy pomyślą, że artykuł był dużo lepszy” (śmiech).

– Czym dla księdza była cenzura? Kneblem na wolne słowo?

– Cenzura była instytucją, która miała przeszkodzić w przekazywaniu prawdy. Faktycznie była więc służbą kłamstwu. Kłamstwo może służyć różnym celom, m.in. umocnieniu władzy, ideologiom, które mają przełożenie na pieniądze, na kapitał, na promocję instytucji często wątpliwej wartości. Może też służyć niemoralnym działaniom. Cenzura wiązała się z wielką manipulacją, była istotnym elementem funkcjonowania systemów politycznych, gospodarczych, ekonomicznych i innych. Sprzyjała ogólnemu zakłamaniu. Łączyła się z podłością i niegodziwością i w swej filozofii służyła szatanowi. Doświadczaliśmy działania tego imperium kłamstwa, które służyło władzy ludzi nikczemnych, zaprzedanych obłudzie i fałszowi.

– Ale chyba nie wszyscy byli tacy sami?

– Oczywiście, mieliśmy do czynienia z ludźmi o różnym stopniu moralności – byli i tacy, którzy w sposób absolutny służyli kłamstwu i było im wszystko jedno powiedzieć „tak” lub „nie”.

– Ludzie – mechanizmy, tryby w systemie przemocy?

– Ukazywały się sylwetki ludzi o różnej formie zaangażowania w to królestwo kłamstwa. Zdarzali się tacy, którzy mówili, że mają świadomość, iż ich działania nie służą dobrym celom.

– Cenzorzy ściśle współpracowali z aparatem partii, ale czy także – według obserwacji Księdza – ze Służbą Bezpieczeństwa?

– Zauważało się pewną koniunkcję między urzędnikami cenzury a Służbą Bezpieczeństwa. Przykładowo po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki cenzorzy absolutnie nie działali sami, cały czas konsultowali się z SB i z Urzędem ds. Wyznań. Z pewnością w takich rozmowach i uzgodnieniach uczestniczyli też przedstawiciele PZPR, a nawet KPZR i wydawali konkretne dyspozycje. Cenzura miała wsparcie w nikczemnych i perfidnych siłach SB oraz w całym aparacie partyjnym, którego siedziba główna znajdowała się na Kremlu. Wszystko było zorganizowane w sposób precyzyjny i doskonały. W języku politycznym można by to nazwać ministerstwem kłamstwa.

– Nie ma już Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, ale cenzura nie przeminęła…

– To problem ciągle aktualny. W czasach komunistycznych mieliśmy do czynienia z cenzurą stosowaną w sposób oficjalny. Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk był strażnikiem, który realizował politykę PRL-u. Ale i w czasach wolności cenzura może się mieć bardzo dobrze. Nie ma już urzędów cenzury, ale wciąż mogą padać – i padają – różnego rodzaju dyrektywy, które w sposób drobiazgowy realizują różne instytucje. Mieliśmy przykład działań kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która dawała wytyczne co do przekazywania informacji o napaści islamistów na kobiety w Kolonii. Cenzura jest więc możliwa w każdym kraju i w każdej rzeczywistości.

– Nakłada to szczególne obowiązki na dziennikarzy.

– Dziennikarz musi być człowiekiem prawdy, musi mieć bardzo dobrą formację wewnętrzną. Nie może ulegać zakłamaniu, a cóż dopiero korupcji czy manipulacji. Oczywiście, jego praca jest poddawana różnego rodzaju naciskom i premiowaniu. Dostaje wskazówkę: Masz coś napisać, ale tak, by doprowadzić do określonej świadomości społecznej. Wielu temu ulega i stąd powszechna opinia, że media kłamią. Kłamstwo zaś rzutuje na życie społeczne i nawet gdy wydaje się niegroźne, jest manipulacją realnej rzeczywistości i służy promocji pozoru.

– Reasumując: cenzura jest w naturalnej opozycji do istoty człowieka?

– Pan Bóg wymyślił człowieka jako istotę wolną i rozumną. Cenzurowanie jest uderzeniem w istotę człowieka. Ograniczenie lub zniszczenie wolności jednego człowieka przekłada się na życie społeczne. Człowiek pozbawiony ręki lub nogi ma ograniczoną wolność. Trudno z tym żyć. Tak samo jest z ograniczeniem wolności pisania, mówienia czy pokazywania obrazu. Cenzura jest wielką nieprawością. Zwłaszcza gdy w dyktaturach komunistycznych funkcjonowała jako system. Przed laty, w PRL-u, kiedy byłem duszpasterzem akademickim, zaprosiłem do Częstochowy Stefana Kisielewskiego. Na spotkaniu zapytano go o jakość dziennikarstwa i literatury. Powiedział, że pies trzymany pod szafą zawsze pozostanie jamnikiem. I tak jest ze słowem blokowanym przez cenzurę.

Błażej Torański jest dziennikarzem tygodnika „Do Rzeczy”. Wywiad stanowi fragment książki „Knebel. Cenzura w PRL”, którą autor przygotowuje do druku. Tekst za: www.sdp.pl .

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...