To miejsce mówi i szumi. W jidysz, po hebrajsku i po polsku. Opowiada napisami i rysunkami na macewach, rozległymi bluszczowymi dywanami i pustką ogromnego pola gettowego. O Łodzi, której już nie ma.
Jakiś XIX-wieczny „żartowniś” wymyślił sobie, że cmentarz żydowski w Łodzi będzie zlokalizowany przy ulicy… Wesołej. Ten pierwszy, już nieistniejący. Dziś stoją tam bloki mieszkalne, po torowisku jeżdżą tramwaje i jedynie pamiątkowa tablica przypomina, że w miejscu tym istniała kiedyś żydowska nekropolia. Istniała? Przecież nadal leżą tam pod ziemią szczątki kilku tysięcy osób.
Fabryka, czyli ogród
Potem cmentarz przeniesiono w nowe miejsce: Łódź błyskawicznie się rozrastała, zaczęło więc brakować miejsca także przy ulicy Wesołej. Nowa nekropolia powstałe od zera w 1898 r. przy ul. Brackiej. Od zera, bo judaizm nie uznaje ekshumacji. Środki na wykup działki i budowę cmentarza dała bogata żydowska Łódź – najwięcej Izrael Poznański, słynny „król łódzkiej bawełny”. – Poznański powiedział: owszem dam pieniądze, ale mój grobowiec ma być największy na cmentarzu. I rzeczywiście jest. Poznański przebił wszystkich – to jest największe mauzoleum na cmentarzach żydowskich na świecie – potwierdza Justyna Tomaszewska z Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi, moja przewodniczka po tym niezwykłym miejscu.
Od pierwszego spojrzenia widać zresztą, kto i kiedy budował ten cmentarz: brama cmentarna, otaczające go mury, cały układ architektoniczny, wszechobecna czerwona cegła – wszystko tu nawiązuje do architektury przedwojennej Łodzi fabrycznej. Z czerwonej cegły zbudowany jest także monumentalny i tajemniczy Dom Przedpogrzebowy. I gdyby nie świadomość miejsca i czasu, gotów byłbym przysiąc, że za chwilę rozlegnie się huk i zgrzyt maszyn włókienniczych. Za cmentarną bramą jest jedna oszałamiająca cisza i uderzenie bujnej zieleni. W jednej chwili „fabryka” przeistacza się w „Tajemniczy ogród” . W którą stronę pójść?
– Ten cmentarz jest jak cała Łódź – prosta urbanistycznie, bo pomyślana na wzór miast amerykańskich – ma swoją główna aleję, niczym ulica Piotrkowska, od której odchodzą uliczki – mówi Joanna Podolska-Płocka, dyrektorka wspomnianego wyżej łódzkiego Centrum Dialogu, autorka Spacerownika po cmentarzu żydowskim w Łodzi, od ponad 20 lat zajmująca się badaniem tego niezwykłego miejsca. Główna aleja nazywana bywa także niekiedy trochę z przekąsem Aleją Próżności. Za cmentarną bramą kończy się bowiem przedpogrzebowy egalitaryzm i tutaj dopiero widać, który zmarły był prawdziwym „Lodzermenschem” (Łodzianin z klasy wyższej). Wystawność niektórych grobów może przyprawić o zawrót głowy.
Zaczarowane, odczarowane
Próbuję układać sobie w głowie tę przestrzeń wyznaczaną kolejnymi rzędami macew skierowanych zawsze na wschód, w stronę Jerozolimy. Rzędami? Teoretycznie tak, ale tutaj nic nie jest idealnie równe, pod sznurek, ot choćby malowniczo przechylone w różne strony nagrobne tablice. Wszechobecna zieleń sprawia, że jeszcze nie do końca dociera do mnie, ze leży tutaj około 160 tys. osób, a cały teren zajmuje ogromny obszar 40 hektarów.
Część grobowców przy głównej alei jest już oczyszczona, odnowiona, podnosi się z wieloletniego powojennego upadku. Kto o nie dba? – Młodzież z Izraela, łódzcy wolontariusze i aktywiści Fundacji Monumentum Iudaicum Lodzense, zajmującej się opieką nad cmentarzem, który od kilku lat nosi tytuł Pomnika Historii – podpowiada Justyna Tomaszewska. Cmentarz należy zresztą nadal do miejscowej żydowskiej gminy wyznaniowej i cały czas odbywają się na nim nowe pochówki.
Z każdym krokiem struktura tego olbrzymiego kirkutu staje się jednak coraz bardziej zrozumiała – po lewej stronie groby są bardziej zadbane, po prawej jest zdecydowanie bardziej dziko. Już wiem, że tej dzikości jest tutaj dużo, dużo więcej. Cały cmentarz to tak naprawdę arena nieustannej walki między częścią już odczarowaną, a tym co nadal zakryte, zapomniane, zaczarowane, pozacierane, pokryte bluszczem i trawami sięgającymi pasa. – A pomiędzy tym wszystkim my, próbujący odczytać te historie, kryjące się za symboliką widniejącą na macewach – mówi Justyna Tomaszewska, pokazując jedną z tablic pokrytą bogatymi kwietnymi symbolami. – To maki, które symbolizują dobry sen i delikatność życia – wyjaśnia.
Ale jest jednak w tym wszystkim jakiś wewnętrzny porządek – namacalny i wyraźnie wyczuwalny. Zapewnia go orientacyjna oś wyznaczana przez główną aleję, osobne kwatery dla kobiet i dla mężczyzn, a nawet same drzewa: w części kobiecej przeważają delikatniejsze brzozy, natomiast w części męskiej mocne dęby czy jesiony.
Maks i Izrael
Dominuje hebrajski i polski, ale sporo jest także napisów w jidysz, po niemiecku, a nawet w języku rosyjskim. Zaczynam rozumieć to, na co zwracała uwagę Joanna Podolska-Płocka: – Można opowiedzieć w pigułce historię całej Łodzi żydowskiej, pokazując tylko ten cmentarz. Leżą tu najbogatsi fabrykanci, ale i zwykłe szwaczki, drobi handlarze, często bezimienni – bo nawet nie potrafimy odczytać dziś ich nazwisk. Ale to właśnie oni budowali tak naprawdę Łódź, to im zawdzięczamy, że miasto wygląda tak, jak wygląda – mówi dyrektorka Centrum Dialogu.
Chyba najbardziej symbolicznie widać to w jednym, szczególnym miejscu: przy mauzoleum Poznańskich. Nie muszę nawet pytać, który grobowiec należy do rodziny „króla łódzkiej bawełny” – ogrom, monumentalizm i przepych mauzoleum nie pozostawiają żadnych złudzeń. Legenda mówi, że Izrael Poznański zobaczył rycinę z nagrobkiem jakiegoś średniowiecznego władcy i powiedział: „Chcę taki sam, tylko większy”. Ale ledwie kilka metrów dalej znajduję jego totalne przeciwieństwo: skromniuteńka, bardzo zniszczona kamienna płyta, na której nie ma nawet macewy. – Tutaj leży Ślepy Maks, czyli Menachem Bornsztajn, szef łódzkiej mafii na Bałutach, bohater książki Ballada o Ślepym Maksie – legendarna postać, człowiek, który w ówczesnej Łodzi mógł tak naprawdę wszystko – wyjaśnia Justyna Tomaszewska. Proszę, proszę, cóż za niezwykłe sąsiedztwo: tuż obok siebie „Król bawełny” i łódzki „Robin Hood” – czyż to nie mówi wiele o historii samej Łodzi? I o miejscu, które od pewnego czasu aspiruje do wpisania na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO?
Kawałek za Poznańskimi leżą Silbersteinowie – również jedna z najpotężniejszych rodzin łódzkich fabrykantów, bardzo spolonizowana. Piękny marmurowy sarkofag nawiązuje do Arki Przymierza, ale napisy na nim są tylko w języku polskim. I to także jest żydowska Łódź.
Albo grobowiec Stillerów – piękny, choć zniszczony, oblany żrącym kwasem. Na tablicach napisy w jidysz i wyraźna czcionka gotycka. – Co tu się wydarzyło? Niemiec ożenił z się Żydówką. Widać tu przepiękny motyw, róża z kolcami, co pokazuje, że ta miłość nie była prosta, ale jednak przetrwała. Pochowano ich razem na żydowskim cmentarzu. I to się prawdopodobnie nie spodobało hitlerowcom, którzy próbowali zniszczyć nagrobek. Na szczęście ocalał. Piękny i jeszcze bardziej symboliczny – uważa Justyna Tomaszewska.
I jeszcze jedna część opowieści o przedwojennej Łodzi: inteligencja, lekarze, prawnicy artyści; tutaj leżą rodzice Artura Rubinsteina i Juliana Tuwima, dziadek wybitnego architekta Daniela Liebeskinda, rodzina kompozytora Aleksandra Tansmana czy najbliżsi znakomitego rysownika Artura Szyka.
Getto, gettunio
Świeża macewa na jednym z grobów. Pytam wzrokiem, ale Justyna Tomaszewska kręci przecząco głową: – Nie, to nie jest nowy pochówek. Tutaj leży Dawid Sierakowiak, bardzo ważna postać dla łódzkiego getta, chłopiec, który w swoim dzienniku opisywał drobiazgowo wszystko to, co się działo na ulicach i w zaułkach Litzmannstadt Ghetto. Zmarł z głodu w 1943 r. – mówi. Macewa jest nowa, bo ludzie pamiętają…
Tak samo jak trwa pamięć o Jakubie „Jankielu” Herszkowiczu, słynnym tutejszym ulicznym bardzie, autorze słynnej piosenka Getto, gettunio, któremu udało się przeżyć wojnę. Niestety, w 1972 r. Herszkowicz popełnił samobójstwo.
Kilka kwater dalej grób rodziców Juliana Tuwima – jedna z niewielu ekshumacji na tym cmentarzu. Ojciec poety zmarł przed wojną, matka została zamordowana przez hitlerowców w Otwocku. Całkowicie spolszczona rodzina. Sam Tuwim przeżył wojnę na emigracji, ale nie mógł spokojnie żyć ze świadomością, co się dzieje z jego matką. Po wojnie przeniósł jej ciało na cmentarz łódzki. Kilka lat temu podczas renowacji nagrobka dodano na nim fragment jego wiersza:
„Jest na łódzkim cmentarzu,
Na cmentarzu żydowskim,
Grób polski mojej matki,
Mojej matki żydowskiej”…
Wokół coraz więcej bezimiennych grobów, coraz uważniej trzeba patrzeć pod nogi, coraz bujniejszy bluszcz, coraz wyższe trawy. Odczarowujemy kolejne groby. Tam, gdzie na macewach są rysunki przedstawiające dłonie stykające się kciukami i palcami wskazującymi, leżą koheni – kapłani. Ten gest oznacza błogosławieństwo. W innym miejscu ręka wrzucająca monetę do dzbana – to musiał być skarbnik albo ktoś, kto zbierał lub dawał środki na cele charytatywne. Często pojawia się także motyw księgi – to pobożni Żydzi wypełniający nakaz studiowania Tory i Talmudu.
W części kobiecej dominują natomiast symbole świec. Moja przewodniczka wskazuje na jedną z nich: – To jest dziewczyna, która młodo umarła, bo świeczki są długie, jeszcze niewypalone. Proszę zobaczyć – tutaj świeca jest złamana, śmierć była więc gwałtowna – wyjaśnia Justyna Tomaszewska.
Ta gra zaczyna wciągać mnie coraz bardziej.
Stan bezdrzewności
A potem nagle wszystko się kończy, jak ucięte nożem. Szok. Uderzenie po oczach. Pole gettowe… Ogromne, pozornie puste pole, pozbawione drzew, właściwie step. Miejsce, gdzie pochowanych jest 43 527 osób, które zmarły w łódzkim getcie z głodu i wycieńczenia. – Każdy, kto jest tutaj pochowany, leży w oddzielnym grobie. Taka była decyzja miejscowych rabinów – wyjaśnia Joanna Podolska-Płocka.
Naprawdę leży tutaj tak wiele osób? Ale gdzie są te groby…? Po chwili wzrok zaczyna jednak wyławiać pojedyncze macewy i maleńkie tabliczki, którymi usiana jest cała łąka. Te tabliczki stawiają żołnierze izraelskiej armii, którzy przyjeżdżają co roku na cmentarz, czyszczą teren, wyrywają chwasty, żeby łąka na nowo nie zarosła. Chwasty, bo drzewa nadal nie chcą tutaj rosnąć. To chyba najbardziej zadziwiająca rzecz na całym cmentarzu. W czasie wojny wycięto na opał wszystkie cmentarne drzewa – bo w getcie najgorsze oprócz głodu było właśnie zimno. Ale po wojnie drzewa urosły tylko w starej, przedwojennej części cmentarza. Ogromne, dorodne drzewa. Na polu gettowym nie ma jednak nic. – Jest w tym jakiś ogromny ładunek mistyki. Można byłoby pewnie znaleźć na to jakieś wytłumaczenie, ale czy naprawdę należy to robić? – zawiesza głos Joanna Podolska-Płocka, która tłumaczy ten fenomen na swój własny sposób. – Przedwojenna część cmentarza zawiera w sobie naturalną śmierć, to normalna nekropolia taka jak w każdej innej kulturze. Natomiast to, co stało się w czasie wojny, było nienaturalne, nieludzkie. Śmierć w getcie nie miała niczego wspólnego z naturą.
Jak to ogarnąć myślą? Ten pięcioletni ogrom zła, bólu, strachu, głodu, chłodu, śmierci? I dlaczego tak mało jest tutaj dziecięcych grobów? Co się stało z dziećmi z getta? Justyna Tomaszewska odpowiada dwoma słowami: „Wielka Szpera”. Najtragiczniejszy moment w historii łódzkiego getta, a może i całego Holokaustu: wywiezienie i wymordowanie 10 tys. dzieci poniżej 10. roku życia oraz starców i ludzi chorych. I te przerażające słowa, jakie wcześniej wypowiedział Chaim Rumkowski, przełożony tutejszej gminy żydowskiej: „Bracia i siostry, oddajcie mi swoje dzieci”. Straszliwa cena za dalsze, chwilowe istnienie łódzkiego getta…
A więc to pole gettowe z tabliczkami zmarłych stało się chyba jedyną możliwą formą sprzeciwu wobec tak wielkiej machiny zła: nazwiska i własne miejsce na cmentarzu jakby na przekór totalitarnej ideologii, próbującej odczłowieczać, pozbawiać tożsamości i mordować zbiorowo. Czy tych, którzy tutaj leżą, można zatem nazywać „szczęściarzami”? Cóż to w ogóle za określenie?! Ale jeśli pomyśli się w tym kontekście o tych setkach tysięcy bezimiennych, którzy odeszli przez kominy krematoryjne gdzieś w Birkenau, Treblince, Sobiborze, Chełmnie nad Nerem?
I oni mają tu jednak swoje miejsce. Symboliczne groby. Na jednym z nich szczególny, zapadający mocno w pamięci napis: „Pokój waszym bezdomnym prochom”… Amen.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.