W wolnej Polsce po roku 1989 polityka społeczna była dziedziną zdecydowanie zaniedbaną, kształtowaną chaotycznie, bez świadomej wizji roli państwa w tej sferze. Nie dziwi to zbytnio w kraju odbudowującym niemal od podstaw gospodarkę rynkową, i to akurat w czasach, gdy myślenie liberalne dominowało w ekonomii.
Za przygotowywanie bloku tekstów Polityka społeczna po 500+ zabraliśmy się w redakcji jeszcze długo przed lipcowymi silnymi protestami społecznymi, jakie wybuchły, gdy Prawo i Sprawiedliwość usiłowało zreformować (a raczej: zdeformować) sądownictwo. W tym numerze „Więzi” polityczne konsekwencje przesilenia lipcowego analizuje Aleksander Hall.
Tu chciałbym spojrzeć na sprawę z nieco innej strony. Wedle opinii wielu zwolenników obozu rządowego wśród źródeł ostrej krytyki proponowanych zmian w sądach była m.in. próba obalenia dobrodziejstw wprowadzonych przez rząd Beaty Szydło, zwłaszcza programu „Rodzina 500+”. Wicepremier Jarosław Gowin – wyjaśniając, dlaczego głosował „za” tymi uchwałami, choć miał świadomość, że są niekonstytucyjne – odwoływał się do wyższej wartości, za jaką uznaje trwanie Dobrej Zmiany (pisanej, nie wiem dlaczego, wielkimi literami), na czele ze świadczeniem 500+.
Rzecz jasna, polityka społeczna zawsze jest (także) polityką. Na całym świecie rządy wprowadzają lub likwidują pewne rozwiązania w tej dziedzinie ze względu na własne cele polityczne, dążąc do formowania pewnych wzorców postaw społecznych, wspierając finansowo te działania czy sytuacje, które (ze względów ideowych bądź czysto pragmatycznych) uznają za godne wsparcia.
Faktem jest też, że w wolnej Polsce po roku 1989 polityka społeczna była dziedziną zdecydowanie zaniedbaną, kształtowaną chaotycznie, bez świadomej wizji roli państwa w tej sferze. Nie dziwi to zbytnio w kraju odbudowującym niemal od podstaw gospodarkę rynkową, i to akurat w czasach, gdy myślenie liberalne dominowało w ekonomii. Pamiętam, jak w latach 90. „Więź” próbowała wydobyć od polityków wypowiedzi o sensie i zasadach polityki społecznej państwa. Niezależnie od opcji ideowych wszyscy byli bezradni i potrafili jedynie ogólnikowo mówić o potrzebie wspierania osób, które na reformach gospodarczych straciły. Dominowało bowiem neoliberalne przekonanie, że zasadniczo każdy powinien radzić sobie sam. A jeśli sobie nie radzi, to... nie bardzo wiadomo, co zrobić.
Jak wskazują autorzy tego numeru „Więzi”, na takim tle program „Rodzina 500+” ma znaczenie przełomowe z kilku istotnych powodów. Po pierwsze, nareszcie dzieci zostały uznane za dobro publiczne, a nie tylko prywatną sprawę rodziców[1]. Po drugie, za dostrzeżeniem znaczenia dzieci dla rozwoju państwa nie poszło wcale w tym przypadku paternalistyczne przekonanie, że państwo zna się na tym lepiej niż rodzice – program 500+ opiera się na podmiotowym podejściu do rodzin, które same mają decydować o celach, na jakie przeznaczą otrzymane środki. Po trzecie wreszcie, do wyobraźni zbiorowej szczególnie przemówiła gigantyczna skala operacji redystrybucyjnej. Dzięki tym zaletom każde ugrupowanie będzie teraz musiało w swoim programie odnosić się do programu 500+.
Z drugiej strony docenienie tych założeń nie oznacza, że nie dostrzegam ekonomicznych niebezpieczeństw programu i jego roli politycznej. Wręcz przeciwnie: przypuszczam, że dla głównego ideologa PiS aspekty polityczne 500+ zdecydowanie górują nad merytorycznymi. Jarosław Kaczyński bowiem postrzega politykę jako dążenie do dominacji nad innymi, zaś rodzinne świadczenia wychowawcze znakomicie nadają się właśnie na narzędzie zdobywania sympatii szerokich rzesz społecznych, niezbędnej do wyborczych zwycięstw.
Nic więc dziwnego, że PiS wykorzystuje program 500+ do budowania poparcia dla siebie jako autora tej polityki. Nie ulega bowiem wątpliwości, że to ta właśnie partia – akurat gdy świadomość kryzysu demograficznego stała się powszechna – umiejętnie wyprowadziła politykę rodzinną z peryferii polskiej polityki i wprowadziła ją do głównego nurtu. Znamienne zresztą, że rządząca poprzednio Platforma Obywatelska swoich niewątpliwych dokonań w dziedzinie polityki rodzinnej jakby się wstydziła, nie umiała się bowiem nimi chwalić.
Jak pisze obok Marek Rymsza, wokół głównych założeń 500+ warto budować ponadpartyjny polski konsens. Rzecz jasna, takie tworzenie „zgody narodowej” jest obecnie mocno utrudnione z innych powodów. Rząd konsekwentnie podważa bowiem – i w polityce wewnętrznej, i europejskiej, i zagranicznej – kolejne fundamenty Trzeciej Rzeczypospolitej. W takiej sytuacji jakiekolwiek pochwały rządu przez opozycję są praktycznie niemożliwe.
„Więź” jednak nie wiąże się z żadnym ugrupowaniem politycznym. Owszem, na naszych łamach czy w naszym serwisie internetowym krytykujemy rządzących, ale dlatego, że w Polsce rządzonej przez PiS coraz bardziej w różnych dziedzinach życia społecznego wartości istotne dla naszego środowiska są lekceważone, zagrożone czy wręcz odrzucane. Dlatego poddawaliśmy krytyce ideologiczny projekt instrumentalnie wkomponowujący uniwersalną frazeologię katolicką w partykularny język partyjny. Nasz sprzeciw budziło także dzielenie narodu i przyznawanie monopolu na patriotyzm tej części Polaków, która wsparła PiS. Nasi autorzy kwestionowali prowadzenie polityki historycznej na zasadzie odrzucenia wszystkiego, co było cenione po 1989 roku; przeciwstawianie „nowych” bohaterów starym; kształtowanie narodowej dumy w taki sposób, że brak miejsca na mówienie o błędach i wadach. Surowo ocenialiśmy także politykę zagraniczną rządu, pełną frazesów o wstawaniu z kolan, a w rzeczywistości prowadzącą do osłabienia naszej pozycji na arenie międzynarodowej i do izolacji Polski. Nie do przyjęcia jest też przekształcenie mediów publicznych w propagandowe tuby rządu. Zamach na niezależność władzy sądowniczej był logiczną kontynuacją podważenia roli Trybunału Konstytucyjnego i Konstytucji jako takiej.
Z trzeciej jednak strony (by myśleć wzorcem Tewjego Mleczarza) wszystkie krytyczne uwagi pod adresem rządzących nie podważają zalet programu 500+. W pewnym sensie łatwiej o tej trzeciej stronie medalu powiedzieć po lipcowym przesileniu. Oto bowiem w lipcu 2017 r. polityka PiS przekroczyła granicę kompromitacji, za którą nie chciał jej żyrować nawet prezydent Andrzej Duda, wywodzący się przecież z tej właśnie formacji.
Zgłoszone przez niego dwa weta pozwoliły – być może tylko na krótko, ale to i tak cenne – przełamać polaryzację ciążącą od wielu lat nad polską sceną polityczną. Zarzuty zgłoszone przez prezydenta były przecież bardzo dużego kalibru. Chodziło w nich o podważanie ładu konstytucyjnego i nadmierną władzę przyznawaną ministrowi sprawiedliwości-prokuratorowi generalnemu kosztem autonomii władzy sądowniczej. Własnymi słowy mówiąc, chodziło o nieuprawnione dążenie PiS do rozciągania swego monowładztwa na kolejne sektory życia.
Publikowany tu bilans programu 500+ to zatem próba zajęcia się meritum polityki, jakim jest nie interes tej czy innej partii, lecz dobro wspólne obywateli. Trzeba dostrzec fakt, że w Polsce pojawiła się wreszcie polityka rodzinna państwa – nie tylko na seminariach organizowanych przez zasłużony Związek Dużych Rodzin „Trzy Plus”, lecz także w administracyjnej, urzędowej codzienności.
Rzecz jasna, różnie bywa z innymi działaniami rządu z zakresu polityki społecznej. Widoczne są niespójności programu 500+, o których dyskutują obok eksperci, i słabości programu „Za życiem”, o których pisze Rafał Bakalarczyk. Wyraźny jest brak woli politycznej uporządkowania (przez kolejny już rząd!) sytuacji tzw. opiekunów wykluczonych, czyli rodziców dorosłych osób niepełnosprawnych. Widać też na horyzoncie ewidentnie propagandowe pomysły typu Senior 500+, czyli świadczenie dla emerytów wypłacane co roku przed... świętami Bożego Narodzenia. Wiadomo, emeryci to 30% wyborców uprawnionych do głosowania.
Wszystko to znaczy jednak, że politycy dostrzegli znaczenie polityki społecznej i zaczynają się nie tylko głupio licytować, kto da więcej, ale też konkurować, kto zaproponuje mądrzejsze i bardziej nowatorskie rozwiązania, np. trzynasta emerytura czy dodatkowy bonus dla osób opóźniających zakończenie aktywności zawodowej. Na takim wyścigu na pomysły bezpośrednio dotyczące niemal każdego obywatela możemy tylko wszyscy skorzystać. I dobrze. Bo polityka społeczna to kwestia niewątpliwie polityczna – ale jeszcze bardziej społeczna.
[1] Swoją drogą, o konieczności dostrzeżenia, że „dzieci to nie tylko sprawa prywatna, ale również dobro publiczne”, pisała na naszych łamach Irena Wóycicka jako sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego – zob. I. Wóycicka, Rodzina ponad podziałami, „Więź” 2014, nr 3.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.