Klara Lubich napisała kiedyś, że cierpienie jest jak dźwięk dzwonka, który wzywa do modlitwy. W modlitwie Bóg wychodzi nam naprzeciw. Czeka na nas. Nasze modlitwy niczego Mu nie dodają, ale przyczyniają się do naszego zbawienia. Modlitwa cierpienia jest szczególna, bo podobna do tej, którą zanosił sam Jezus. I został wysłuchany. Apostolstwo Chorych, 4/2007
O sąsiadce mama mówiła, że to prawdziwa święta. A znała się na ludziach.
Byłem wtedy małym chłopcem i nie bardzo rozumiałem, o co chodzi. Dzisiaj jako ksiądz wracam pamięcią do drobnej, filigranowej osóbki, która przez 17 lat opiekowała się sparaliżowanym mężem. A nie był ułomkiem. Potężny, krępy mężczyzna, wzrost 1,80. Pani Wiktoria, odznaczała się niezwykłą wręcz pogodą ducha, łagodnością, anielską cierpliwością. Czytała każdy gest, pragnienie, słowo męża przez 24 godziny na dobę. Bez słowa skargi, narzekania, litowania się nad sobą. To był heroizm. Bez przesady. Widziałem jak go karmiła, głaskała podawała lekarstwa. Zapamiętam to na zawsze.
Pamiętam też dzień, kiedy ks. proboszcz przyszedł odprawić Mszę św. w domu chorego. Dziwiłem się, nie rozumiałem. Sądziłem, że Msza św. może być tylko w kościele. Musi to być jakaś szczególna okazja, skoro w takim zwykłym domu - myślałem. To było dla mnie odkrycie, wielkie zdziwienie. Widzę wszystkich uczestników tego niezwykłego wydarzenia, święta: Pani Wiktoria, kilku zaproszonych sąsiadów, siebie jako ministranta. Na środku pokoju stół z białym obrusem. Na nim krzyż, palące się świece, kielich. Na wprost stołu chory. Nad nim obraz Pana Jezusa z gorejącym Sercem i obraz Matki Bożej z mieczem boleści.
To, co mnie uderzyło, zapisało się najmocniej, to...jasność. Czułem, jakbyśmy wszyscy byli prześwietleni, napromieniowani. Takie światło, moc biła ze Stołu. Obejmowało każdego, wypełniła każdy kącik zwyczajnego pokoju, który stał się Wieczernikiem, cząstką nieba, rajem. Wiedziałem, byłem pewny, że On naprawdę przyszedł, jest, a wszyscy poddają się niewidzialnemu urokowi Jego Obecności, że dzieje się jakaś wielka tajemnica, a my w niej uczestniczymy, jesteśmy jej świadkami. Nastrój był taki niezwykły i skupienie. Potem Komunia św. Bliskość Jezusa, który nas wszystkich połączył. Przyszedł odwiedzić swojego chorego brata. Jakby zostawił cały świat, a teraz był tylko dla niego. A my, szczęściarze, skorzystaliśmy niezasłużenie z cudu, który stał się dla sparaliżowanego.
Cisza, pokój, spojrzenie, radość, obecność, światło, moc - tak, to wszystko było w nas. Zabieraliśmy ze sobą. Odchodziliśmy bogaci, silni. W domu usiedliśmy z mamą przy stole. Długo jeszcze patrzyliśmy przez okno, jakbyśmy tęsknili za Kimś, czekali. „Wiesz, synku, powiedziała mama, Pan Jezus naprawdę tam był”. Czułem tak samo. I choć przeżyłem i odprawiłem już wiele Mszy św. to do tej ciągle wracam, jak do ukochanego wspomnienia. Pani Wiktoria nie żyje od kilkudziesięciu już lat. Ale pamiętam, pamiętam jej ciche bohaterstwo, służbę.
Klara Lubich napisała kiedyś, że „cierpienie jest jak dźwięk dzwonka, który wzywa do modlitwy”. W modlitwie Bóg wychodzi nam naprzeciw. Czeka na nas. Nasze modlitwy wprawdzie niczego Mu nie dodają, ale jak przypomina tekst mszalny, przyczyniają się do naszego zbawienia. Tak. Modlitwa cierpienia jest szczególna, bo podobna do tej, którą zanosił sam Jezus. I został wysłuchany. Słyszę melodię tysięcy, milionów dzwoneczków chorych, którzy patrzą na Jezusa i z Nim chwalą Ojca tym, co boli, co trudne. To jest wielka modlitwa, która wznosi się jak dym kadzidła do samego nieba. Myślę, że ci, którzy łączą się z Jezusem, wrzucają najwartościowszą monetę, wdowi grosz do wielkiej skarbony zasług. Najpierw Zbawiciel, Matka Najświętsza, wszyscy święci. Przecież to nic innego jak miłość, która ocala. Czeka na nią i potrzebuje tak wielu. Świadomie czy nieświadomie. Czy to nie sam Pan uśmiecha się do wszystkich, którzy odpowiedzieli na Jego wołanie, by przyłączyć się do wielkiej pracy, wysiłku na rzecz naszych bliźnich? Czy nie oni właśnie najciężej i najowocniej pracują w winnicy Pana?
«« | « |
1
| » | »»