Niezbędna jest zasadnicza przebudowa podstaw naszego życia zbiorowego, budowa IV Rzeczypospolitej. Powinno to być państwo skuteczne, sprawiedliwe i tanie. Azymut, Nr 5/2003
Post scriptum
Jeszcze pamiętamy widok premiera Leszka Millera w samolocie F-16. Miał on nas upewnić, że jesteśmy na właściwym szlaku i że pilot krzepko dzierży stery kraju. Nie minęło parę miesięcy i widok ten został zatarty przez całą masę wydarzeń, których efektem jest bezprecedensowy upadek autorytetu tego rządu i w ogóle elit politycznych Polski. W reakcji na te wszystkie oznaki gnicia władzy coraz częściej pojawiają się westchnienia do IV Rzeczypospolitej.
Oczywiście nie należy przesadzać z potępianiem całej III Rzeczypospolitej. Ostatecznie po 1989 roku obalono rządy komunistycznej monopartii, przełamano marazm gospodarczy, a Polska odzyskała suwerenność, jednak osiągnięcia te nie mogą przesłonić narastającego obecnie kryzysu. Zamiast spierać się o to, co się nam udało, a co nie, należy pilnie zidentyfikować objawy i przyczyny tego kryzysu, bo zagraża on poważnie rozwojowi kraju. Nieustanna huśtawka personalna w rządzie, postkomunistyczna „wojna na górze”, coraz większe obawy co do fachowości, a nawet uczciwości przedstawicieli władz, czy też chamienie politycznego obyczaju, mają - podobnie jak spadek tempa rozwoju gospodarczego, wzrost bezrobocia i długu publicznego - podłoże głębsze. Fundamenty III Rzeczypospolitej położono na piasku i bez budowy nowych i solidnych nie uda się ruszyć z miejsca. Spróbujmy nazwać niektóre ze zjawisk, które powodują, że wszystko nam się po trochu sypie.
Zamiast stosowania i egzekwowania powszechnych zasad, w politycznej, gospodarczej i medialnej elicie władzy dominuje kultura dworsko-towarzyska, w której przechodzi się do porządku dziennego nad tymi zasadami. Obyczaj ten ugruntowują nie tylko praktyki członków oligarchii, ale także sposób, w jaki Polacy są informowani przez publiczne (i nie tylko) środki przekazu. Wyobcowanie elit powoduje rosnącą frustrację szerszych mas, ugruntowuje podział na „my” (bezsilne społeczeństwo) i „oni” (rządzący).
Nasila się alienacja dużej części społeczeństwa. Wiele osób, potencjalnie zdolnych do odgrywania pozytywnej roli publicznej, odwraca się z niesmakiem od polityki. Rośnie margines ludzi wyobcowanych, wykolejonych i wściekłych na wszystkich i wszystko. Już dziś spora część społeczeństwa - bezrobotni czy część młodzieży - praktycznie nie uczestniczy w życiu zbiorowym. Rozwój tego zjawiska zagraża stabilności kraju. Jest to skutek kryzysu, ale także jego źródło. Jak bowiem wyrwać Polskę z marazmu, gdy coraz więcej osób w ogóle macha nań ręką?
Alienacja społeczna zamyka błędne koło niemożności. Nie wiemy, jak wpłynęłoby na poziom kultury politycznej głosowanie niegłosujących, wiemy natomiast, że dużej części tych, co głosują, fatalne obyczaje większości elity nie przeszkadzają, gdyż na jej miejscu robiliby i robią to samo. Zanika zrozumienie dla najprostszej zasady współżycia społecznego: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. Zasada ta zanika także w rezultacie skrajnej niewydolności wymiaru sprawiedliwości.
Korupcja niszczy gospodarkę. Powoduje ona, że ludzie najsprawniejsi nie są premiowani, wobec tego nie są w stanie wytwarzać dóbr, usług i dochodu w takim tempie, żeby to starczało na pokrywanie potrzeb zbiorowych i wspieranie tych, którzy sobie nie radzą. Premiowane są znajomości, a w związku z tym bylejakość. Środki przywłaszczane w wyniku działań korupcyjnych lub w obrębie „szarej strefy” nie aktywizują gospodarki polskiej, lecz najczęściej trafiają za granicę lub są przeznaczane na luksusową konsumpcję. Rządząca oligarchia wytwarza normy prawne, których giętkość służy dowolnej praktyce w interesie własnym, a nie publicznym.
Wspomniane objawy kryzysu nie są tylko zjawiskami przykrymi i moralnie nagannymi. Przekładają się one na słaby rozwój gospodarczy i kulturalny Polski. Dlatego niezbędna jest zasadnicza przebudowa podstaw naszego życia zbiorowego, budowa IV Rzeczypospolitej. Powinno to być państwo skuteczne, sprawiedliwe i tanie. Powinna to być szansa dla nowego pokolenia Polaków, którzy mają prawo wierzyć, że ich przyszłość będzie lepsza, bo oparta na pewniejszych podstawach.
Niezbędne jest przeoranie głębszych pokładów świadomości Polaków. Przezwyciężenie wzajemnej nieufności, fatalizmu i sobiepaństwa. Przezwyciężenie sytuacji, w której inteligencja potrafi tylko myśleć, mówić i pisać, ale nie umie działać, zaś w działaniu przodują cwaniacy lub nieudacznicy. Przebudowa Polski będzie możliwa jedynie wówczas, jeśli uda się promować ludzi kompetentnych, sprawnych i uczciwych, umiejących współdziałać. Wymagać to będzie propagowania dobrych przykładów, a także karania i publicznego piętnowania przykładów złych.
W sferze publicznej istnieją przede wszystkim dwa pola działania: tworzenie prawa i gospodarowanie środkami publicznymi. Należy więc dążyć do tego, by prawodawcy byli ludźmi uczciwymi i kompetentnymi. Należy też dążyć to tego, by zapewnić maksymalnie efektywne wydatkowanie finansów publicznych, które są marnowane lub przeciekają do kieszeni nieuczciwych urzędników.
W polityce państwa głównym priorytetem winno być podnoszenie poziomu wykształcenia społeczeństwa oraz skuteczności egzekucji prawa. Stąd niezbędny jest przełom w dziedzinie kształcenia i wychowywania społeczeństwa w duchu praworządności, efektywności i dobra wspólnego.
Żyjemy w czasach przełomu w stosunkach międzynarodowych. Nie wiadomo, czy nawet w przypadku pozytywnego wyniku referendum uda się nam wejść do Unii Europejskiej i czy będzie to Unia, jaką znamy obecnie. Potencjalne uczestnictwo Polski w Unii przysporzy nam jednak korzyści przekraczających koszty, pod warunkiem, że będziemy reprezentowani przez ludzi, którzy będą tam skutecznie realizować nasz interes narodowy.
Patrząc na to, co dzieje się obecnie w Polsce, przypomina się znane już pytanie: „Czy leci z nami pilot?”. Coraz bardziej rodzi się wrażenie, że go nie ma, że lecimy gdzieś na łeb, na szyję, bez żadnego przywództwa, lub że pilotów jest kilkanaście milionów - w rękach telewidzów. Mogą oni sądzić, że mają wpływ na cokolwiek, ale nawet ich wybór ogranicza się jedynie do włączania i wyłączania przekazu, który jest na ogół mało budujący. Odchodząc od ekranu, telewidzowie owi ledwie się na wzajem znoszą, a zrobić czegoś sensownego wspólnie nie potrafią. Czyżby cała sól polskiej ziemi zwietrzała? Obywateli, którzy tak nie sądzą, chciałoby się wezwać do skoordynowanego czynu. Jest nas jeszcze dość sporo. Czy na przykład polskich katolików nie stać na to, by złożyć się na własną telewizję?
«« | « |
1
| » | »»