Kłamałem, by nie dostać lania od ojca i by matka nie płakała. Kłamałem, by zaimponować kolegom i by polubiły mnie dziewczęta. Kłamałem dla lepszego stopnia, lepszego traktowania przez nauczycieli, dla wygody, świętego spokoju, zabłyśnięcia w towarzystwie Niedziela, 22 marca 2009
Klękając przy konfesjonale, szczerze przyrzekają, że nigdy więcej... I upadają w chwilę potem. Tak jak ja, po wielekroć. Aż człowiek zadaje sobie pytanie: W imię czego? Każde z tych kłamstw, proszę mi wierzyć, oblepia człowieka śliską mazią. Czujesz obrzydzenie do samego siebie. Ale kłamstwo jest jak narkotyk, jak nałogowe palenie papierosów. Musisz to rzucić, by zrozumieć, jak bardzo byłeś zniewolony. Reszta to pobożne życzenia.
Milczeliśmy oboje zapatrzeni w ciemność za szybą, szukając choćby śladu obecnego gdzieś tam świata.
– Mój najstarszy syn powiedział: „Nie jesteś dla mnie autorytetem w żadnej dziedzinie. Znam cię od urodzenia, a nie wiem, jak wygląda twoja prawdziwa twarz. Kim ty jesteś, żeby mówić mi, jak uczciwie żyć!”. Czy zabolało? Nie mógł trafić celniej. Pamiętam spojrzenie żony. Trwało ułamek sekundy, ale wystarczyło, bym dostrzegł, ile było w nim żalu, rozczarowania, goryczy.
Ją przecież też oszukiwałem latami, aż dała spokój, machnęła na mnie ręką. Niektóre zdarzenia pamiętam. Rok po ślubie. Wyjazd na delegację. Pierwsza zdrada. Pierwsze zaparcie się w żywe oczy. Uwierzyła. Poród drugiego dziecka. Nie było mnie przy niej, gdy oboje ocierali się o śmierć. Balowałem z kolegami całą noc. Powiedziałem, że nie mogłem się dodzwonić do szpitala, że nie złapałem taksówki. Popatrzyła tylko, odwróciła głowę, chyba płakała. Dziesiątki podobnych drobiazgów... i jej walka, by dotrzeć do mnie, przemienić, nie stracić kontaktu. Zmarnowałem taką miłość...
Wreszcie choroba... Nikt mi nic nie powiedział. Może sądzili, że znów zawiodę. Spakowała się, stanęła w drzwiach. „Nie będzie mnie jakiś czas. Muszę iść do szpitala. – Coś poważnego? – zapytałem. – Nie wiem. Być może... – Pomóc ci w czymś? – Nie, dzieci wszystko załatwiły”. Miała nowotwór. Na szczęście niezłośliwy. Ale chwila, gdy pomyślałem, że mogę ją stracić i nigdy nie mieć szansy naprawienia szkód, otrzeźwiła mnie porządnie.
Jestem dojrzałym człowiekiem. Ludzi w moim wieku podobno nie da się odmienić. Los nas wyrzeźbił, ukształtował, nadał ostateczną formę dziełu. Powiem pani coś w sekrecie: Nie wierzę w to. Nie wierzę w nieodwołalne. Póki życia, póty nadziei, póty szans na naprawienie krzywd, na przemianę. Przecież daje się drugą szansę alkoholikom, narkomanom, przestępcom. Może i kłamcom? Jak pani sądzi?
Powiedziałam, że wierzę w istnienie drugiej szansy. Że nawet jeśli nie otrzymujemy jej od ludzi, daje ją nam Bóg. Jak by na to nie patrzeć, jest od czego zacząć.
– No, tak – powiedział. – Tylko obawiam się, że Bóg jest jednak bardziej miłosierny niż moja rodzina.
Zamyślił się. Okrył się szczelniej płaszczem, choć w przedziale gorąco. Pociąg to zwalniał biegu, to przyspieszał. Świt poszarzył niebo. Zapowiadał się chłodny, jesienny dzień. Nawrócony kłamca powiedział jeszcze jedno.
– Nawet pani nie wie, jak można stęsknić się za prawdą...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.