Społeczeństwo dobrobytu weszło w nieuchronny kryzys. Globalizacja i konkurencja siły roboczej z „azjatyckich tygrysów” wyraźnie nasilają proces ograniczania praw socjalnych w krajach Zachodu. Politycy nie mogą już więc składać atrakcyjnych obietnic. Niedziela, 26 lipca 2009
Wiesława Lewandowska: – Ludzie w Polsce, jak sami często narzekają, są zmęczeni, zdegustowani polityką, a przede wszystkim zupełnie jej nie rozumieją. Czy to przypadłość każdej demokracji, czy może my, Polacy, jak zwykle jesteśmy w tej mierze wyjątkowi?
Dr Tomasz Żukowski: – I tak, i nie. Są kraje, w których ta niechęć jest jeszcze większa. Ale trzeba też powiedzieć, że od pewnego czasu jest to, niestety, normalne zjawisko w demokracjach należących do świata cywilizacji informacyjnej. Kiedyś politycy mogli liczyć na większe zaufanie społeczne, także w Polsce.
– Kiedy i dlaczego doszło do tej odmiany?
– Do pewnego czasu politycy mogli bardziej wiarygodnie obiecywać, zwłaszcza w społeczeństwach zachodnich, budujących państwa dobrobytu z rozbudowaną polityką społeczną. Sto lat temu przeciętne państwo wydawało na cele publiczne kilka procent dochodu narodowego, pod koniec XX wieku – aż kilkadziesiąt. Od 20-30 lat mamy do czynienia z wyhamowywaniem i odwracaniem się tej tendencji; politycy odbierają ludziom to, co przedtem im dali, np. długoletnie i wysokie emerytury, bezpłatną służbę zdrowia itp.
Społeczeństwo dobrobytu weszło w nieuchronny kryzys. Globalizacja i konkurencja siły roboczej z „azjatyckich tygrysów” wyraźnie nasilają proces ograniczania praw socjalnych w krajach Zachodu. Politycy nie mogą już więc składać atrakcyjnych obietnic. Stąd też rosnąca niechęć do klasy politycznej; kto daje i odbiera…
– A zatem musiało dojść do zaostrzenia i zbrutalizowania debaty publicznej czy może raczej do jej wyciszenia i spacyfikowania...
– Doszło do zasadniczej zmiany reguł obowiązujących w debacie publicznej. Jeszcze mniej więcej ćwierć wieku temu jej gospodarzem w większości krajów demokratycznego bogatego Zachodu były partie polityczne, a jej organizatorami – gazety, których większość była wprost związana z konkretnymi partiami albo jawnie z nimi sympatyzowała. Szefowie zaś mediów publicznych – które do dziś w wielu krajach Zachodu pełnią istotną rolę – dbali o to, żeby życzliwie mówić o wszystkich partiach, które mogą mieć wpływ na te media.
– Ten mechanizm jednak przestał działać. Dlaczego?
– Taki porządek rzeczy załamał się całkiem niedawno. Polegało to na tym, że media publiczne słabły, a komercyjne rosły w siłę. Im chętniej ludzie oglądali telewizję komercyjną, a mniej chętnie publiczną (co wyraźnie nasiliło się w ostatnich latach), tym bardziej gospodarzami debaty publicznej stawali się już nie politycy czy życzliwi im szefowie mediów publicznych, ale szefowie głównych mediów komercyjnych. Politycy byli już tylko – zapraszanymi lub nie – gośćmi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.