Ziemia nie pachnie jak dom

Wiara kojarzy się nam raczej z rzeczywistością wstydliwą, której lepiej nie dotykać, nie zgłębiać. Nie taktujemy jej jak części własnego życia, ale jak coś wielkiego i przerażającego. Mamy też różne grzechy na sumieniu, więc wolimy podchodzić do wiary z dystansem. Przegląd Powszechny, 10/2007




– Może za rzadko sięgamy do Pisma Świętego?

– Pewnie tak, ale Pismo Święte nie jest łatwą lekturą. Biblia jest pisana innym językiem, a większość z nas dysponuje nienajlepszym tłumaczeniem. Natomiast to też jest wymówka, ponieważ istnieje bogata literatura na ten temat. Mało tego, jest wiele książek w języku angielskim, które nie są tłumaczone. Kreeft napisał jedną z najpiękniejszych książek, jakie znam – „Heaven. The Heart’s Deepest Longing”, o tym, dlaczego istnieje niebo. Przytaczane przez niego argumenty są wręcz rozczulające: Niebo musi istnieć, bo Ziemia nie pachnie jak dom. Albo pięknie opisuje Boga: Bóg jest jak francuski kucharz, który nawet z resztek przyrządzi świetny sos. W Polsce można znaleźć przetłumaczoną pracę Kreefta na temat dżihadu i konfliktu z muzułmanami, bo nie wiadomo czemu podnieca nas wiedza, jak się naparzać z innymi, a nie interesuje nas w ogóle, jak budować relacje ze swoim Bogiem.

– Mówił Pan o przyjaźni z postaciami biblijnymi, a w książce można przeczytać o Pana głębokiej więzi ze św. siostrą Faustyną. To nie są często spotykane relacje, jak się narodziły?

– Fascynacja Faustyną zaczęła się w bardzo dziecinny sposób. Mając 19 czy 20 lat, obejrzałem film „Faustyna” i platonicznie zakochałem się w Dorocie Segdzie. Później nawet przeprowadziłem z nią wywiad na ten temat. Ona na szczęście zachowywała się w stosunku do mnie bardzo fair i myślę, że gdybyśmy się dzisiaj spotkali, to z uśmiechem wspominalibyśmy tę historię. Natomiast film bardzo mnie poruszył i postanowiłem zainteresować się głębiej tym tematem. Zacząłem czytać „Dzienniczek”, później spotkałem Jana Grzegorczyka, który napisał ciekawą książkę o Faustynie. Pracując w „Gazecie Wyborczej”, opisałem Faustynę taką, jaka była w rzeczywistości: prawdopodobnie ruda i piegowata, a nie lalka Barbie z obrazka kanonizacyjnego – na szczęście można dostać już właściwe obrazki. To było dla mnie przeżycie, powiedziałbym, najwyższej klasy. Po publikacji artykułu zacząłem odbierać telefony od rozeźlonych ludzi, nie będę mówił z jakich kręgów, którzy dwadzieścia razy dziennie informowali mnie, że jestem Żydem, moja matka była Żydówką i babka też, i trudniły się różnymi profesjami. Jak powszechnie wiadomo, wszyscy święci to byli Aryjczycy: wysocy blondyni o niebieskich oczach, i nie do pomyślenia, żeby świętym mógł zostać rudy i piegowaty. A ja zobaczyłem w Faustynie taką prostą, wiejską dziewczynę, konkretną babę, która zmagała się z największymi rzeczami tego świata. I wreszcie zacząłem zastanawiać się nad tym, co miała do powiedzenia. Ona żyła w okresie, kiedy, mam wrażenie, była nadmierna koncentracja Kościoła na samym sobie, a obraz Boga przypominał księgowego, który siedzi, rozlicza w rubryczkach poszczególne pozycje i mówi: dobrze, dzisiaj kolega popełnił czyn nieczysty, więc zabijemy mu kotka albo wyślemy babcię do szpitala. Faustyna mówiła, jaki Bóg jest naprawdę. Z „Dzienniczka” wyłania się Bóg kochający, rozczulający i strasznie ciężkie życie tej dziewczyny. Za chwilę będę miał tyle lat, ile Faustyna, gdy umarła. Świadomość, ile ona zdążyła osiągnąć przez ten czas, a ile ja nie zdążyłem zrobić, jest dla nie mnie wyrzutem sumienia.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...