Wiara kojarzy się nam raczej z rzeczywistością wstydliwą, której lepiej nie dotykać, nie zgłębiać. Nie taktujemy jej jak części własnego życia, ale jak coś wielkiego i przerażającego. Mamy też różne grzechy na sumieniu, więc wolimy podchodzić do wiary z dystansem. Przegląd Powszechny, 10/2007
– To Pana mobilizuje do pracy?
– Bynajmniej. W życiu wewnętrznym jestem potwornym leniem, zupełnie nieskłonnym do pracy nad sobą. To kompletnie mi nie wychodzi. Natomiast Faustyna jest dla mnie taką kotwicą, świadomością, że nawet jeśli coś schrzanię albo zrobię coś głupiego, to wiem, że nie jestem sam. Kiedy do niej pójdę, to może nie zdzieli mnie przez łeb, ale będzie takim wyrzutem. Traktuję ją po prostu jak siostrę. Myślę, że często zapominamy, że wiara powinna opierać się na relacji. Nie da się wierzyć w pojedynkę. Kościół to jest relacja, z całym dobrodziejstwem inwentarza, z plusami i minusami. To jest prawda, której też uczy mnie Faustyna.
– Zdaje się, że ludzie nie mają dobrych relacji między sobą, a co dopiero ze świętymi i Bogiem, których nie widać?
– Pewnie też, ale można sobie zadać pytanie: Które relacje powinny być modelujące? Czy te między ludźmi, i przenosić je na sferę sacrum, czy odwrotnie? Może, jak wykształcimy dobre relacje w sferze sacrum, będziemy potrafili dogadywać się z ludźmi. To jest sprzężenie zwrotne. Oczywiście istnieje problem, o którym Pani mówi, ale ten kij ma dwa końce.
– Faustyna to jedyna święta w Pana życiu?
– Nie, chociaż ten obszar rzeczywistości jest dla mnie trudny do penetracji, a relacja ze św. Faustyną to zupełnie niezwykła więź. Święci pojawiają się w moim życiu bardzo spontanicznie. Kiedyś dostałem od koleżanki obrazek z Piere Giorgio Frassatim, na którym wygłupia się z kolegami. Pomyślałem sobie: To był normalny człowiek! Nie puder-lukier, jak się go teraz przedstawia, robiąc z niego bubka, ale zwykły chłopak. I zaczynam się do niego modlić. Niedawno miałem przygodę ze św. Jackiem. Miesięcznik „W drodze” strasznie naciskał, żebym napisał o nim tekst. Był to okres, kiedy dość intensywnie modliłem się o jedną rzecz. Powiedziałem: Dobra, wy mi załatwicie, że św. Jacek wstawi się w mojej intencji, a ja wam napiszę tekst. Dominikanie od razu przystąpili do działania, odprawiali msze, modlitwy itd. Napisałem tekst, a św. Jacek na razie mi tego nie załatwił, więc dług jest nadal zaciągnięty. Kiedy byłem w zakonie, to bardzo często modliłem się do niego, ale bez zupełnej świadomości, że mi w czymś pomoże. To była taka modlitwa dla porządku. Pisząc ten tekst, zacząłem mieć poczucie, że św. Jacek traktował wszystkie moje modlitwy poważnie i rzeczywiście parę rzeczy w moim życiu nieoczekiwanie się zmieniło. To taki święty, który cię słucha, a ty nawet o tym nie wiesz. Teraz trochę zaczynam nad nim pracować. Poza tym on miał pomysł – bardzo mnie to kręci – że trzeba iść do Kumanów. Przez całe życie miał taką obsesję, tylko nikt nie wiedział, kto to są ci Kumani i gdzie można ich znaleźć. Dla św. Jacka było mniej więcej jasne, że są na końcu świata. Dlatego, gdy budował klasztory, to nie siedział tam dłużej niż dwa lata. Zrobił co do niego należało, skleił, załatał i leciał dalej. Myślę, że mamy podobne charaktery. Ja też nie jestem mistrzem świata w kontynuowaniu wielkich dzieł, ale nadaję się raczej do rzucania pomysłów i szybkich akcji. Nie wyobrażam sobie, by jakaś moja książka miała drugi tom. Św. Jacek jest dobrym patronem dla takich ludzi, jak ja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.