Gdy z jednej strony padają takie słowa jak tożsamość narodowa, poszanowanie tradycji, z drugiej mało kto odważy się sięgać do patriotycznego słownika, choć pod tymi samymi szyldami może kryć się system wartości różny od – w wielkim uproszczeniu – systemu wartości polskiej prawicy. Przegląd Powszechny, 2/2008
W arcydziełach literatury polskiej łatwo można rozpoznać wpływy różnych tradycji; w biografiach artystów, myślicieli, uczonych – niepolskie korzenie. Nie świadczy to jednak – jak zaznaczaliśmy – o ułomności polskiej kultury narodowej. Przeciwnie – jej zdolność do czerpania z różnych źródeł dowodzi chłonności czy pojemności. Potrafi ona przemawiać własnym głosem, ale w tym głosie słychać polifoniczność, ponieważ wpływy – powiedzmy – „zewnętrzne” nie są w niniejszym przypadku inkrustacją, ale substancją o znaczeniu zasadniczym. Niesprawiedliwie byłoby sądzić, że jej bogactwo jest zapożyczone – jest bowiem polskie, ale ta polskość godzi się z oddziaływaniem kultur sąsiednich, a nawet odległych terytorialnie i czasowo.
Polityczne próby wznoszenia barier między Polakami i innymi narodami wiążą się z hermetycznym ujmowaniem rodzimej moralności, obyczajowości, tradycji. Jeżeli ulegnie się złudzeniu, że nasz system wartości jest samorodny, odwieczny i od czterech stron zamknięty granicami – w kontaktach z innymi krajami chętniej będzie się podkreślać różnice, a zacierać podobieństwa. Tuż przed naszym przystąpieniem do Unii Europejskiej mówiono o wejściu Polski do Europy, na co niektórzy odpowiadali ironicznym pytaniem, czy do tej pory byliśmy w Azji. Tymczasem Europa jest nie tylko bytem geograficznym, lecz także filozofią rozwoju społeczeństw, których wspólnota zasadza się m.in. na tradycjach chrześcijańskich i śródziemnomorskich. Z tego skarbca Polacy umieli czerpać inspiracje do wielkich dzieł, przez co zyskaliśmy sporo dobrej poezji, nauki, pożytecznych instytucji społecznych. Wspólny rdzeń kulturowy, wspólne dziedzictwo – te słowa brzmią czasami, niestety, jak szkolny frazes, jak retoryczny ozdobnik. Mogłoby się komuś wydawać, że filologia klasyczna to najwyżej zajęcia hobbystyczne, że nauka łaciny na studiach polonistycznych ma tylko uzupełnić plan zajęć. Tymczasem rzecz się ma zupełnie inaczej. Przypomina mi się list Bolesława Micińskiego do Jerzego Stempowskiego pisany późną wiosną 1940 r.: Przed paru dniami dostałem list od mego małego siostrzeńca (...). Miłą cechą mego sześcioletniego siostrzeńca jest pewna sympatia dla uchodźców, widocznie czuje w sobie krew Eneasza, który ostatecznie był politycznym uchodźcą i zwiał z kraju, którym zawładnęli turyści zamknięci w brzuchu konia trojańskiego i jako profugus Laviniaque venit. Mój siostrzeniec ma w sobie krew Wergilego i stąd ten nieoczekiwany wybuch sympatii dla zbiegów. A trochę dalej: Przed dwoma laty pocieszał mnie Pan: kultura zachodnia musi zwyciężyć, bo człowiek nie może być szczęśliwym bez znajomości łacińskiej gramatyki [4].
Trudno dziś sobie wyobrazić, by hasło „polskość” – zwłaszcza w debatach politycznych – odsyłało do twórczości Sarbiewskiego, Janickiego czy do bogactwa kultur kresowych. Nadal będzie kojarzyć się z nacjonalistycznym światopoglądem, ale może warto zacząć się nim posługiwać niezależnie od orientacji politycznej, ponieważ nie jest dobrze, gdy definiowanie podstawowych pojęć – jak „tożsamość narodowa”, „patriotyzm” – staje się udziałem jednego tylko obozu politycznego.
[4] B. Miciński, Pisma – eseje, artykuły, listy, Kraków 1970, s. 522-523.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.