Oceniając wielkie kwesty wyłącznie przez ilość zebranych funduszy, dajemy świadectwo kompletnego niezrozumienia ich sensu. Tygodnik Powszechny, 13 stycznia 2008
Za które z ambon sypały się na niego gromy. Pamięta Pan przeganianie wolontariuszy spod kościołów?
Po latach można już chyba zaryzykować twierdzenie, że temu hasłu bliżej do Augustyńskiego „Kochaj i czyń, co chcesz”, niż do niefrasobliwego immoralizmu, o który było podejrzewane.
Ale to od Owsiaka zaczęła się charytatywność, która jest zabawą. Bądźmy konsekwentni.
Nie jestem wrogiem zabawy, tylko nieodpowiedzialności. Filantropia, solidarność i miłosierdzie nie muszą być smutne. Idzie o co innego. Te imprezy mogły robić wrażenie, że ich jedynym celem jest zabawa. Ludzie obawiali się, że Orkiestra to nowa rockowa forma wyśmiewanego balu dobroczynnego, gdzie chodzi o to, żeby zjeść, pokazać się i potańczyć, a potem resztki przekazać na biednych. Ale tak się przecież nie stało. Kolejne edycje rozwiewają dawne obawy. Owsiak pokazuje, że solidarny może być każdy, że po to by pomagać, nie trzeba jechać do Afryki, nie trzeba być zawodowym działaczem czy żoną milionera. Pokazuje też, że pomagać można bez śmiertelnie poważnej miny, że to wszystko, co wydawało się takie trudne, jest na wyciągnięcie ręki. Wielu ludzi zaczęło od odkrycia, że można wziąć puszkę i pomóc. To jego wielkie dzieło – bo prawdziwy cel wielkich akcji to pokazanie, że nie potrzeba nadzwyczajnego wyposażenia, żeby być miłosiernym i solidarnym. Chodzi o zrobienie zakupów dla cierpiącej na kolana sąsiadki.
A jak Pan radzi sobie z bardzo dużą rolą donatorów w Orkiestrze? Z jednej strony jest w Panu niezgoda na stawianie darczyńców w światłach kamer, a z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że woli Pan epatowanie nędzą czy chorobą. Nie widzę tu dobrego wyjścia.
Nie popadajmy w absurdalną podejrzliwość. Rzecz w tym, by wielka kwesta nie stała się aktem celebrowania dobroczyńcy. Nie chodzi o to, że darczyńca musi być anonimowy, bo jeśli jest inaczej, to z pewnością mamy przed sobą faryzeusza i hipokrytę. Powiem więcej: w pewnych warunkach anonimowość może być sposobem na ucieczkę od odpowiedzialności. Święty Mikołaj wrzucał złote kule do mieszkań swoich sąsiadów anonimowo, ale robił to szereg razy.
Panu też nie udało się uniknąć oskarżeń.
Nie ma działań pozbawionych ryzyka. Przy najlepszej nawet woli zdarza się, że ktoś jest niezadowolony. Zawsze pracujemy z ekspertami, robimy solidne badania, a mimo to czasem konflikt jest nieunikniony.
W kampaniach unikamy emocjonalnego szantażu. Tak było np. w kampaniach zachęcających do przekazywania datków na hospicjum dla dzieci, w kampanii dla niewidomych podopiecznych stowarzyszenia Tęcza, a później w zbiórce dla polskich dzieci na Litwie. W wypadku hospicjum nie fotografowaliśmy umierających dzieci. Tematem była samotność, a modelką zdrowa dziewczynka. Przesłaniem była fraza Twardowskiego „Śpieszmy się kochać ludzi”. Znam takich, którym się to nie podobało. Co zrobić? W kampanii na rzecz dzieci w polskich szkołach na Litwie tematem była nasza odpowiedzialność za Polaków za granicą. Nie chcieliśmy dokumentować ubóstwa, więc fotografowaliśmy dzieci w najlepszych ubraniach, na tle pięknej przyrody.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.