W obliczu cudzego bólu trudno znaleźć słowa. Kimże jestem, bym ośmielał się w obliczu cierpiącego bronić Boga? Tygodnik Powszechny, 14 grudnia 2008
Nie wolno być brutalem nawet w imię ortodoksji. To pierwszy krok do zbierania drewienek na stosy. Jedyną teodyceą godną tego miana jest trwanie przy cierpiącym i po jego stronie, naśladowanie Tego, który „dźwigał nasze niemoce i wziął na siebie nasze boleści” (Iz 53, 4). Kościół ma być naśladowaniem Chrystusa, nie stowarzyszeniem przyjaciół Hioba.
Adventus znaczy przyjście. Tradycja chrześcijańska zna trzy adwenty. Pierwszy, w uniżeniu Chrystusa. Drugi, w chwale, na końcu czasów. I trzeci – przyjście do człowieka i zamieszkanie w nim poprzez łaskę, słowo, sakrament. Do tego odnosi się Paweł, gdy mówi: „Chrystus pośród nas, nadzieja chwały!” (Kol 1, 27). Pan pośród nas jest nadzieją chwały, jeszcze nie jej pełnią chwały. „Gdyby nasza nadzieja, jaką pokładamy w Chrystusie, dotyczyła tylko obecnego życia, bylibyśmy najbardziej godni politowania spośród wszystkich ludzi” (1 Kor 15, 19).
To czas ćwiczenia się w tęsknocie. Liturgia adwentu gra na dwu rejestrach. Pierwszy to teksty odnoszące się do paruzji, dominujące w pierwszych dniach. Drugi, coraz wyraźniejszy gdy zbliżają się święta, nawiązuje do wydarzeń bezpośrednio poprzedzających Jego Narodzenie. Ale nie porzuca całkiem eschatologii.
Od 17 grudnia w Mszy śpiewamy tzw. antyfony większe, siedem zdań na osnowie starotestamentalnych proroctw o Mesjaszu. W oryginale każde zaczyna się od wykrzyknika „O!”, w śpiewanej, gregoriańskiej wersji obdarzonego tęsknym melizmatem. Druga część zdania rozpoczyna się od „veni” – przyjdź.
O, skoro jesteś taki, jak zapowiadali prorocy, to przyjdź, bo już ledwie dajemy sobie radę w tym świecie, mówią. I przyszedł, stał się kruchym dzieckiem, śmiertelnym człowiekiem, spełnił w sobie zapowiedzi Pisma. A my nadal śpiewamy „O, veni”, bo odszedł, a te zapowiedzi, w Nim spełnione, działają w nas, w nadziei. Pełnia nastanie, kiedy powróci i zniszczy największego wroga – śmierć (por. 1 Kor 15, 26 i Mdr 1, 13n).
Nadzieja żyje wtedy, kiedy ma się oczy szeroko otwarte i na cud świata, i na jego okrucieństwo. Wiara uczy, jak żyć pośród paradoksów istnienia, nie jak je harmonizować. Miłość każe kochać to, co kruche. I spaja obie ze sobą.
Peguy pisał, że nadzieja jest malutką siostrzyczką wiary i miłości, idącą pomiędzy nimi po drodze tego świata. Wydaje się patrzącemu, że to dwie starsze siostry ją prowadzą, tymczasem to ona pociąga je do przodu, bez niej ustałyby w męczącej drodze.
O tym jest adwent. O nas i świecie, jakim jest naprawdę. O Bogu, który nas pocieszy. „Otrze z ich oczu wszelką łzę, a odtąd już nie będzie śmierci. Ani żałoby, ani krzyku, ani trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły” (Ap 21, 4).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.