15 sierpnia na koncercie w Polsce wystąpi Madonna – wiadomość wywołała poruszenie wśród wielu katolików. Czy chrześcijanin słuchający utworów artysty, który pięknie śpiewa, ale niepięknie się zachowuje, jest moralnie w porządku? Tygodnik Powszechny, 22 marca 2009
Niedawno „Gazeta Wyborcza” opisała o. Klemensa, gwardiana opolskich franciszkanów, a przy okazji wielbiciela zespołu Queen. Zespołu czy muzyki? „Na Queenów wydam każde pieniądze, a to, że Freddie był kontrowersyjny, nie ma nic do rzeczy” – powiedział zakonnik. O. Klemens ma eklektyczne upodobania. Nie gustuje w chorale, słucha muzyki poważnej i hard rocka. Ma płyty Fogga i Ordonówny, ale Queen stawia ponad wszystkim. Jak twierdzi, głos Mercury’ego wewnętrznie go nastraja. Bez względu na to, czy „był homoseksualistą czy biseksualistą – mówi o. Klemes. – To jego prywatne sprawy i nie mnie go sądzić. Z pewnością dostał od Boga talent i dobrze go wykorzystał”.
Moralne kontrowersje i talent od Boga – oto dwa oblicza tego samego twórcy. Nie tak dawno można było zobaczyć w kinach film o Edith Piaf, zatytułowany „Niczego nie żałuję”. Jej życie było ciągiem dramatów: romanse przeplatane alkoholem i uzależnieniem od lekarstw. Ale jest też druga twarz artystki: różaniec, obrazek św. Teresy i krzyżyk, bez którego nie chciała wychodzić na scenę.
Ks. Janusz Pasierb pisał w „Czasie otwartym”: „Kiedy umiera ktoś znany z tragicznie poplątanego życia, czekam zawsze z niepokojem, jaka będzie reakcja pewnej części prasy katolickiej. Coraz rzadziej, na szczęście, pojawiają się komentarze z nutką eschatologicznego triumfu: oto, czym się kończy życie nieuporządkowane, niezgodne z naszymi zasadami”. Ks. Pasierb przypomina, jakim „poważnym i chrześcijańskim tonem zabrzmiał komunikat Arcybiskupstwa Paryskiego, które wydelegowało kapelana artystów, by na cmentarzu pobłogosławił zwłoki Edith Piaf (...), której krzyk wołający o miłość więcej mówił dzisiejszemu światu o potrzebie Boga niż akademickie rozważania wielu kaznodziejów”.
Może od tego, kto mówi, śpiewa czy pisze, ważniejsze jest właśnie to, co mówi, śpiewa czy pisze?
Imagine
W „Liście do artystów” Jan Paweł II stwierdzał: „Jako poszukiwanie prawdy, owoc wyobraźni wykraczającej poza codzienność, sztuka jest ze swej natury swoistym wezwaniem do otwarcia się na Tajemnicę. Nawet wówczas, gdy artysta zanurza się w najmroczniejszych otchłaniach duszy lub opisuje najbardziej wstrząsające przejawy zła, staje się w pewien sposób wyrazicielem powszechnego oczekiwania na odkupienie”.
Relacja artysta–dzieło wymyka się jednoznaczności. Głębia i piękno mogą wyrastać z doświadczeń, które wydają się pozbawione natchnienia, a przynajmniej dalekie od Bożej obecności. Wiele współczesnych wytworów sztuki, wysokiej i popularnej, częściej wyrasta ze zmagania się z Bogiem i własnym człowieczeństwem niż z zachwytu nad nimi. Wydaje się nawet, że twórczość ta, choć czasami stojąca na skraju bluźnierstwa, jest bliższa prawdzie o świecie niż niejedno dzieło „poświęcone”.
Nie znaczy to, że należy absolutyzować wartość sztuki krytycznej i kontestującej. Przeciwnie: to właśnie z nią trzeba wejść w dialog – polemikę z dziełem, a nie z moralnością twórcy. W Wielki Piątek 2003 r. kaznodzieja Domu Papieskiego o. Raniero Cantalamessa wygłosił kazanie, w którym przywołał Johna Lennona, przypominając, że dziś nie poeci, ale autorzy piosenek są nauczycielami młodych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.