15 sierpnia na koncercie w Polsce wystąpi Madonna – wiadomość wywołała poruszenie wśród wielu katolików. Czy chrześcijanin słuchający utworów artysty, który pięknie śpiewa, ale niepięknie się zachowuje, jest moralnie w porządku? Tygodnik Powszechny, 22 marca 2009
Zacytował fragment piosenki „Imagine”, opowiadającej o utopijnym świecie bez państw i granic, o ludziach żyjących bez własności i w pokoju. Ale także antyreligijnej, mówiącej o świecie powszechnego braterstwa, w którym nie ma ani nieba, ani piekła. Cantalamessa nazwał piosenkę „alternatywną dobrą nowiną”, w którą uwierzyło bardzo wielu ludzi w świecie pełnym iluzji i niepokojów. Jest w niej niejedno odwołanie do filozofii Sartre’a, jak to: „Jeśli Bóg istnieje, człowiek jest niczym. Bóg nie istnieje. Szczęście, łzy radości. Nie ma więcej nieba. Nie ma więcej piekła. Nic, tylko ziemia”.
Nie trzeba dodawać, że ta piosenka o pięknej melodii gości na falach niejednej katolickiej rozgłośni, jak i wiele innych śpiewanych po angielsku „alternatywnych dobrych nowin”.
Pobożnie czy niepobożnie, byle dobrze
Krytycy obecności wielu nazwisk w mediach katolickich wychodzą zapewne ze słusznego skądinąd przekonania, że słowa uczą, a przykłady pociągają. Dobre i złe. Ks. Tischner mówił, że nie zna nikogo, kto straciłby wiarę przez komunistów, ale zna wielu, którzy stracili ją przez proboszcza. Czy młodzież odchodzi z Kościoła z powodu Mercury’ego i Madonny?
Nie wiem, ale – jak mawia pewien biskup – sądzę, że wątpię. Nikt przecież od nich nie oczekuje apostolskiego przykładu. Wydaje się, że ich przesłanie może być silniejsze niż ich wątpliwa dla wielu moralność. Tak właśnie stało się chyba w przypadku Piaf, na której piosenkach uczą się wrażliwości kolejne pokolenia, niekoniecznie ją przecież naśladując.
Problemem pozostaje prawo do moralnej oceny czyjegoś postępowania. O. Klemens zapytany o ocenę moralną wokalisty Queen odpowiedział, że „nie odważyłby się nazwać Mercury’ego dewiantem ani odmówić uczestnictwa homoseksualistom w życiu publicznym. (...) Łatwiej wydawać wyroki, niż spojrzeć sobie w twarz w lustrze i zapytać, czy ja jestem idealnym człowiekiem”.
To prawda. W ocenie ludzi lepiej być ostrożnym. I to w obu kierunkach: w potępianiu i stawianiu na cokoły. W końcu nie wszystko jest widoczne dla oczu, a czasami – jak słusznie zauważył Mały Książę – niedostrzegalne bywa właśnie to, co najważniejsze.
Ciekawe, kto by się ostał, gdyby z historii chrześcijaństwa wykreślić wszystkich, którzy nie mieszczą się w katolickim standardzie moralności. Ile obrazów trzeba by wyrzucić z kościołów? Ilu Mszy przestać słuchać? Ile wierszy przestać czytać?
***
Teologia karolińska przyjęła zasadę autonomiczności wartości dzieła wobec moralności twórcy. Czy należy tę zasadę absolutyzować? Zapewne nie. Z ostrożnością trzeba się odnosić do dzieł autorów, których deklaracje są jednoznacznie antychrześcijańskie czy wręcz antyboże, bo już z antykościelnością byłbym ostrożniejszy. Niejedna forma antykościelności może wyrastać z miłości do Kościoła.
A może niech dzieło po prostu broni się samo, nie ukrywając się ani za parawanem pobożności, ani transparentem bezbożności? W końcu – jak mówi anegdota o krakowskim malarzu Janie Styce – chodzi o to, by malować dobrze, a nie na kolanach. To „dobrze” odnosi się do wszystkich, także do tych bez skłonności do zginania kolan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.