Zaproszenie do tańca

Kościół poza nowoczesnością nie jest zrozumiały. Jeśli nowoczesność odrzuca, pozostaje sobą, ale tylko dla siebie – a takiej misji nie powierzył mu Jezus. Tygodnik Powszechny, 9 sierpnia 2009


Historia modernizmu pokazuje, że spór wokół niego nie został jeszcze w Kościele rozstrzygnięty – pomimo oficjalnych potępień – ponieważ kryzys modernistyczny w katolicyzmie rozwijał się w szerszym kontekście powszechnego kryzysu religii, zwłaszcza w kręgach ludzi wykształconych, i był kumulacją debat dotyczących miejsca katolicyzmu na religijno-kulturowej mapie nowoczesności.

Jak się okazuje, pytania postawione w czasie owego kryzysu są wciąż aktualne. Claus Arnold kończy swoją „Małą historię modernizmu” wymownie: „Problemy powstające w przestrzeni między Kościołem a nowoczesnością często nie dają się unicestwić, lecz co najwyższej odsunąć na czas późniejszy”. Nie zmieni tego stygmatyzacja katolików świadomych istnienia tych problemów etykietą „liberała”, „reformisty” czy „progresisty”. Kościół nie może być już zrozumiały poza nowoczesnością. Jeśli ją odrzuci, pozostanie sobą, ale tylko dla siebie, a takiej misji nie powierzył mu Jezus. Przyjęcie nowoczesności nie jest jednak jednoznaczne z pójściem z duchem czasów. „Przystosowanie czy getto” to fałszywa alternatywa dla obecności Kościoła w świecie. Zadaniem chrześcijaństwa jest misja, ale nie prozelityzm. Pluralizm jest w swej istocie nieodwracalny.

Zwolennicy katolickiego Oświecenia uważają, że trzeba uczynić wszystko, by pluralizm funkcjonujący poza bramami Kościoła przekształcić w wielość wewnątrz Kościoła. Widoczny zmierzch pewnej historycznej formy chrześcijaństwa, przynajmniej na naszym kontynencie, nie jest jego obaleniem. W innych miejscach świata Kościół żyje, bo przestał być „rzymski”, a stał się „powszechny”.

Ani sekciarz, ani fanatyk

Aby wiarygodnie reprezentować Kościół, nie wystarczy go jedynie rozumieć, trzeba również uczciwie stawić czoło jego krytyce, tudzież odnaleźć swoją własną drogę do niego – równie samodzielną, co życzliwą. Wbrew fundamentalistom wszelakiej maści, którzy ortodoksję mylą z integryzmem, wszystko widząc biało-czarno i wytykając oponentom brak jednoznacznego stanowiska („albo-albo”), czasami bycie „pomiędzy” jest jedyną uczciwą pozycją – także w Kościele.

Czytanie publicystyki religijnej na łamach wielu tradycjonalistycznych pism w naszym kraju może być zadaniem frustrującym, bo większość ich autorów nigdy nie studiowała teologii. Pretensjonalność w podejściu do tekstu ks. Skowronka te braki unaocznia. To dlatego tak ważne dla poziomu naszej wiary jest używanie intelektu krytycznego, pokazującego, co jest, a co nie jest wyjaśnieniem, i odrzucanie pseudowyjaśnień nazbyt optymistycznej pobożności.

Historia Kościoła pokazuje, że utrzymanie zdrowego napięcia między autorytetem a wolnością teologicznych poszukiwań nigdy nie była łatwa. Ani legalizm i dogmatyzm tradycjonalistów stawiających opór koniecznym reformom (nie mam tu na myśli od razu święcenia kobiet), ani entuzjazm progresistów, którzy szukając zmian nie patrzą w przeszłość, nie służy misji Kościoła. Kościół to nie jest własność takiej czy innej frakcji. Miłość do Kościoła nie może być więc synonimem religijnego muzealnictwa ani utopijnych wizji.

Niełatwo myśleć po chrześcijańsku w kulturze, której sposoby widzenia świata i wszystkiego, co można zobaczyć, są coraz rzadziej formowane przez chrześcijaństwo, a coraz częściej – otwarcie mu wrogie. Odpowiedzią na taki stan rzeczy nie może być kościelno--polityczna paranoja „uczniów Tertuliana”. Kościół nie potrzebuje tradycji po to, żeby mógł się w niej przeglądać i sobą zachwycać, tylko po to, żeby pamiętając o przeszłości umiał kształtować przyszłość. Ta przyszłość należy do Boga.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...