Nie można zniechęcać się porażkami w budowaniu mostów. My, którzy jesteśmy na zewnątrz, ale i również w pewien sposób wewnątrz tego problemu, powinniśmy interesować się sytuacją po obu stronach i właśnie budować mosty, mosty nadziei i solidarności. Jakakolwiek poprawa sytuacji Palestyńczyków wpłynie również pozytywnie na Izraelczyków. Znak, 10/2006
Ograniczenia ruchu narzucone w H2 oraz wzdłuż Prayers Road powodują, że ruch karetek jest opóźniany albo wręcz zakazany. Ambulanse nie mogą dojechać do części strefy H2 oraz do wschodniej części Hebronu (Wadi Al Gruz). Według oceny palestyńskiego Czerwonego Krzyża czas dotarcia bezpośrednio do pacjenta z powodu izolacji wydłużył się z 7 do 17 minut. A kiedy potrzebna jest współpraca z IDF (czyli gdy trzeba przejść przez check-point), średni czas dotarcia do chorego sięga 47 minut. Niepewność otrzymania szybkiej pomocy powoduje, że kobiety w ciąży przeprowadzają się przed rozwiązaniem do rodziny lub znajomych w H1. Osoby chore chronicznie także starają się zamieszkać poza terenem objętym restrykcjami. To samo dotyczy służb pożarnictwa. Na wjazd do H2 trzeba czasami czekać 15 minut, a między wrześniem 2000 i styczniem 2004 w 38 przypadkach trzeba było czekać na zgodę na wjazd ponad godzinę.
Idziemy z Emadem w kierunku zamieszkanej części starego Hebronu, przeciskamy wśród straganów z żywnością, ubraniami, naczyniami kuchennymi, przyprawami, starociami i pamiątkami. Niektóre z nich zostały zamknięte przez siły IDF z powodów bezpieczeństwa. Przy straganie z owocami siedzi Nidal Owawi. Zainteresował się gośćmi Emada, częstuje nas dojrzałymi morelami i pyta, skąd jesteśmy. Z Polski? Po co więc przyjechaliśmy do Hebronu? To nie jest miejsce pielgrzymek. Tłumaczymy, że działamy w organizacji humanitarnej. Wokół Nidala gromadzi się kilku mężczyzn, każdy chce opowiedzieć o tym, jak tutaj żyją. Dla Nidala życie skończyło się, kiedy utracił dwójkę dzieci, ponieważ ambulans nie mógł do nich dojechać przez check-point. Dzieci miały wysoką gorączkę, wymiotowały, trudno było je przenieść. Nidal błagał, żeby żołnierze zgodzili się na wjazd karetki. Dzisiaj takie wypadki zdarzają się często i każdy wie, że na ambulans nie ma co liczyć.
Stoimy przed zrujnowanym domem, po resztkach murów widać, jak był kiedyś piękny. Spod gruzów wyłania się śliczna posadzka. Emad znalazł już sponsora remontu, wygrali nawet sprawę w izraelskim sądzie, po tym jak budynek zdecydowano się całkowicie zburzyć. Nie mogą jednak zacząć prac remontowych z powodu zakazu władz wojskowych i względów bezpieczeństwa. Owo magiczne określenie paraliżuje każde działanie. Wszystkim rządzą „względy bezpieczeństwa”, z ich powodu wszystko może być wstrzymane. To na razie jedyny sposób, w jaki Izraelczycy próbują zminimalizować ryzyko zamachów samobójczych. Obie strony płacą za to wysoką cenę.
Nabil Halabi mieszka w jednym z wyremontowanych domów z żoną i dziesięciorgiem dzieci, razem z rodziną jego brata liczba mieszkańców domu sięga 33 osób. Wszyscy utrzymują się z prowadzenia straganu, gdzie sprzedają odzież męską. Wzdłuż uliczki, na której stoi jego sklep, ciągną się stragany sąsiadów Nabila. Po lewej stronie, ponad straganami, mieszkają Izraelczycy. Ulica jest „zadaszona” gęstą siatką. W ten sposób Palestyńczycy chronią się przed śmieciami rzucanymi z okien mieszkań izraelskich. W niektórych miejscach rozwieszono dodatkowo plastikowe płachty, ponieważ Izraelczycy wylewają przez okno brudną wodę czy gorący tłuszcz wprost z patelni, żeby w ten sposób uprzykrzyć życie mieszkańcom na dole. Nabil opowiada, że od kiedy założyli gęstą siatkę, sąsiedzi z góry zrzucają igły na głowy przechodniów, jemu też się wbiła jedna. Nie jest to bolesne, ale przykre. Takie rzeczy zdarzają się codziennie. Pytam, czy coś z tym robią. Owszem, chodzą protestować na posterunek policji, składają pisemne skargi, które są rejestrowane. Nabil złożył ich już setki, ale to nic nie daje. Ostatnio, gdy chciał złożyć skargę na posterunku, trzymali go tam pięć godzin. W końcu nie wytrzymał czekania i poszedł do domu. Natomiast gdy sąsiedzi skarżą się na głośną muzykę i gwar, przychodzi wojsko i każe im natychmiast zamykać sklep. Trudno tak żyć, każdego dnia w niepewności. Jego dwudziestodwuletnia córka straciła oko, kiedy wylano na nią kwas solny, inni członkowie jego rodziny też byli zranieni. Ale urodził się tutaj, stąd pochodzi jego rodzina i rodzina żony, więc nie chce się wyprowadzać, jest przecież u siebie. Jego ojciec podczasmasakry Żydów w 1929 roku ukrywał dwunastoosobową rodzinę żydowską. Dzisiaj ta rodzina nie mieszka już w Hebronie, ale długo utrzymywali ze sobą kontakt.