Problemy wiary i nauki spotykają się w umysłach poszczególnych ludzi i na siebie oddziałują, stymulując psychologiczną potrzebę tworzenia jednolitej wizji rzeczywistości. Takie wizje często sobie tworzymy, ale, zachowując właściwą dozę pokory, nie należy traktować ich zbyt serio, bo łatwo ulegają one podważeniu. Znak, 12/2006
Pisze on dalej:
doktryna o „różnych płaszczyznach” ma tylko rangę metodologicznego narzędzia; nie można z niej robić filozofii do zabezpieczania się przed ewentualnymi konfliktami. W szczególności rozróżnianie płaszczyzn nie powinno oznaczać apriorycznego wykluczania możliwości jakiejkolwiek syntezy, ale oczywiście synteza ta nie może polegać na beztroskim ignorowaniu płaszczyzn, lecz musi brać pod uwagę metodologiczną i teoriopoznawczą odrębność elementów, które mają wejść do przyszłej syntezy [10].
No właśnie, ale jak to zrobić?
Powyższy tekst Michała Hellera pochodzi z roku 1980 i nic nie wskazuje na to, że w ciągu następnych 25 lat szanse na jakąś dobrą syntezę teologii i nauk empirycznych cokolwiek wzrosły. Dodam jeszcze, że problem takiej syntezy istniał już w latach 50., gdy kończyła się dominacja pozytywizmu logicznego. Tak więc przez przynajmniej przez 50 lat nie pojawiła się propozycja omawianej syntezy spełniająca kryteria poprawności metodologicznej. Pojawiają się natomiast próby zbliżania nauk empirycznych i teologii, pewnego „przenikania płaszczyzn”. Ks. Tomasz Węcławski przedstawia poglądy cytowanego wyżej teologa Wolfharta Pannenberga dotyczące tej kwestii:
teologia nie może zrezygnować z opisywania świata natury oraz dziejów człowieka jako stworzenia Bożego, i to jako stworzenia w przekonaniu, że tak dopiero ukazuje się prawdziwa istota tego świata. (...) Rezygnacja z tego, by świat opisywany przez nauki uważać za świat Boży, oznacza porzucenie obowiązku myślowego zdania sprawy z wyznania wiary w boskość Boga Biblii. (...) Teolog nie może sobie pozwolić, by zupełnie nie troszczyć się o opis świata dokonywany przez nauki [11].
Według Pannenberga „powody do wprowadzenia do teologii pojęcia pola zaistniały faktycznie w ramach nauki o Bogu jako Duchu”. Zastanawiam się, po pierwsze, czy właśnie tego typu przeniesienia z fizyki do teologii miał na myśli Michał Heller (mogłyby one ułatwiać ewentualną syntezę), i po drugie, czy są to rzeczywiste potrzeby teologii czy intelektualne potrzeby niektórych jej przedstawicieli, zwłaszcza tych pasjonujących się filozofią przyrody.
Chrześcijanin przyjmuje, że wszystko, co istnieje, jest dziełem Słowa: „Bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1,3). Jeśli nauki przyrodnicze opisują lepiej lub gorzej mechanizmy stawania się „tego, co się stało” w zakresie przyrody, to teologia nie może ich w żaden sposób w tym zastąpić, bo nie ma podstaw do badania tych mechanizmów ani kompetencji do oceny danych i teorii naukowych. Co więcej, mechanizmy te nie są przedmiotem jej zainteresowania. W końcu teologię (i Kościół) interesuje zbawienie człowieka, natomiast jest dla niej obojętne, czy został on ulepiony z gliny czy wyłonił się z hordy małpoludów. Jeśli już chce się nawiązywać do tego, co nauki przyrodnicze głoszą o biologicznym pochodzeniu człowieka i naturze wszechświata, to już lepiej bezpośrednio zdać się na nie, a nie „transformować” pojęcia tych nauk na język teologiczny czy poszukiwać wątpliwych analogii.