Demitologizowanie granicy. Polska wchodzi do strefy Schengen

W taki dzień jak 21 grudnia 2007 r. nie sposób nie wychylić symbolicznej lampki już nieradzieckiego szampana na pohybel tym, co przez lata terroryzowali Bogu ducha winnego obywatela, który usiłował przewieźć przez granicę buciki dla dziecka czy dwa kilo pomarańczy. Znak, styczeń 2008



Olbrzymie inwestycje w dziedzinie ochrony granic zewnętrznych, systemów baz danych i kontroli przyjezdnych, w tym turystów, a także zacieśnianie współpracy państw unijnych w wymianie informacji – to wszystko wynika z realnego zagrożenia importowanym i domorosłym terroryzmem. Stanowi jednakowoż gwarancję – na przykład dla Polski – choćby pośredniej kontroli nad własnym obywatelem, który przekroczył niepilnowaną narodową granicę i zapuścił się gdzieś w „schengeńskie knieje”, a także nad obywatelem innego kraju strefy, który postanowił szukać przystani nad Wisłą. W tej dziedzinie pomoże już funkcjonujący Europejski Nakaz Aresztowania. Innym instrumentem „ponadgranicznym” będzie prawo kontynuowania gorącego pościgu przez policję poza własną granicę państwową. Policja słowacka będzie więc mogła pogonić Janosika (polskiego czy słowackiego, pozostaje – jak wiadomo – sprawą sporną) w jego jeepie przez stare przejście pod Chyżnem aż do Czarnego Dunajca.

Ograniczanie swobód obywatelskich – a każde poszerzanie zakresu przechowanych danych czy poszerzanie dostępu do nich stanowi powolne uszczuplanie naszej wolności – dokonuje się zazwyczaj dzięki gwarancjom władz, że obiektem ich zainteresowań jest przestępca, a nie przysłowiowy Kowalski. Bogobojni obywatele nie mają się czego obawiać – słyszymy zapewnienia w europejskich stolicach. Nie zmienia to jednak faktu, że wyjazd za granicę, choćby tę niepilnowaną, nie będzie już takim skokiem w anonimowość, jak bywało to dotąd. Polski turysta w polonezie mógł jeszcze niedawno – gestem niekaralnego dyplomaty – śmiało wyrzucać do kosza mandat za ignorowanie parkometru w Amsterdamie. Dziś mandat odnajdzie go nawet w Grójcu, po trzech miesiącach, z podwojoną karą.

Nie można też sobie wyobrazić legalnej podróży po Europie, z której „Big Brother” nie będzie sobie zdawał sprawy. Kowalski teoretycznie może wyciągnąć z garażu poloneza i cichaczem przejechać kontynent od Gibraltaru po Tallin, z dowodem osobistym, prawem jazdy i dowodem rejestracyjnym w schowku, których nigdy nie wyjmie; i ubezpieczeniem Zielonej Karty, z którego nigdy nie skorzysta. Za benzynę, jedzenie i nocleg zapłaci gotówką wymienioną w polskim kantorze, nie zdradzając szczegółów swojej podróży kartą kredytową; a w domu zostawi komórkę i odbiornik GPS. Wszystko na nic. Wytropią go niezliczone kamery przemysłowe, niektóre wyposażone w system rozpoznawania i notowania numerów rejestracyjnych. Czujne oko władzy nie ma totalitarnego charakteru drogowego patrolu na „zakopiance” w czasach stanu wojennego, ale nigdy nie zasypia.

Oczywiście Kowalski nie będzie się przejmował kamerami; dla niego najważniejsze jest to, że od teraz może dojechać do siostry w Dortmundzie bez okazywania dokumentów. Będzie jednak w coraz większym stopniu obserwowany. W Wielkiej Brytanii testuje się nowy system podatku drogowego naliczanego za każdą milę (według stawki zależnej od drogi, którą się wybrało, i pory odbywania podróży) za pomocą chipa umieszczonego we wszystkich pojazdach. Innymi słowy „Wielki Brat” będzie wiedzieć w każdym momencie, jakie samochody znajdują się na drodze, gdzie są i w którą stronę zmierzają. Podobne pomysły już dawno przeszły z fantastyki i domeny teorii spiskowych do gabinetów rządowych i korporacyjnych strategów. W tym kontekście budki graniczne pomiędzy krajami o zbliżonej stopie życiowej to kompletny anachronizm.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...