W taki dzień jak 21 grudnia 2007 r. nie sposób nie wychylić symbolicznej lampki już nieradzieckiego szampana na pohybel tym, co przez lata terroryzowali Bogu ducha winnego obywatela, który usiłował przewieźć przez granicę buciki dla dziecka czy dwa kilo pomarańczy. Znak, styczeń 2008
Podwyższanie wizowej poprzeczki dla wschodnich sąsiadów to zjawisko godne ubolewania i protestów, ale nie powinno przeważyć pozytywnej oceny demontowania szlabanów na Zachodzie, Północy i Południu. Samo usuwanie biurokratycznych ograniczeń w podróżowaniu po zjednoczonej części Unii nie skutkuje przecież automatycznie wzrostem biurokracji na unijnych granicach zewnętrznych. Prawdziwe przyczyny uszczelniania tych granic leżą gdzie indziej. Podróżujący na Zachód Ukraińcy czy Białorusini padają teraz ofiarą imigracyjnych fobii – żeby nie powiedzieć paranoi – społeczeństw w najbogatszych krajach Unii na punkcie niekontrolowanego napływu taniej siły roboczej.
Niepokój „starej Unii” jest w dużej mierze wypadkową problemów imigracyjnych, ekonomicznych i politycznych na własnym podwórku. Rząd brytyjski, otwierając swój rynek pracy w 2004 roku dla „nowej Unii”, oczekiwał, że rocznie przyjedzie 13 tysięcy obywateli tych krajów. W ciągu trzech lat dotarło ich ponad 600 tysięcy, nie licząc osób towarzyszących, dzieci i pracowników czarnorynkowych. Polski robotnik budowlany i pielęgniarka zdominowali tu tytuły prasowe, ale nie mają monopolu na imigrację, bo według danych brytyjskiej Izby Lordów napływ z nowych krajów Unii stanowi mniej niż jedną piątą ogólnej liczby imigrantów. Co więcej, urzędnicy imigracyjni na Wyspach rejestrują wszystkich wjeżdżających, ale już nie tych, którzy wyjeżdżają. W rezultacie brytyjski gabinet przyznał, że nie ma pojęcia, ile osób naprawdę znajduje się w tej chwili w Wielkiej Brytanii.
Rząd premiera Gordona Browna przekonuje, że lekarstwem będzie wprowadzenie skomputeryzowanego systemu kontroli, który pozwoli władzom na monitorowanie każdego kontaktu obywatela i imigranta z urzędem: zatrudnienia, granicznym, podatkowym, policją itd. Elektroniczne karty identyfikacyjne otrzymają na początek obcokrajowcy spoza UE. Ponadto Londyn zapowiada powrót do notowania danych osób opuszczających Wyspy Brytyjskie – zarzuconego ze względów oszczędnościowych. W czasie gdy europejski kontynent wewnętrznie się otwiera, Wielka Brytania jeszcze szczelniej się zamyka. W obecnym klimacie politycznym całkowite zniesienie granicy z resztą Unii Europejskiej byłoby tu nie do pomyślenia. A przecież na takie otwarcie przystały równie przerażone masową imigracją Francja, Niemcy czy Luksemburg, których granice przecinają się w miejscu, gdzie nad malowniczą Mozelą leży wioska Schengen.
Można powiedzieć, że Wielka Brytania to przypadek wyjątkowy, bo przecież – podobnie jak Irlandia – nie przyjęła układu z Schengen, przystępując tylko do ograniczonej współpracy. Polacy, przylatujący na londyńskie lotniska Stanstead czy Luton, będą więc nadal pokazywali paszporty lub dowody, nawet po 1 marca 2008, kiedy to kontrole graniczne na polskich lotniskach przed wylotami do Paryża czy Budapesztu znikną na dobre. Poza Schengen znajdą się jeszcze trzy unijne kraje: Cypr (który ma nadzieję na szybkie dołączenie) i dwa państwa nowo przyjęte – Bułgaria i Rumunia. Natomiast do schengeńskiego klubu należą dwa kraje spoza Unii Europejskiej: Norwegia i Islandia. Po wielu wahaniach i specjalnym referendum w sprawie Schengen do układu ma dołączyć Szwajcaria, a z nią Liechtenstein, ociągając się w obawie przed niekontrolowanym ruchem pozaunijnych imigrantów, azylantów czy przestępców wszelkich kategorii. Szwajcarskie nerwy ma ukoić wprowadzenie udoskonalonej wersji SIS (akronim Systemu Informacyjnego Schengen), który, m.in. za pomocą danych biometrycznych, pozwoli ustalić na każdej granicy czy posterunku policji, czy dana osoba nie weszła w konflikt z prawem w jakimkolwiek kraju strefy Schengen.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.