Rok 2008 wyniósł Chiny na czołówki gazet z różnych powodów. Od krwawego stłumienia zamieszek w Lhasie, poprzez trzęsienie ziemi w Syczuanie, aż po pekińskie igrzyska olimpijskie. Czy stanie się cezurą w procesie tworzenia nowego światowego mocarstwa? Znak, 7-8/2008
Sygnałem do nowego optymizmu stała się reakcja władz na straszliwe trzęsienie ziemi w Syczuanie 12 maja. Po typowym początkowym zakazie podróżowania dla dziennikarzy na tereny dotknięte kataklizmem, wydanym w odruchu znanym choćby z zachowania komunistów po wcześniejszych zamieszkach w Lhasie, nastąpiła zmiana. Po pierwsze, dlatego, że chińskie media zakaz zignorowały i wysłały swoich reporterów na miejsce tragedii. Po drugie zaś, dlatego, że pekińscy dygnitarze, z premierem Wen Jiabao na czele, uznali, że nie mogą pozostać na uboczu. Wen wkroczył do akcji z taką werwą i wyczuciem, jakby był zachodnim politykiem zaprawionym w kampaniach wyborczych. Płakał z rodzinami ofiar i zagrzewał do wytrwałości ekipy ratunkowe. Jego popularność sięgnęła zenitu.
Przy całym krytycyzmie wobec chińskiego reżymu, trzeba przyznać komunistycznym przywódcom, że wykazali się wieloma talentami. Zastrzyk zachodniej gotówki nie stworzył drugiej Japonii ani w gierkowskiej Polsce, ani w wielu innych krajach, dla których otwarto szybkie ścieżki kredytowe. Choć wiele budynków w Czengdu zawaliło się ze względu na typowe dla komunizmu „oszczędności” przy budowie, to jednak autorytarna apoteoza kryminalnej nieuczciwości nie powstrzymała Chin przed dokonaniem w ostatnich latach konstrukcyjnego cudu na miarę Wielkiego Muru. Nie chodzi tu tylko o „wizytówki” w rodzaju finansowego centrum Szanghaju, kolei transtybetańskiej czy projektu Trzech Zapór. Do 2004 roku w Chinach zbudowano 34 tysiące kilometrów dróg ekspresowych i autostrad. Ile takich dróg powstało w wolnej Polsce w ciągu pierwszego piętnastolecia?
Tak jak obecnej chińskiej potęgi nie zbudowano by, gdyby w Zakazanym Mieście rządzili wyłącznie fanatyczni generałowie albo lojalni komunistyczni nieudacznicy, tak samo trudno zakładać, że kierowanie mocarstwową polityką Chin przypadnie w udziale samym niebezpiecznym szaleńcom. Rzeczywistość polityczna sugeruje, że dialog i perswazja pozostawiają wrażenie i że politycy chińscy nadstawiają ucha na to, co słyszą z krajów Zachodu. Chiński reżym pozostał tym samym wynaturzeniem ograniczającym wolność podległych mu obywateli, ale jednocześnie ci sami obywatele mogą posiadać domy, telewizory czy samochody; wolno im podróżować po kraju czy wyjeżdżać za granicę. Także na arenie międzynarodowej, choćby w sprawie problemu Korei Północnej, chińskie władze okazują się – czasami – rozsądnym partnerem.
Parag Khanna, kolejny dziennikarz amerykański z hinduskim rodowodem, argumentuje w swojej książce Drugi Świat. Imperia i wpływy w nowym światowym porządku, że Ameryka, Europa i Chiny to nowa mocarstwowa wielka trójka, która będzie rządzić światem, przypominając hegemonię Oceanii, Eurazji i Wschódazji z Orwellowskiego Roku 1984. Khanna przypomina, że stare teorie geopolityczne sugerowały, że każde mocarstwo musi obejmować różne strefy klimatyczne i w ten sposób tworzyć samowystarczalną bazę, z której może zapuszczać się na tereny konkurenta. Jednak w dobie globalizacji rywalizowanie na terenach „przeciwnika” jest łatwiejsze, może być nawet niewidoczne. Zdaniem Khanny terenem zmagań kolosów XXI wieku będzie to, co nazywa „drugim światem”, czyli kraje o zmiennej lojalności i sympatiach, do których zalicza Rosję, wskazując na jej szybko kurczącą się populację. Według ostatnich danych Rosjan jest już mniej niż mieszkańców Bangladeszu czy Nigerii, a za dwadzieścia lat populacja rosyjska będzie niższa niż populacja Etiopii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.