Potencjał i skala Azji przykuwały uwagę ludzi Zachodu co najmniej od średniowiecza. Jednych napawały lękiem, innych nęciły zapowiedzią bogactw, jeszcze inni postrzegali je przez pryzmat odmienności i egzotyki. Znak, 3/2009
Dwieście lat później na marginesie jego książki Krzysztof Kolumb, szukając nowego szlaku morskiego do Indii, dopisał własną ponoć ręką: „Mercacciones innumeras” (nieogarnione możliwości handlu). Azja zawsze kusiła swym bezmiarem i perspektywą szybkich zysków. Na swoje nieszczęście cywilizacje azjatyckie, w przeciwieństwie do dynamicznej i ekspansywnej w czasach nowożytnych Europy, tylko w ograniczonym stopniu interesowały się dawniej światem zewnętrznym. Przegapiły Renesans i Oświecenie, płacąc za to wysoką cenę w postaci kolonialnych interwencji Zachodu.
Świadomość tego dziedzictwa i próby jego przezwyciężania w jakiejś mierze legły jednak u podstaw najnowszych sukcesów, bo zetknięcie z imperialnym Zachodem zaowocowało wolą dogonienia możnych tego świata. Japonia odegrała pod tym względem pionierską rolę, wpierw na przełomie XIX i XX wieku, a później dźwigając się z klęski po II wojnie światowej – przy wydatnej pomocy Stanów Zjednoczonych.
Już w latach 60. amerykańscy patroni rozwoju gospodarczego Kraju Kwitnącej Wiśni z podziwem, ale i nutą niepokoju obserwowali azjatycką kulturę pracy, ambicję i szacunek dla wiedzy. Mniej więcej w tym samym czasie, gdzieś w zaciszu uniwersyteckich gabinetów, historycy pokroju Marshalla Hodgsona próbowali zmienić globalną optykę dziejów, nadając Azji znacznie bardziej centralną rolę, a politycy i dyplomaci – pod kierunkiem Henry’ego Kissingera – szykowali przełom w stosunkach z Pekinem.
Nie ulega raczej wątpliwości, że Amerykanie – przewodząc Zachodowi w czasie zimnej wojny – stworzyli zasadnicze impulsy dla rozwoju Wschodu; niepodobna dziś mówić o wielkim cywilizacyjnym skoku „azjatyckich tygrysów” (Tajwan, Korea Płd., Hongkong, Singapur) bez uwzględnienia roli Stanów Zjednoczonych i ich polityki rosnącego zaangażowania w basenie Pacyfiku w latach 70. i 80. Tym razem jednak mieszkańcy Wschodu, pomni historycznych doświadczeń (i mądrzejsi o lekcję Japonii…), bacznie przyglądali się Zachodowi, ucząc się nowych technologii i dostosowując nowoczesne metody organizacji gospodarczej do własnych warunków, potrzeb i filozofii.
Jednak transformacja wschodniej Azji osiągnęła swą masę krytyczną dzięki wydarzeniom po drugiej stronie ideologicznej bariery, dzielącej zimnowojenny świat. To agonia komunizmu w drugiej połowie lat 80. umożliwiła pełne wprzęgnięcie Chin (przeszło 20 procent ludności planety) w obieg światowej gospodarki. Sztandarową postacią tego okresu był Deng Xiaoping, świadomy dramatycznej zapaści kraju za rządów Mao Zedonga (choć warto pamiętać, że to Mao rzucił hasło dogonienia Stanów Zjednoczonych do roku 2015!), który postawił na reformę rynkową i prywatną przedsiębiorczość przy jednoczesnym zachowaniu monopolu władzy politycznej Komunistycznej Partii Chin.
Na początku lat 90. wszystko było już w zasadzie jasne: wielki „powrót Azji” przestał być mglistym proroctwem, stając się po prostu aspektem rzeczywistości, co dostrzegano zarówno w Waszyngtonie, Londynie, jak i w Warszawie (patrz pisma Thomasa Friedmana, Samuela Huntingtona, Willa Huttona czy Ryszarda Kapuścińskiego). Co więcej, do głosu doszli również ekonomiści wskazujący naturalność tego procesu: skoro przez osiemnaście z ostatnich dwudziestu wieków historii ludzkości gospodarka Chin była największa na świecie, to odzyskiwanie przez nią tej pozycji nie jest chyba aberracją, lecz przywracaniem równowagi?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.