Dobra, budująca samotność nie powinna być samotnością zupełną, opierać się na poczuciu pustki czy niespełnienia ani na eksponowaniu siebie. Wręcz odwrotnie – wymaga pokory i zaangażowania, stanowi duchowe wyzwanie. Zeszyty Karmelitańskie, 4/2007
Pięknie o pozytywnym, relacyjnym charakterze samotności „mówi nam” staropolski język – gdy czytamy dawne podpisy pod obrazami, na przykład Święta Anna samotrzeć, czyli „samotrzecia”, tj. sama z dwiema innymi osobami. Można powiedzieć, że każdy zazwyczaj jest w jakiś sposób „samodrugi”, „samotrzeci”, „samoczwarty” itd. Ani całkiem pojedynczy, ani wtopiony we wspólnotę, nawet jeśli stanowi jej część. Jesteśmy nierozerwalnie złączeni z innymi, i to w taki sposób, który jednocześnie eksponuje naszą odrębność i stawia nas w pozycji podrzędnej (drugiego, trzeciego).
Bycie „samopierwszym” jest w takim ujęciu po prostu niemożliwe, wewnętrznie sprzeczne, gdyż brakuje niezbędnego układu odniesienia. Chyba że oznaczałoby traktowanie własnej osoby jako kogoś obcego, zagrażającego nam, narzucającego się. I rzeczywiście, część osób tak przeżywa samotność – jako ciągłą, natrętną obecność kogoś, kogo się dobrze zna i kogo ma się już dosyć, z kim spędza się, chcąc nie chcąc, dużo czasu, kogoś, kto się nam niejako narzuca. Bycie samotnym oznacza w takiej sytuacji przymus bycia ze sobą, ze swoimi nawykami, uprzedzeniami, humorami, myślami, nad którymi nie ma się władzy. Człowiek w stanie wewnętrznej dysharmonii staje się wtedy sam dla siebie nie do wytrzymania, nie może uciec od własnego niekończącego się monologu. Bycie „samopierwszym” oznacza więc w gruncie rzeczy brak niezbędnego kontekstu oraz brak dystansu do siebie, co w rezultacie wpływa niszcząco na osobę.
A zatem dobrze jest czasem pomyśleć o tym, kto jest obok naszej samotności, dla kogo nasza obecność stanowi niezbędne uzupełnienie.
Źródłem refleksji nad dobrą samotnością, będącą oddechem i szeptem sumienia, przypominającym o tym, co istotne, jest Ewangelia. Wskazówką są sytuacje, w których Bóg oczekuje od ludzi, aby coś rozstrzygnęli sami przed sobą, w ukryciu, w wewnętrznym skupieniu. Dotyczy to m.in. Zwiastowania, dyskretnego sposobu dawania jałmużny, wyboru między dotychczasowym życiem a zostaniem uczniem Jezusa, albo momentu, gdy Piotr uświadamia sobie, że trzykrotnie zaparł się Chrystusa. W tych chwilach człowiek w wewnętrznej relacji z Bogiem, opartej na wolności, rozstrzyga o czymś, co skutkuje relacjami z innymi ludźmi. Samotność sumienia wobec Boga jest najbardziej intymnym doznaniem każdego człowieka, ale ta samotność nie tylko nie oddziela człowieka od innych, lecz pokazuje możliwość wyjścia poza samego siebie, poza swoje ograniczenia. Bóg więc wzywa do samotności rozumianej jako duchowa cisza, która umożliwia namysł i podjęcie decyzji pogłębiających sens jednostkowego i wspólnotowego bycia. Z punktu widzenia wiary człowiek jest zatem zawsze „samodrugi”, a nawet „samotrzeci”: ja, Bóg, inny człowiek (lub inni ludzie) wyznaczają horyzont jego samotności.
Można zatem powiedzieć, że w ciszy wytworzonej przez pragnienie i modlitwę jest miejsce zarówno na dobrą samotność, duchową samodzielność, jak i na radość spotkania z innym człowiekiem. Natomiast dramatyczny wymiar samotności, jej bezgłośny krzyk, zamienia tę ciszę w brak porozumienia, w ciężkie, pełne napięcia milczenie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.