Chwila kryzysu, chwila przełomu, nowego wyzwania i nowego zadania może być chwilą przejścia do lepszej połowy życia. Dlatego wtedy szczególnie warto starannie pracować nad relacją po to, by kryzys i przełom w więzi stawał się nie końcem, ale początkiem czegoś naprawdę fascynującego. List, 12/2007
Owocne dokonywanie takich bilansów jest prawie niemożliwe bez pracy nad uświadamianiem sobie własnych emocji i bez umiejętności ich nazywania. Pewna historia pozwoliła mi docenić tę potrzebę.
Moja znajoma po kilku latach dobrej współpracy nagle zerwała ze mną kontakt. Miałem wrażenie, że nie chce podtrzymywać znajomości. Z jednej strony chciałem to uszanować - ma przecież swoją rodzinę i zadania, z drugiej było mi jednak trochę przykro. Po pewnym czasie okazało się, że potrzebuję jej pomocy w jakiejś praktycznej o sprawie. Przemogłem niechęć i zadzwoniłem. Usłyszałem wtedy: „Skoro już raz mnie zawiodłeś, nie widzę możliwości współpracy". Byłem zszokowany i wzburzony, myślałem sobie: „Jak to?! Ja zawiodłem?! Przecież to ona zerwała kontakt!". W tej pełnej napięcia sytuacji mogłem albo rozpocząć i z nią wojnę o to, kto ma rację, albo - jak sugeruje teoria komunikacji między osobami - spróbować nazwać jej (swojego rozmówcy) emocje. Zmuszając się, bo miałem wtedy mnóstwo nieprzyjemnych emocji, napisałem do niej maila dokładnie według instrukcji z podręcznika: „Czujesz się zawiedziona?". Za dwa dni dostałem odpowiedź: „Nie tylko zawiedziona, ale też oszukana. Mam dość".
Znowu zalała mnie fala oburzenia wobec niesprawiedliwych - jak mi się wydawało - zarzutów, ale teoria zaleca: „nazwij uczucia twojego rozmówcy". Dałem więc sobie jeden dzień na ochłonięcie, drugi na wymyślenie, jakie uczucia mogą jej towarzyszyć. Napisałem: „Jesteś rozgoryczona i rozwścieczona?". Po trzech dniach przyszła wiadomość: „Tak. Zostawiłeś mnie, gdy potrzebowałam Twojej pomocy, mimo że kilka razy Cię o nią prosiłam". Co?! Kiedy?! Ja raczej słyszałem: „Nie potrzebuję Twojej pomocy". Mógłbym tak odpisać, ale… co mówi podręcznik? „Nazwij uczucia twojego rozmówcy". Znowu dałem sobie dwa dni na ochłonięcie, potem napisałem: „Czułaś się opuszczona i zdradzona...". To w ogóle nie pasowało do tej sytuacji, myślałem sobie nawet, że chyba przesadziłem z tym „zdradzona". Obawiałem się, że ona uzna, iż sobie z niej kpię, wciskając ją w jakąś teorię. Widać było przecież, że postępuję według jakiejś instrukcji.
Odpowiedź długo nie przychodziła, wreszcie po dwóch tygodniach dostałem maila: „Skoro już się porozumieliśmy, to możemy współpracować". Tamta osoba wyjaśniła mi później, co ją tak zdenerwowało i zamknęło. Ale gdybym próbował pominąć etap nazywania uczuć i od razu ją pytał: „O co Ci chodzi?", wszedłbym pewnie z nią w dyskusję, która niczego by nie rozwiązała. Odczytałaby to jako kolejny atak i nie byłoby rozwiązania kryzysu. Taki wysiłek, kiedy nazywa się uczucia, aby lepiej zrozumieć istotę problemu, wymaga oczywiście czasu, ale poważnego kryzysu nie rozwiązuje się w ciągu dziesięciu minut. Nie ma drogi na skróty.
Umiejętność rozpoznawania i nazywania emocji jest bardzo ważną częścią procesu budowania relacji w małżeństwie na każdym etapie cyklu rozwoju relacji. Bez nazywania emocji znajdziemy się w pułapce własnych nastrojów. Przekreślimy jakiś etap naszego wspólnego życia tylko dlatego, że w danym momencie czuliśmy złość. Często się zdarza, że terapia ludzi w związkach polega w sumie na znalezieniu słów do nazwania tego, co przeżywają. Jeśli żona mówi: „Mam ciebie dosyć", zamiast się tłumaczyć lub obrażać, lepiej zapytać: „Z jakiego powodu jesteś rozgoryczona albo czujesz jakiś niepokój?". Ona może odpowiedzieć, że jest na niego wściekła. Nie szkodzi. Ważne, że dialog nie został zerwany. Emocje zostały nazwane, dzięki temu ona może za chwilę powiedzieć: „Czuję wściekłość, bo zrobiłeś to i to". Wtedy problem jest już w połowie rozwiązany. Bez nazwania emocji nie dojdziemy do prawdy o sytuacji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.