Przyszedł do mnie kiedyś zatroskany młody człowiek. Żalił się, że nie ma, niestety, warunków na zamieszkanie z narzeczoną. Jednocześnie zapewniał mnie, że sypiają ze sobą, kiedy tylko mogą. Dla niego zamieszkanie razem było przejawem dojrzałości i miłości. List, 2/2008
Potem jest czas na zaangażowanie się, na świadome budowanie więzi. Na czym to polega? Jeżeli na przykład mam do wyboru pójście do cioci na imieniny albo wyjazd w góry, to - jeżeli jest to ważne dla tej drugiej osoby - wybiorę imieniny. I musi być wiele takich „heroicznych" decyzji, aby potwierdzić, w praktyce dokonany wcześniej wybór, aby uznać za ważne to, co jest ważne dla drugiego człowieka. Ten etap powinien trwać przynajmniej rok, może dwa. Wtedy trzeba sobie postawić pytanie, czy moglibyśmy być małżeństwem. Jeżeli odpowiedź brzmi: „tak", warto zaręczyć się, czyli złożyć obietnicę zawarcia małżeństwa.
Obecnie narzeczeństwo jest niezrozumiałe, a przez to zbanalizowane i wyśmiewane. Przyznaję, że tylko dwa razy zdarzyło mi się, że ktoś poprosił mnie o błogosławieństwo na czas narzeczeństwa. Musiałem wymyślić jakiś obrzęd, ponieważ dziś Kościół nie proponuje żadnego oficjalnego rytuału na tę okazję.
Narzeczeństwo powinno trwać krótko: trzy, cztery miesiące. Wtedy jest czas na pójście do proboszcza po świadectwo chrztu i załatwienie wszystkich innych formalności. Jeżeli młodzi ludzie oświadczają mi, że chcą być małżeństwem i już nawet się zaręczyli, ale ślub planują dopiero za kilka lat, pytam ich, jak sobie ten czas wyobrażają. Najczęściej, niestety, kończy się wspólnym zamieszkaniem. Potem przychodzą ochrzcić dziecko. Gdy pytam ich, dlaczego jeszcze się nie pobrali, odpowiadają, że oczywiście wezmą ślub, nawet już go zaplanowali na 2009 r. Stwierdzili, że wtedy będzie dobry czas, że zdążą się przygotować i dobrze poznać. Tylko co oni robili do tej pory?
Zdarza się też druga skrajność - młodzi zawierają ślub dla świętego spokoju, bo rodzina nalega, bo ksiądz nie ochrzci dziecka. Dla nich samych sakrament małżeństwa często nie ma wymiaru religijnego. Mam wtedy wątpliwości co do jego ważności, zastanawiam się, czy - przy tak małej świadomości uczestników - to wciąż jest sakrament, czy może tylko pusty rytuał. Bardzo uroczysty ślub pary, która już mieszka ze sobą, ma sens, jeżeli rzeczywiście oznacza zmianę życia: nawrócenie, powrót do Kościoła i chęć cieszenia się tym. Pamiętam ślub pary, która po latach życia razem, zawarła sakrament małżeństwa. Zaprosili swoich znajomych i stanęli do tego ślubu w albach, wtedy też chrzcili dzieci. Ślub kościelny był dla nich czytelnym znakiem, gestem powrotu do Kościoła, do pełnej Komunii.
Spłycone podejście do rytuału świadczy o barbarzyństwie współczesnego świata i niedostrzeganiu ukrytej rzeczywistości. Można powiedzieć, że mamy dzisiaj do czynienia ze zjawiskiem rytualnego zaprzeczania rytuałom. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że troska o budowanie relacji przed ślubem wpływa na dalsze, już małżeńskie, życie. Z badań wynika, że pary, które mieszkały razem przed ślubem, są sześć razy bardziej narażone na rozpad związku niż te, które poczekały ze wspólnym zamieszkaniem. Nie jest jednak tak, że ktoś, kto nie przeszedł etapów inicjacji w małżeństwo jest całkowicie skazany na życiową porażkę. Jeżeli dowiedział się, że jest w grupie, która jest sześć razy bardziej narażona na poważniejsze problemy, to może się spodziewać, że będzie miał najprawdopodobniej sześć razy więcej kryzysów niż inni. Być może będzie go to wszystko kosztować więcej wysiłku, ale gdy go podejmie, może nadrobi stracony czas.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.