Przyszedł do mnie kiedyś zatroskany młody człowiek. Żalił się, że nie ma, niestety, warunków na zamieszkanie z narzeczoną. Jednocześnie zapewniał mnie, że sypiają ze sobą, kiedy tylko mogą. Dla niego zamieszkanie razem było przejawem dojrzałości i miłości. List, 2/2008
Przyszedł do mnie kiedyś zatroskany młody człowiek. Żalił się, że nie ma, niestety, warunków na zamieszkanie z narzeczoną. Jednocześnie zapewniał mnie, że sypiają ze sobą, kiedy tylko mogą. Zatkało mnie. Miał poczucie winy, że nie mieszka z kobietą, ale ratował się myślą, że nie jest taki do końca nieodpowiedzialny, bo przecież współżyje z nią. Nie mógł zrozumieć mojej reakcji. Dla niego zamieszkanie razem było przejawem dojrzałości i miłości.
Paradoks tej sytuacji polega na swoistym odwróceniu wartości. Współczesna Sodoma i Gomora - czyli coś gorszącego - byłaby wtedy, gdyby dziewczyna nie mieszkała z chłopakiem. Sądzę, że w taki sposób myśli dzisiaj wiele par. Ludzie poznają się, zamieszkują razem, potem ewentualnie biorą ślub. Stopniowo zanikają tradycyjne zwyczaje, które kiedyś pełniły rolę inicjacyjną, przygotowującą do założenia rodziny.
Dawniej, zwłaszcza na polskiej wsi, można było spotkać wiele zwyczajów przedślubnych. Najpierw, zanim decydowano się na zaręczyny, rodzina pana młodego sprawdzała, czy nie zostanie on odrzucony przez pannę młodą. Organizowano więc tzw. swaty, których celem było skojarzenie pary i uzyskanie zgody na małżeństwo. Swat szedł z kawalerem do domu panny młodej, a jej rodzina - mimo że często wizyta była wcześniej ustalona - zawsze udawała zaskoczoną. Zanim przybyłych gości wpuszczono do środka, odbywały się tradycyjne targi, w których goście mieli przekonać gospodarzy, że kawaler jest odpowiednim kandydatem na męża.
Kolejnym etapem były zaręczyny, zwane też zrękowinami. Mogły się odbyć tego samego dnia, co wizyta swatów, ale często bywały osobną uroczystością. Zazwyczaj uczestniczyła w nich nie tylko najbliższa rodzina, ale też sąsiedzi, a czasem wybrani wcześniej drużbowie i druhny. Zrękowiny odbywały się w domu panny młodej, dlatego często następowały po nich jeszcze tzw. przeziory lub oględy, czyli wizyta dziewczyny i jej rodziny w domu przyszłego pana młodego. Następnie świętowano zaślubiny i uroczyste przeprowadzenie panny młodej do domu pana młodego. Ten zwyczaj przetrwał do dziś w postaci wesela. Od 1000 r. dodatkowym, stałym elementem rytuału małżeńskiego było błogosławieństwo biskupa. Młodzi mogli sobie złożyć przysięgę i zawrzeć sakramentalne małżeństwo - bez obecności księdza - ale przychodzili do katedry, bo chcieli nie tylko społecznej, ale również kościelnej akceptacji. Pragnęli potwierdzenia sakramentalności swojego małżeństwa.
Wspomniane etapy i związane z nimi rytuały miały charakter publiczny - dokonywały się głównie na rodzinnych spotkaniach, czasem uczestniczyli w nich sąsiedzi. Podkreślano przez to, że małżeństwo nie jest prywatną sprawą małżonków, że są przecież odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale też za wychowanie przyszłych dzieci. Dlatego wszystkich obchodzi, jak żyją i jakimi chcą być rodzicami.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.