Śmierć dotyczy ciała człowieka, jego materialnej części. Duchowe centrum samoświadomości i pamięci (dusza) żyje dalej. „Umieramy w Bogu", wobec Niego stajemy w momencie śmierci. List, 10/2008
Spróbujmy zatem usystematyzować nasze współczesne rozumienie losów człowieka po śmierci. Przede wszystkim śmierć dotyczy ciała człowieka, jego materialnej części. Duchowe centrum samoświadomości i pamięci (dusza) żyje dalej. „Umieramy w Bogu", wobec Niego stajemy w momencie śmierci. Chwila ta (sąd szczegółowy) ma decydujące znaczenie - dokonuje się tu bowiem ostateczne, nieodwracalne, uwarunkowane oczywiście całym naszym życiem, wszystkimi wcześniejszymi wyborami, rozstrzygnięcie co do tego, czy chcemy przyjąć Bożą miłość, Jego przebaczenie, czy też je odrzucić; czy chcemy żyć we wspólnocie z Nim, czy bez Niego.
Odrzucenie Boga równa się stanowi piekła - wypowiedziane wówczas: „nie chcę Twojej miłości", staje się treścią „życia". Piekło można zatem opisać jako radykalną, wieczną odmowę przyjmowania i dawania miłości, absolutną samotność nienawiści. Możemy mieć nadzieję, że niewielu dokonuje takiego wyboru, że wobec Boga takiego, jakim jest, topnieją serca najbardziej zatwardziałych złoczyńców (wyrazem tej nadziei jest modlitwa Kościoła za wszystkich zmarłych bez wyjątku), lecz raczej nigdy nie będziemy mieli pewności, że nikt w stanie piekła się nie znalazł.
dusza na kuracji
Losem zaś tych, którzy Bożą miłość przyjęli, jest pełna wspólnota z Nim (niebo, zbawienie), która zaczyna się albo bezpośrednio po sądzie szczegółowym, albo za pośrednictwem oczyszczenia (czyściec). W stan czyśćca wchodzą ci, którzy w momencie śmierci nosili w sobie ślady grzechu lub jego dalszych skutków (każdy grzech upośledza jakoś naszą zdolność do miłowania). Chodzi o przywrócenie człowiekowi stanu, jaki Bóg dla niego zamierzył, bo tylko wtedy będzie mógł w pełni doświadczać zbawienia.
To tak jakby czyściec chronił nas przed niepełnosprawnością w niebie - jest on rekonwalescencją, rehabilitacją po wypadku (wypadkach), jakim jest grzech. Tym boleśniejszą, że człowiek nic już sam dla siebie uczynić nie może - miłość musi być weń „wpompowana" przez modlitwę i ofiarę żyjących sióstr i braci, którzy spełniają rolę rehabilitantów odpowiedzialnych za rozruszanie sparaliżowanych grzechem kończyn...
Teologia scholastyczna posługiwała się czasowym wyobrażeniem czyśćca, dusza miała w nim pokutować w cierpieniu określoną liczbę lat, w zależności od stopnia skażenia grzechem. Dziś raczej skłaniamy się do myślenia w kategoriach intensywności: im więcej w człowieku trzeba odbudować, tym bardziej dojmujące jest to doświadczenie. Nie mamy jednak wystarczających podstaw w Objawieniu, by precyzyjniej określić ten stan.
Pewne jest natomiast, że z czyśćca prowadzi tylko jedna droga: do stanu, który zwykliśmy nazywać niebem, a którego istotą jest pełnia zjednoczenia z Bogiem. Stajemy się do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jaki jest (1 J 3, 2). Oczywiście, jest to jeszcze stan jakoś nie - dopełniony, o tyle o ile - z jednej strony - nie uczestniczy w nim ciało, materia (które włączone zostaną w dniu paruzji), z drugiej - nie zrealizowała się jeszcze pełna wspólnota między ludźmi, ponieważ część jest jeszcze w drodze. Można już jednak mówić o pełni, ponieważ na płaszczyźnie osobowej relacji z Ojcem, Synem i Duchem miłość osiągnęła swoją dojrzałą, ostateczną postać. Człowiek miłuje tak intensywnie, jak to tylko jest dla niego możliwe, i tak też intensywnie doświadcza bycia miłowanym. Jedność z Bogiem, za którą tak tęsknimy w tym życiu, staje się faktem. Więcej - treścią życia. Życiem samym.
****
Ks. Grzegorz Strzelczyk, doktor teologii, adiunkt w Zakładzie Teologii Dogmatycznej Uniwersytetu Śląskiego, ostatnio wydał książkę „Teraz Jezus. Na tropach żywej chrystologii", Warszawa 2007
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.