Zero-85 to kierunkowy do Białegostoku. Ale nie tylko. Zero-85 to także nazwa hard core'owej kapeli z tego miasta. Występuje w różnych miejscach Polski, ale wielu z tych, którzy przychodzą jej posłuchać, nie w pełni może docenić teksty utworów. Są po białorusku, a zespół gra „w składzie półtora Białorusina i dwa i pół Polaka”. Więź, 4/2007
Zero-85 to kierunkowy do Białegostoku. Ale nie tylko.
Zero-85 to także nazwa hard core'owej kapeli z tego miasta. Występuje w różnych miejscach Polski, ale wielu z tych, którzy przychodzą jej posłuchać, nie w pełni może docenić teksty utworów. Są po białorusku, a zespół gra – jak mówi wokalista, Jerzy Osiennik – „w składzie półtora Białorusina i dwa i pół Polaka”.
Wszyscy wiemy, że w Białymstoku – obok Polaków – mieszkają też Białorusini. Tyle tylko, że kojarzymy ich z ludowymi przyśpiewkami, pieśniami cerkiewnymi czy rzewnym zawodzeniem starszych kobiet. Zresztą Białorusini nie są tu żadnym wyjątkiem – kultura mniejszości to dla wielu nieco bardziej egzotyczna forma naszej własnej kultury ludowej. Gdy kilka lat temu powstał śpiewający po kaszubsku, rockowy zespół Chëcz, natychmiast zrobiło się o nim głośno. „Po kaszubsku, lecz nie na ludowo” – głosiły prasowe tytuły. Muzyka kaszubska to bazuna i burczybasy – perkusja i elektryczna gitara jakoś do tego nie pasują.
COŚ ŻYWEGO
Tymczasem Marcin Popek z Chëczy, zapytany, dlaczego zdecydowali się na tak nowoczesną formę, odpowiada wprost: „Ponieważ umiemy grać tylko na nowoczesnych instrumentach. Poza tym taka muzyka nas interesuje, to jej granie nas ”. Co więc decyduje o „kaszubskości” zespołu? Przede wszystkim język, a skoro język, to i teksty – płyta „Do młodëch” to mieszanka rocka, reggae czy folku, granych do tekstów Jana Trepczyka, jednego z najwybitniejszych poetów kaszubskich dwudziestego wieku. „Na świecie śpiewa się w różnych językach – mówi Popek – dlaczego więc my nie mielibyśmy śpiewać po kaszubsku?”
Podobnie o Zero-85 opowiada Leon Tarasewicz. „Język jest ich medium” – tłumaczy i dodaje, że to całkowicie naturalne, iż każdy śpiewa we własnym języku, dlaczego więc z Białorusinami miałoby być inaczej. Wybitny malarz jest Białorusinem i jedną z ważniejszych postaci białoruskiej sceny rockowej w Polsce. Przez lata był współorganizatorem festiwalu Basowiszcza, odbywającego się od 1989 roku w Gródku. Gdy mówi o folklorze białoruskim, przynajmniej w jego stylizowanej postaci, w jakiej był on prezentowany w latach osiemdziesiątych, kwituje: „nas, słuchających współczesnej muzyki, to nie obchodziło. Potrzeba było czegoś żywego. To tak, jakby jedyną formą wyrażania polskości było Mazowsze”.
Intensywnie rozwijająca się polska scena rockowa, festiwal w Jarocinie – wszystko to w sposób naturalny wpływało na życie kulturalne mniejszości. „Wtedy wszyscy śpiewali o swoich problemach, my też. Wyróżniał język – ukraiński, niekiedy, jak w wypadku zespołu Orden, w gwarze łemkowskiej. Ale z folklorem to nic wspólnego nie miało” – opowiada Włodzimierz Nakonieczny, producent muzyczny, szef specjalizującej się w muzyce ukraińskiej wytwórni Koka Records.
Nakonieczny ma świadomość, że kultura mniejszości zawsze będzie się kojarzyć przede wszystkim z folklorem czy raczej z tym, co z niego zostało. Przyznaje zresztą, że przekazywanie tradycji i zwyczajów to prawdopodobnie najważniejszy element utrzymywania tożsamości. Ale przecież kultura jest czymś żywym i nie zamyka się w folklorze. Podobnie mówią o tym młodzi, kaszubscy rockmeni: „należy kultywować tradycyjne formy, to element naszego dziedzictwa, natomiast z całą pewnością jest to niewystarczające. Zresztą przez promowanie wyłącznie Kaszubszczyzna kojarzy się ludziom zwykle z wioską i skansenem, a tak nie jest”.