Fronczewski zaznaczył przy tym, że swoje wyznanie czyni w imieniu zmarłego. „Chcę powiedzieć za Ciebie, bo nie wiem czy zdążyłeś, bo byłeś zajęty żmudnymi przygotowaniami do podróży” – podkreślił. A potem powoli, dobitnie, odczytał uroczyście credo. Wieź, 6/2008
Ta docta ignorantia, nieznana rzecz – konkluduje Benedykt XVI – otwiera na prawdziwą „nadzieję”, której niepoznawalność staje się zarówno przyczyną rozpaczy, jak też pozytywnych czy destruktywnych zrywów w stronę autentycznego świata (11). Tą wielką nadzieją – powie znacznie dalej, już pod koniec pierwszej części encykliki – może być jedynie Bóg, który obejmuje wszechświat, i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć. Właśnie bycie obdarowanym przynależy do nadziei. Bóg jest fundamentem nadziei – nie jakikolwiek bóg, ale ten Bóg, który ma ludzkie oblicze i umiłował nas aż do końca: każdą jednostkę i ludzkość w całości. Jego królestwo to nie wyimaginowane zaświaty, umiejscowione w przyszłości, która nigdy nie nadejdzie; Jego królestwo jest obecne tam, gdzie On jest kochany i dokąd Jego miłość dociera. Tylko Jego miłość daje nam możliwość trwania w umiarkowaniu, dzień po dniu, nie tracąc zapału nadziei w świecie, który ze swej natury jest niedoskonały. Równocześnie Jego miłość jest dla nas gwarancją, że istnieje to, co jedynie mgliście przeczuwamy, a czego, mimo wszystko, wewnętrznie oczekujemy: życie, które prawdziwie jest życiem.
Warto w tej perspektywie powrócić do fragmentu credo, przed którym zatrzymał się Piotr Fronczewski: Wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie grzechów i oczekuję wskrzeszenia umarłych... Nie wiem, dlaczego aktor nie odmówił już tych słów. Może wzruszenie odebrało mu głos? Może przeżywa wiarę, zarówno swoją, jak i wiarę swojego zmarłego przyjaciela jak pewna Francuzka, która wyznała w wielkosobotnim numerze „La Croix”: Kiedy mówię credo, nie wypowiadam zdania, dotyczącego zmartwychwstania ciał. Dla mnie jest to [...] przeszkoda na mojej drodze wiary.
A może chciał zakończyć w tym miejscu, nie dopowiadając wszystkiego, aby pozostawić nas w bojaźni i drżeniu przed majestatem Początku (wyznaję jeden chrzest...) i Kresu (i oczekuję wskrzeszenia...)? Podobnie uczynił ewangelista Marek, kończąc swój tekst zdaniem o kobietach powracających od grobu (podaję dosłowny przekład): ogarnęło je bowiem drżenie i uniesienie [u Marka jest w tym miejscu fascynujące słowo - ekstasis]. Nikomu też nic nie powiedziały, bo się bały [ephobonto] (16,8). Ekstasis i święte drżenie [phobos] w Biblii towarzyszą zawsze objawieniu.
Wiemy jednak również, że ktoś dokończył potem Drugą Ewangelię opowieścią o chrystofaniach. Kościół także – zachowując świadomość niewystarczalności języka, „pękania słów” – daje zamknięcie swojej wierze poprzez credo. Wypowiadając zawarte w nim słowa: „życie wieczne”, „zmartwychwstanie umarłych”, wchodzimy w biblijną „logikę konsekwencji”. Znakomicie wyrażają ją słowa Psalmu 16: nie zostawisz duszy mojej w otchłani [eis Haden]. Inaczej mówiąc, jest niemożliwe, aby Bóg, który wlał istnienie w człowieka i go umiłował, porzucił go w śmierci. Jest niemożliwe, aby przymierze, oznaczające wspólnotę z Bogiem, kończyło się klęską grobu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.