Długo czekali na upragnione dziecko. Wraz z tym wielkim darem od Pana Boga w życiu Basi i Michała Paradowskich pojawiła się bolesna próba. Był nią nowotwór złośliwy. Różaniec, 3/2010
Byli szczęśliwym małżeństwem – od 2000 roku. Cierpieli jednak z powodu braku dzieci. Zapisali się nawet na kurs adopcyjny. Wcześniej pojechali do Rzymu, by tam, przy grobie papieża bł. Jana XXIII, prosić o dar potomstwa. I stało się! Pięć lat po ślubie poczęło się ich upragnione dziecko – syn.
Radość połączona z ofiarą
Michał się śmieje, że Mateusz jest rzymianinem, bo „przywieźli” go właśnie z Rzymu… To była wielka radość dla wszystkich, gdy w grudniu podzielili się tą cudowną wiadomością z rodziną i znajomymi. „Mateuszku mój, (…) to była najszczęśliwsza chwila w życiu. Świadomość, że mam Cię pod sercem…” – napisała Basia w pierwszym liście do swego synka.
Niestety, wkrótce radość została przyćmiona, przybrała inne barwy… Nie zmniejszyła się jednak miłość Basi i Michała do dziecka, na które tak długo czekali. Przeciwnie – spotęgowała się jeszcze. W czwartym miesiącu ciąży Basia nagle źle się poczuła. Trafiła do szpitala, gdzie została poddana szczegółowym badaniom. Diagnoza brzmiała: ziarnica złośliwa, czyli rak węzłów chłonnych. A do tego nieustępliwe stanowisko lekarza: „Możemy leczyć tylko matkę”, powtarzane mimo ich próśb o ratowanie dziecka.
Na podjęcie decyzji małżonkowie mieli dwa dni. Wspierani przez modlitwę wielu przyjaciół, znajomych i nieznajomych – poproszonych o udział w tej modlitewnej sztafecie – znaleźli panią doktor, która podjęła się leczenia Basi z dzieckiem. „Kochany Mateuszku, jak ja się o Ciebie wtedy bałam…” – napisała Basia o tamtych trudnych dniach. Zawierzenie małżonków okazało się błogosławione w skutkach. 28 czerwca 2005 r. cieszyli się z narodzin zdrowego Mateuszka.
Miłość ponad wszystko
Basia, nieustannie poddawana leczeniu, dzielnie znosiła wszystkie cierpienia i przeciwności. Mimo braku sił – jak wspomina jej matka – chciała wszystko sama robić przy dziecku. Wbrew chorobie starała się żyć normalnie, miała z Michałem plany na przyszłość. Dużo się modliła – odmawiała różaniec nawet wtedy, gdy miała w gardle rurki od respiratora. „Otwarta na Boga, dała się poprowadzić” – tak wspomina swoją przyjaciółkę Tonia Jękot. Michał mówi, że Basia zawsze chciała iść do przodu… I rzeczywiście szybko biegła do mety. Do wypełnienia ofiary miłości przygotowywali się wspólnie. Bez narzekania i rozczulania się nad sobą każdego dnia walczyli z chorobą… Aż do uroczystości świętych Apostołów Piotra i Pawła – 29 czerwca 2007 r. Był to dzień po drugich urodzinach Mateuszka. Dwa dni po śmierci żony Michał napisał pierwszy list do swojego syna: „Miłość nigdy nie umiera, nie zniszczy jej czas, odległość ani nawet śmierć…”.
Postawa godna naśladowania
Historia wzruszająca, skłaniająca do refleksji. Godną podziwu była wielka, bezinteresowna miłość, wypływająca z żywej wiary małżonków. Basi – która mimo strasznych cierpień fizycznych troskliwie opiekowała się upragnionym synkiem; pisała do niego listy, bo wiedziała, że kiedy jej już nie będzie, one pozostaną; tłumaczyła mężowi, jak ma wychowywać ich dziecko, prosiła, by często chodził z nim do kościoła, by uczył je żywego i częstego kontaktu z Panem Bogiem; snuła plany na przyszłość. I Michała – który każdego dnia choroby żony był przy niej, wspierał ją – świadomy, że nowotwór może nie ustąpić, trwał przepełniony wiarą i nadzieją oraz otwarty na wolę Bożą. To wspaniałe świadectwo odnalezienia sensu życia w miłości aż do końca możemy zobaczyć w filmie dokumentalnym Macieja Bodasińskiego i Leszka Dokowicza pt. Basia (w internecie na stronie: www.filmobasi.pl, także na naszej: www.rozaniec.eu) . Został on całkowicie sfinansowany przez internautów. Muzykę do filmu napisał Michał Lorenc. Serdecznie polecamy!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.