Nas tu nie było, nas tu nie ma

Niedziela 20/2018 Niedziela 20/2018

Temat ekstremalnie przykry, a niewiele brakuje, aby został całkowicie objęty cenzurą europejskiej poprawności politycznej: pamięć o niemieckich obozach zagłady

 

W Polsce jesteśmy dodatkowo straszeni, że rozdrapując dziś tę ranę, nawet w obronie własnej godności – jak w przypadku temu właśnie służącej zmiany ustawy o IPN – sami sobie szkodzimy, psujemy stosunki z innymi krajami, przede wszystkim z Izraelem i Niemcami.

Wznowiony na chwilę temat i nawet związany z nim problem obrony godności Polaków wobec pojawiających się coraz częściej niesprawiedliwych oskarżeń o współudział w Holokauście znikają więc z agendy najpilniejszych polskich spraw i – jak można przypuszczać – zostaną znów odesłane do lamusa historii, by nie zaburzać bieżącej polityki. Zapewne dlatego na konferencji oświęcimskiej, zorganizowanej niedawno przez kilka zacnych organizacji społecznych (Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, Fundację Walczącym o Niepodległość, Wyklętych, Pokrzywdzonych, Internowanych, Więzionych, Kapitułę Odznaki Pamiątkowej Grup Oporu „Solidarni”, Stowarzyszenie „Solidarni 2010”, Okręg Warszawa-Wschód Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej) w historycznym gmachu warszawskiej PAST-y, nie pojawił się dosłownie nikt z zaproszonych przedstawicieli władz państwowych.

Znikająca liczba zamordowanych w KL Auschwitz-Birkenau

– Liczba zamordowanych w Auschwitz-Birkenau jest trudna do określenia i na wieki pozostanie tajemnicą – powiedział podczas konferencji oświęcimskiej Władysław A. Terlecki, członek Zarządu Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem, i przedstawił jeszcze bardziej tajemniczy proces jej zmniejszania się z biegiem powojennych lat, a zwłaszcza w ostatnich trzech dziesięcioleciach.

Szacunki nadzwyczajnej komisji sowieckiej, utworzonej w lutym 1945 r., natychmiast po wyzwoleniu KL Auschwitz, oraz rozpoczęte wkrótce potem prace badawcze polskiej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich pod przewodnictwem prof. Jana Sehna oceniły liczbę zabitych na nie mniej niż 4 mln. Podobnie określił ją wyrok norymberski, podając liczbę ponad 4 mln. Według zeznań jednego z esesmanów, mogło to być 5 mln, a sam Rudolf Hess zaświadczał, że w okresie od czerwca 1941 do końca 1943 r. w KL Auschwitz zginęło ok. 3 mln ludzi. Liczbę 5 mln podawał Witold Pilecki.

Tak więc oficjalnie uznawana liczba ofiar nie zmieniała się do 1992 r. i wynosiła nie mniej niż 4 mln. Zmiany geopolityczne w latach 90. XX wieku, zjednoczenie i wzrost znaczenia Niemiec w dużej mierze wpłynęły na obniżenie liczby ofiar KL Auschwitz. Trudno nie zauważyć tej korelacji.

Zlekceważono świadectwa świadków i podjęto naukową próbę zmniejszenia liczby zamordowanych w KL Auschwitz z nie mniej niż 4,5 mln do co najwyżej 1,5 mln. Te znacznie niższe szacunki pojawiły się w literaturze naukowej w Polsce i na świecie na początku lat 90. XX wieku. Wyliczenia prowadzono na podstawie „nowych badań i nowych źródeł”, które pozwalały określić tę liczbę na 1,1 mln. A ostatnio – niemal „z kapelusza” – podaje się już nawet tylko 900 tys., a co bardziej gorliwe media mówią o 800 tys. pomordowanych w Auschwitz.

– Prowadzony od 1992 r. spór o liczbę osób zamordowanych w Auschwitz nie jest sporem naukowym, lecz ukrytą pod pozorami badań naukowych wojną ideologiczną – twierdzi Władysław Terlecki i dodaje: – Jeśli badacze historii nie mogą dojść do porozumienia, a ich stanowiska są rozbieżne, wówczas jedynym możliwym wynikiem jest enumeracja, czyli taka metoda naukowa, która wobec niemożliwości rozstrzygnięcia wymienia najważniejsze sporne stanowiska.

Tymczasem skuto już napis na tablicy w Brzezince, na którym widniała liczba 4,5 mln... W niedawno otwartym Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku w majestacie oficjalnie obowiązującej historii podaje się liczbę 900 tys.

Gdy dr Stefan Pągowski, naukowiec z Toronto, starał się dociec, kto i kiedy dokonał w Polsce oficjalnego zabiegu tak znamiennej minimalizacji, dotarł do informacji, że w PAN odbyła się w grudniu 2003 r. jednodniowa konferencja, która taką właśnie decyzję powagą swojego autorytetu zadekretowała, jednakże w archiwach PAN nie udało mu się odnaleźć żadnych materiałów z tej konferencji ani nawet wzmianki o niej.

Franciszek Piper, który od lat 80. ubiegłego wieku do 2008 r. kierował Działem Historyczno-Badawczym Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, w swej książce pt. „Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz. Liczba ofiar w świetle źródeł i badań 1945-1990” (Oświęcim 1992) omawia te nowe badania, które doprowadziły do zmniejszania liczby zamordowanych w Auschwitz. Na końcu jednakże zamieszcza ciekawy wykres, który przedstawia rosnącą moc urządzeń zagłady. – Rośnie siła urządzeń zagłady, a liczba przywożonych ludzi maleje? – pyta Terlecki. – Moim zdaniem, w tej ważnej sprawie mamy do czynienia z jawnym fałszerstwem naukowym. Biorę pełną odpowiedzialność za te słowa, a ten wielki ciężar przekazuję Polakom i Polsce.

Znikające dokumenty

– Jasne jest, że Niemcy solidarnie i konsekwentnie prowadzą politykę historyczną, która ma na celu rozmycie i umniejszenie ich odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej przez rozłożenie tej odpowiedzialności na inne narody, m.in. na naród polski –  stwierdził na konferencji oświęcimskiej prof. Paweł Bromski, politolog z Wyższej Szkoły Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie. – Temu właśnie służą proces stopniowego zmniejszania liczby ofiar zamordowanych w Oświęcimiu oraz próby eliminacji aktów męczeństwa w Auschwitz-Birkenau innych narodów poza narodem żydowskim, co jest na rękę zarówno obecnej linii Holokaustu, jak i niemieckiej polityce – dodał.

Politycy i niemieckie media od pewnego czasu chętnie lansują niby pełne pokory, lecz jakże obłudne hasło, że „wobec Auschwitz wszyscy są równi”. Z namaszczeniem powtórzył je Martin Schulz, gdy przebywał z wizytą w KL Auschwitz jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Tematyka niemieckich zbrodni wojennych i ludobójstwa w minionym trzydziestoleciu ma to do siebie, że jeżeli się pojawia, to na krótko i jest duszona w zarodku. Tak było np. w 2006 r., gdy wyszedł na jaw fakt zaginięcia archiwalnych dokumentów byłej Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu odnoszących się do niemieckich zbrodni w Polsce. „Nasz Dziennik” zamieścił wtedy krótki artykuł mówiący o wywożeniu do Niemiec w latach 1959 – 2002 wielkich ilości dokumentów. Czytamy w nim: „Proceder ten trwał przez prawie 50 lat, wg oceny prokuratorów pionu śledczego IPN do Niemiec wysłano ponad 36 tys. oryginałów protokołów z zeznań świadków, w większości już nieżyjących, i tyle samo kopii tych dokumentów, 150 tys. mikrofilmów (...)”.

Dziennikarze mediów głównego nurtu nie kwapili się do drążenia tematu. Nikt też nie przejął się tym, że niemieckie archiwum państwowe w Ludwigsburgu, do którego ponoć w bardzo podejrzany sposób trafiły te dokumenty, najspokojniej oświadczyło, iż odnalezienie tych akt będzie niesłychanie trudne.

Martyrologia Polaków niewidoczna

Państwowe Muzeum w Oświęcimiu formalnie znajduje się pod zarządem polskiego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, lecz Polacy niewiele dziś mają tam do powiedzenia, są nieobecni, zarówno w teraźniejszości, jak i w historii tego strasznego miejsca. Międzynarodowa Rada Oświęcimska jest wprawdzie umocowana przy premierze RP, ale dominujący głos mają w niej przedstawiciele Europy Zachodniej i USA, którzy prezentują zupełnie odmienną od polskiej wizję tragicznej przeszłości.

Podczas zorganizowanej dwa lata temu w oświęcimskim muzeum konferencji pt. „Świadomość – odpowiedzialność – przyszłość” – wspomniała uczestnicząca w niej Agnieszka Hałaburdzin-Rutkowska ze Stowarzyszenia „Solidarni 2010” – goście z zagranicy opowiadali tylko o tym, że Polacy są winni, bo gdyby bronili Żydów, to nie zginęłoby ich tak wielu, że Polacy na pewno nienawidzili Żydów, ponieważ zginęło 90 proc. Żydów mieszkających w Polsce...

Poza pracownikami muzeum, którzy byli jedynie moderatorami poszczególnych paneli, na tejże konferencji pod patronatem polskiego ministra kultury Polacy nie zabierali głosu, nie było nawet żadnej próby odparcia niesprawiedliwych ataków. A przecież obóz Auschwitz-Birkenau jest najlepszym miejscem do tego, żeby powiedzieć to, co zawsze i pełnym głosem powinno mówić światu państwo polskie na temat zagłady. Tymczasem nikt nie zadbał o to, żeby na tę konferencję ktoś przyszedł i powiedział cokolwiek o Polakach w Auschwitz... Takie podejście do tematu wydaje się w Polsce niezmienną normą.

– Nikt z nas nie chce zaprzeczać, że była eksterminacja Żydów – powiedziała Agnieszka Hałaburdzin-Rutkowska – ale to przecież nie oznacza, że mamy zapomnieć o naszej historii. Tak wiele trzeba dziś naprostować, żeby głos Polski należycie wybrzmiał właśnie w tym miejscu Polski, do którego Niemcy postanowili zwieźć Żydów z całego świata, ale zaczęli od mordowania Polaków... Mamy tu przecież nie tylko Holokaust Żydów, ale też zagładę Polaków rozpoczętą eksterminacją polskich elit – do pierwszego oświęcimskiego transportu wybrano wszystkich najlepszych...

– W obozie Auschwitz-Birkenau powinno się znaleźć miejsce na pokazanie tego, że oprócz Żydów ginęli tu także chrześcijanie. Tymczasem – przypomniała Agnieszka Hałaburdzin-Rutkowska – pozwoliliśmy na walkę z krzyżem w tym właśnie miejscu. W czasie zagłady byliśmy wobec tej walki bezradni, natomiast teraz, i parę lat temu, powinniśmy powiedzieć: nie!

Cóż złego jest w tym, że w ten sposób chcemy upamiętnić swoich zmarłych? Dlaczego nie mamy do tego prawa? Dlaczego zgodziliśmy się na to, by w Auschwitz-Birkenau nie było krzyża, by nie mogły się tu modlić siostry karmelitanki? Na te pytania do dziś nie ma odpowiedzi, bo już rzadko kto chce je stawiać.

– Jedna z naszych koleżanek chciała niewielkim krzyżem upamiętnić miejsce śmierci swego ojca, prosiła o znalezienie godnego, skromnego miejsca – wspominała Agnieszka Hałaburdzin-Rutkowska. – Niby nie odrzucono tej prośby, ale ten jej krzyż od 15 lat leży w magazynie...

Jak przekazać prawdę

Jedno jest dziś pewne: albo nie umiemy, albo nie chcemy przekazać światu oraz następnym pokoleniom Polaków własnej opowieści o zagładzie, posiłkujemy się cudzą opowieścią. Mimo zwrotu ku historii w nowej podstawie programowej dla polskich szkół podstawowych i średnich aż roi się od oględnych sformułowań, unikających podkreślania martyrologii polskiego narodu. Polski uczeń ma umieć „przedstawić przyczyny i skutki Holokaustu oraz opisać przykłady oporu ludności żydowskiej”, „scharakteryzować nazistowski plan eksterminacji Żydów oraz innych narodowości i grup społecznych”, „przedstawić ideologiczne podstawy eksterminacji Żydów oraz innych grup etnicznych i społecznych, prowadzonej przez Niemcy hitlerowskie”... itd., itp. – Jakbym czytał podstawę programową dla szkoły w Izraelu – podsumował lekturę tego dokumentu Jan Kulczycki, aktor, nauczyciel, członek Kapituły Odznaki Pamiątkowej Grup Oporu „Solidarni”.

Trzeba przyznać z szacunkiem, że Żydzi bardzo dbają o pamięć Holokaustu na świecie. W Szwecji np. obowiązkowa jest w szkołach nauka o Holokauście: Żydzi objeżdżają wszystkie szkoły i opowiadają o zagładzie, oczywiście wyłącznie ze swojej perspektywy. A w Polsce nie umiemy dbać o własną pamięć. Polska młodzież w przytłaczającej większości ma blade pojęcie nawet o Powstaniu Warszawskim.

W Niemczech każda szkoła ma obowiązek przywieźć uczniów do obozu w Dachau; uczniowie są oprowadzani „drogą więźnia”, ale przenigdy nie usłyszą, że więźniami byli tam także Polacy, mimo że przecież co trzeci zamordowany tam był Polakiem, a co drugi z nich był polskim duchownym. Dwa lata temu zwiedzająca obóz grupa duchownych zapytała niemieckiego przewodnika o polskich księży, a on nawet nie wiedział, że tam byli jacyś księża. W przemówieniu kanclerz Angeli Merkel podczas obchodów 70. rocznicy wyzwolenia Dachau w ogóle nie padło słowo „Polacy” – byli Żydzi, komuniści i homoseksualiści. – Jeden z polskich więźniów podszedł do mnie – opowiadała dr Anna Jagodzińska z IPN, która od wielu lat zajmuje się obozami koncentracyjnymi, przede
wszystkim polską inteligencją i polskimi duchownymi w KL Dachau oraz Mauthausen-Gusen – i rozpłakał się: „Proszę pani, nas tu nie było”...

Aż wstyd przyznać, że polską pamięcią o Auschwitz zajmują się dziś cudzoziemcy. Dr Jagodzińska podaje przykład dwójki Włochów, którzy przygotowują publikację o Polakach w Auschwitz, a którzy wcześniej, jak większość Europejczyków, nie wiedzieli, że więźniami KL Auschwitz byli również Polacy, i dopiero po zwiedzeniu obozu ze zdumieniem odkryli ten fakt. Gdy później przypadkiem w księgarni na warszawskiej Starówce zobaczyli list więźnia Auschwitz do matki, doznali szoku, kupili ten list i poszli jego tropem. Za własne pieniądze wykupili potem jeszcze 270 listów napisanych przez Polaków z Auschwitz i do Auschwitz. Zebrali wszystkie możliwe biogramy. Dlaczego nikt w Polsce nie pomyślał o zebraniu tego rodzaju listów?! – pyta dr Jagodzińska.

A dlaczego oni to zrobili? Odpowiadają prosto: Dlatego, że naród przeznaczony na zagładę zasługuje na przypomnienie, że stanął 1 września do walki w obronie Ojczyzny, że Polska nigdy nie była krajem kolaborantów, a Polacy nie byli współtwórcami obozów. Chcą u siebie we Włoszech pokazać tę prawdę. Mówią, że swoją książką chcą zaprotestować przeciw krążącemu po świecie przekazowi o „polskich” obozach koncentracyjnych.

„Lettere de Auschwitz” autorstwa Aldo Navoniego i Federiki Pozzi to tylko i aż 30 biogramów polskich więźniów w Auschwitz. Ta dwójka skromnych Włochów – nauczycielka i aptekarz – nas po prostu zawstydza, bo w Polsce do tej pory nie ma nawet wznowień wspomnień więźniów, które pojawiały się dość licznie tuż po wojnie.

Ocalone przez Włochów listy są dziś bezcenne. Trzeba się zatroszczyć, aby jak najwięcej tego rodzaju dokumentów uchronić przed zapomnieniem – np. wyszukując je w domowych archiwach – aby lawina narracji zmyślonej nie zalała prawdy, aby nie dochodziło do zaprzedawania prawdziwej historii.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...