Nie od razu po nawróceniu zabrałem się do pisania ikon. Zaczęło się to dopiero, gdy zawaliło mi się życie. Nagle ciężko zachorowałem i trafiłem do szpitala na oddział intensywnej terapii. W czasie mojej choroby odeszła ode mnie żona i zostałem sam z trójką małych dzieci.
Ale swoje ikony wystawiał Pan także na Zachodzie.
Przez ponad dwa lata miałem bardzo dużo ekspozycji w wielu krajach, między innymi kilka wystaw w Pradze, w Oslo, w Szwajcarii. Był czas, że we Włoszech co dwa miesiące przygotowywałem nową wystawę. Na potrzeby każdej z nich pisałem nowe ikony. Ten okres życia kojarzy mi się z życiem intensywnie trenującego sportowca. Tworzyłem wtedy bardzo dużo, bardzo różnorodnych ikon. Później wszystko to nagle się urwało.
Zniechęcił się Pan do wystaw?
Wystawy w dalszym ciągu są dla mnie ważne. Przyczyny są prozaiczne – po prostu we Włoszech weszły w życie nowe przepisy fiskalne, zgodnie z którymi można zorganizować tylko jedną ekspozycję w roku wolną od podatku, każda następna podlega horrendalnemu opodatkowaniu. W związku z tym organizuje się znacznie mniej projektów.
Poza tym mam teraz tak wiele zamówień, że nie mam możliwości, by jeszcze przygotowywać się do wystaw i urządzać je. Bądź co bądź, każda ekspozycja wymaga wzmożonego rytmu pracy, co osłabia siły fizyczne i z czasem prowadzi do wypalenia. Chcę pracować nie na ilość, ale na jakość. Ostatnimi czasy zostałem wprost zasypany zamówieniami na ikony i ikonostasy.
Od kogo otrzymuje Pan te zamówienia?
Nigdy w życiu nie posługiwałem się żadnym rodzajem reklamy, a i tak nie brakowało mi zamówień. W jakiś przedziwny sposób same spadają mi na głowę. Miewałem już bardzo nieoczekiwane zamówienia. Oto jedna z takich historii: zaraz po awarii elektrowni w Czarnobylu wywiozłem swoje dzieci na południe Ukrainy, do miasteczka Kercz na Krymie. Spacerując po mieście, odkryłem w samym centrum stareńką świątynię. Na całym obszarze byłego Związku Radzieckiego była to jedna z najstarszych cerkwi! Obszedłem ją wokół i przekonałem się, że jest w opłakanym stanie. Mieścił się w niej wtedy jakiś magazyn. Zaglądając przez okna, pomyślałem: „Gdybym tak mógł kiedyś namalować w tej świątyni ikonostas...”. Minęło dokładnie dziesięć lat i nagle odbieram telefon z propozycją wykonania malowideł w świątyni... w Kerczu.
Mojego autorstwa są także malowidła w różnych innych miastach w Rosji i na Ukrainie, jak też w innych krajach, między innymi w Izraelu. W swoim życiu zrealizowałem tyle cerkiewnych wnętrz, że już ich nie zliczę.
Dostaje Pan też zamówienia od osób prywatnych. Czym one różnią się od zamówień dla cerkwi?
Ikony dla cerkwi piszę tak, aby odpowiadały ogólnym potrzebom. Te ikony są więc konwencjonalne, nieekskluzywne. Ich wspólna cecha to złote tło, płaska technika malarska i w zasadzie brak elementów dekoracyjnych.
W przypadku zamówień od osób indywidualnych ikona powinna zgadzać się z upodobaniami jednej, dwu osób albo całej rodziny. Przy takich realizacjach stosuję różnorodne zdobienia, materiały nawiązujące do stylu bizantyńskiego, takie jak emalia, mozaika, kamienie ozdobne, szkło. Wykorzystuję też rozmaite technologie. Praca nad tego typu ikonami jest bardzo wszechstronna.
Ostatnio dostaję bardzo dużo zamówień prywatnych. Jak wiadomo, w Kijowie i innych dużych miastach Ukrainy przybywa ludzi zamożnych. Mieszkają i pracują w mieście, ale pod miastem mają swoje domy, wille, a nawet duże prywatne posiadłości. Wydawać by się mogło, że mają już wszystko... Brak im tylko prywatnej świątyni. Spełniają więc swoje marzenia i budują kameralne cerkiewki, kapliczki – dla siebie i przyjaciół. Właśnie od takich osób otrzymuję zamówienia na malarskie realizacje wnętrz i ikonostasów. Taki snobizm... Wydaje się, że tendencja ta stopniowo się nasila, skoro ciągle przybywa mi tego rodzaju zleceń. Ale i w tej swoistej modzie jest chyba też jakiś ślad poszukiwania „Piękna Boga”, które zbawi świat...
Opracowała Anna Stretowicz-Garbolińska
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.