Przedrostek cyber- zadomowił się już w każdej chyba dziedzinie życia: od cyberpunka przez cyberprzestrzeń, cyberseks, cyberprzestępczość czy cybersport aż po cyberduchowość. Wszystko może być dzisiaj „cyber”: pieniądze, rozrywka i modlitwa. Intuicyjnie wyczuwamy, co się kryje za tym przedrostkiem
Przedrostek cyber- zadomowił się już w każdej chyba dziedzinie życia: od cyberpunka przez cyberprzestrzeń, cyberseks, cyberprzestępczość czy cybersport aż po cyberduchowość. Wszystko może być dzisiaj „cyber”: pieniądze, rozrywka i modlitwa. Intuicyjnie wyczuwamy, co się kryje za tym przedrostkiem, ale może dobrze byłoby jednak zajrzeć do słowników, a te są dosyć lakoniczne w definiowaniu tego, co jest „cyber”: „pierwszy człon wyrazów złożonych wskazujący na ich związek z informatyką, a zwłaszcza z Internetem”. Ów związek ze światem informatyki i Internetu może być bardzo różny. Na przykład użycie terminu „cyberprzestrzeń” pokazuje, że rozumienie tego, co zostało określone mianem „cyber”, jest dość wieloznaczne. Cyberprzestrzeń to może być zarówno przestrzeń komunikacyjna tworzona przez system powiązań internetowych, jak i synonim rzeczywistości wirtualnej. Chodzi bowiem o stopień realności tego, co cybernetyczne. W cyberprzestrzeni jest zarówno dwóch internautów komunikujących się ze sobą, jak i użytkownik wirtualnego Second Life’u. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że raz jest cyberprzestrzeń narzędziem, drugi raz – jakimś miejscem równoległym do realnego. Gdzie usytuować cyberduchowość? Nie byłoby jej na pewno bez komputerów i Internetu. I choć ma w sobie coś z eskapizmu, coś z ucieczki od rzeczywistości, trudno ją nazwać duchowością zupełnie wirtualną i oderwaną od realności. Czy jednak nie grozi jej wirtualizacja?
Intymność i anonimowość
Derrick de Kerckhove na określenie natury kontaktu internetowego zaproponował pojęcie „konektywności”. Konektywność jest według niego stanem pośrednim pomiędzy nieobecnością a obecnością, pomiędzy byciem tutaj a byciem gdzie indziej, nie przenosi fizycznie, a jednak daje poczucie bycia w innym miejscu. Konektywność ma bardzo istotny walor: pozwala na dowolne włączanie się i wyłączanie. Podłącza, ale nie przymusza do pozostania. Co więcej, daje możliwość korzystania bez konieczności dawania czegoś w zamian. Konektywność wcale nie musi być interakcyjna i obopólna. Wręcz przeciwnie, może pozostać daleko samolubna, by nie powiedzieć – pasożytnicza. A czasami jest wręcz wojerystyczna: pozwala widzieć i nie być oglądanym. Tak jak to jest z wieloma użytkownikami mediów społecznościowych, którzy toczące się tam życie jedynie obserwują, ale w nim nie uczestniczą. Żyją życiem innych. Świadomie dokonałem takiego bardzo krytycznego opisu konektywności, bo to właśnie na bazie tak rozumianej konektywności rodzi się cyberduchowość. Cyberduchowość bazuje przecież na cyberkontakcie, a ten jest zupełnie inny od interpersonalnej relacji face to face.
Badania przeprowadzone przed dziesięcioma laty wśród użytkowników religijnych stron internetowych w Ameryce pokazały, że Internet odpowiada określonemu profilowi duchowości. Wspiera bowiem rozwój tych religijnych i duchowych praktyk, które pozwalają na bardziej osobiste wyrażenie się i są zorientowane indywidualistycznie. W sieci można realizować własną, dowolnie skomponowaną duchowość. Badania przeprowadzone w roku 2018 wśród brytyjskich użytkowników mediów społecznościowych (Twitter, Facebook, Snapchat, Instagram) pokazują, że są one narzędziem realizacji autoidentyfkacji oraz autoekspresji, z czego można wnioskować, że życie w realu nie daje tym użytkownikom wystarczającej satysfakcji w tej sferze życia. Dopiero w sieci mogą być sobą i wyrazić siebie tak jak chcą. W życiu, które toczy się off-line, nie znajdują na to stosownych warunków. To właśnie wśród tego typu użytkowników sieci znajdują się ci, którzy przenoszą do Internetu także swoje życie duchowe.
Oczywiście, nie wszystkim taki typ duchowości i religijności odpowiada. Odpowiada jednak znakomitej części ludzi religijnych. Dlaczego tak się dzieje? Badacze problemu wskazują – co może się wydawać komuś gorszące – na analogię do cyberpornografii. Jonathan V. Last pisał w roku 2004 na łamach amerykańskiego pisma „First Things”, że kluczem do zrozumienia popularności pewnych form cyberduchowości jest możliwy dzięki Internetowi dystans między osobą a aktem religijnym. W przestrzeni internetowej można żyć jakąś dowolną religijną duchowością bez konieczności jej realizacji w zewnętrznym akcie religijnym, bez konieczności konfrontacji z rzeczywistością. Mówiąc inaczej: nie trzeba być pobożnym, iść do kościoła, na nabożeństwo czy po prostu uczestniczyć w zbiorowym akcie religijności. Żadna wspólnota tej duchowości nie weryfikuje.
Anonimowość internetowa (nie mówimy tutaj o anonimowości na poziomie technologii informatycznej czy bezpieczeństwa, ale na poziomie świadomości statystycznego użytkownika) jest tym, co sprzyja religijnemu wykorzystaniu sieci. Tak samo dzieje się właśnie z pornografią, dlatego też wciąż najbardziej popularne treści w Internecie to religia i cyberseks. Internet pozwala na podejmowanie religijnych kwestii w prywatnej przestrzeni domu, na rozmowę z innymi ludźmi z zachowaniem anonimowości, i to bez względu na porę dnia czy nocy. Ta „kombinacja intymności z anonimowością” – jak to określa Jonathan V. Last – pozwala ludziom na większe otwarcie się niż wtedy, gdy muszą się odkryć w bezpośrednim spotkaniu. Tutaj mogą się ukryć za interfejsem (interface ukrywa naszą face). Oczywiście, zarówno w przypadku pornografii, jak i w przypadku duchowości realizowanej w Internecie elementem granicznym jest ciało. Z jednej strony, brak ciała zwalnia z konieczności bezpośredniej konfrontacji, z drugiej – potwierdza jedynie namiastkowy charakter cyberduchowości i cyberseksualności. Obie formy są tylko substytutami obecności.
Każdy sobie papieżem
Podstawowym wyznacznikiem duchowości realizowanej w przestrzeni internetowej jest jej subiektywizm. Duchowość realizowana w realnej przestrzeni wspólnoty Kościoła nieustannie zmuszana jest do konfrontacji i weryfikacji z wiarą wspólnoty oraz kanonicznym doświadczeniem liturgii bądź innej formy modlitwy wspólnotowej. Można powiedzieć, że duchowość cybernetyczna traci na obiektywnym wymiarze przedmiotowym na rzecz subiektywnego wymiaru podmiotowego. Steve Waldman, założyciel portalu Beliefnet, zauważa, że konkretny kształt duchowości religijnego użytkownika sieci zależy od tego, kim on jest w danym momencie. A to przecież może wciąż się zmieniać. To nie wiara Kościoła czy innej wspólnoty wiary determinuje kształt jego duchowości, ale ostatecznie on sam: jego potrzeby, aktualny stan emocjonalny, świadomy dobór.
Internet niezwykle przyśpieszył rozwój religijnego rynku. W tradycyjnym społeczeństwie wiara była przekazywana przede wszystkim za pośrednictwem rodziców oraz wspólnoty wiary, do której przynależeli, a więc poprzez tzw. katechumenat rodzinny i społeczny. Zasadniczo każdy wybierał tę przynależność religijną czy eklezjalną, w której od dzieciństwa był zanurzony. Obecnie – także dzięki Internetowi – każdy jest wystawiony na wielość religii i wierzeń, z których może wybierać. To zupełnie inny rodzaj imersji (zanurzenia): już nie w naturalne środowisko wiary, ale w wielość religijnych ofert. Staje wobec problemu konkurencyjności rynku religijnego z jego wielością ofert. Człowiek współczesny staje się religijnym konsumentem, który może dowolnie wybierać ze zróżnicowanej oferty. Prowadzi to w sposób oczywisty do procesu synkretyzacji wiary i duchowości, do takich modeli, które opisywane są za pomocą takich francuskich określeń jak bricolage czy à la carte. Ostateczny kształt duchowości nie jest obiektywnie dany, ale swobodnie i subiektywnie dobrany. Jak pisze na swoim blogu ks. Bryce Sibley, amerykański teolog i duszpasterz akademicki na Uniwersytecie Luizjany w Lafayette, w tej sytuacji „każdy może stanowić dla siebie swoje własne magisterium”. W Internecie każdy może być dla siebie papieżem. Zresztą, już niejeden się w Internecie ogłosił papieżem.
Mediatyzacja wiary
Duchowość cybernetyczna uwarunkowana jest nie tylko sposobem obecności w sieci, czyli ową konektywnością, ale także samą naturą medium, jakim jest Internet. Andrea Grillo w artykule pt. L’esperienza religiosa in rete („Doświadczenie religijne w sieci”) wychodzi z założenia, że każdy akt religijny ma charakter symboliczny w znaczeniu, jaki mu przypisuje św. Augustyn, mówiąc o znaku sakramentalnym. Każdy akt religijny jest widzialnym znakiem niewidzialnej łaski, a szerzej – oznacza nie tylko to, co mówi „sam przez siebie”, ale także odnosi „do czegoś innego”. Mówiąc inaczej, każdy akt religijny jednocześnie ukrywa i ujawnia rzeczywistość nadprzyrodzoną, do której się odnosi. Grillo twierdzi, że takie akty są niemożliwe w sieci, ponieważ Internet jest miejscem „reprezentacji”, a nie „relacji”, natomiast religia opiera się na prymacie relacji nad reprezentacją.
Relacja jest zawsze interaktywna wobec rzeczywistości, którą re-lacjonuje. Relacja jest uczestnictwem, wkroczeniem do wewnątrz. Reprezentacja określa zdystansowanie wobec rzeczywistości, którą re-prezentuje. Liturgia jest relacją, a nie reprezentacją, jaką na przykład jest teatr. Liturgia domaga się uczestnictwa, teatr – pasywnego oglądania. Internet nie umożliwia relacji w przestrzeni religijnej, ale jedynie reprezentację, zdystansowane przedstawienie. W związku z tym – jak zauważa Grillo – Internet nie pozwala na realizację wszystkich wymiarów, które składają się na duchowość chrześcijańską. Owszem, Internet może „reprezentować” wszystkie wymiary życia Kościoła i eklezjalnie rozumianej duchowości, ale pozwala wejść w relacje jedynie w bardzo określonym zakresie. Właściwie umożliwia jedynie – i to niedoskonale – słuchanie słowa, a także wspólnotę i dzielenie dóbr materialnych, ale nie umożliwia modlitwy i dzielenia Chleba.
Duchowość cybernetyczna dysponuje więc ograniczonymi możliwościami realizacji w przestrzeni doświadczenia religijnego. Innymi słowy, cyberduchowość jedynie tylko częściowo może się „przełożyć” czy też wyrazić w cyberdoświadczeniu religijnym. Kościół – poza którym nie ma zbawienia – stanowi nie tylko „medium”, czyli „środek”, ale cechuje go także immediatio, czyli bezpośredniość bądź tożsamość z rzeczywistością, która jednocześnie Kościół uprzedza i jest poza nim. Kościół gwarantuje – jeśli tak można powiedzieć – łączność z rzeczywistością nadprzyrodzoną. Sieć pozostaje jedynie religijnym medium, narzędziem, które można wykorzystać w obszarze duchowości chrześcijańskiej, ale nie pozwala na immediatio, a więc bezpośredniość. Tę funkcję może zrealizować jedynie Kościół. Mówiąc inaczej, doświadczenie religijne da się w sieci „zmediatyzować”, czyli wyrazić w medialny sposób, ale sieć nie jest w stanie zastąpić Kościoła w jego mediacyjnej, pośredniczącej funkcji.
Niebezpieczeństwo wirtualizacji
Cyberduchowość pozostaje więc doświadczeniem ułomnym, niepełnym i teologicznie niespełnionym. Ograniczenia te wynikają wprost z natury samego medium, które umożliwia kontakt interaktywny, ale nie pozwala na kontakt interpersonalny. W ten sposób medium to pozbawia duchowość wymiaru wspólnotowego, gdzie wspólnota rozumiana jest inkarnacyjnie – jako wspólnota cielesna, konkretyzująca się w miejscu i czasie, a nie tylko jako wspólnota duchowa i rozproszona. Oczywiście – i to też jest cechą charakterystyczną duchowości internetowej – Internet daje jakieś poczucie wspólnoty, do której internauta jest „podłączony”. To jednak inna przynależność niż właściwa przynależność eklezjalna, która przecież stanowi pewien obiektywny porządek. Przynależność internetowa – owa konektywność – opiera się na swobodnym wyborze i doborze dokonywanym poprzez podobieństwo, co też jest wyrazem marketingowego rozumienia religii.
Robert Bly, amerykański pisarz i poeta, mówi, że „Świat jest rozbity na małe wspólnoty zbawionych”. Internet jest pełen takich właśnie struktur, które konstruują się wokół blogów księży, religijnych przywódców, komentatorów Biblii. Często powiązane są one między sobą systemem linków i odwołań, które ostatecznie wytwarzają coś na kształt wspólnot. Są to wspólnoty ludzi podobnie myślących, a przez to tworzących silne związki, z których to jednak wspólnot w każdej chwili można się „odłączyć”. Cyberduchowość bowiem preferuje indywidualizację, a nie wspólnotowość.
Słowniki – wróćmy raz jeszcze do definicji – podają dwa synonimy do przedrostka cyber-: internetowy i wirtualny. Od Internetu nie da się już dzisiaj ani uciec, ani uciekać nie należy. Jest istotnym środkiem, którym także posługuje się Kościół w działalności ewangelizacyjnej czy duszpasterskiej. Może być także miejscem, gdzie duchowość będzie znajdować potrzebny dla rozwoju komponent intelektualny. Niebezpieczeństwo zaczyna się w momencie, gdy narzędzie wykorzystywane w życiu duchowym stanie się miejscem realizacji tegoż życia duchowego, a wtedy mamy już do czynienia nie tyle z cyberduchowością, ile duchowością wirtualną, która – w perspektywie inkarnacyjnej – byłaby jakąś duchową herezją.
Ks. Andrzej Draguła (ur. 1966), teolog, kierownik Katedry Teologii Praktycznej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Katedry Komunikacji Religijnej na Papieskim Wydziale Teologii we Wrocławiu, członek redakcji i Laboratorium „Więzi”. Opublikował: Ocalić Boga; Copyright na Jezusa; Bluźnierstwo; Emaus.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.