Mężczyzna w Kościele

Któż jak Bóg 2/2019 Któż jak Bóg 2/2019

Niektórzy mówią, że Kościół jest w kryzysie – następują w nim podziały, rozwadnia swoje nauczanie, traci wpływy. Ewidentnie więc istnieje problem. Inni mogliby odparować, że to nic niezwykłego, bo Kościół jest w kryzysie permanentnym, odkąd tylko Pan Jezus zdecydował się przekazać władzę św. Piotrowi. Jakkolwiek by było, jest jedna kwestia, na którą w ostatnim czasie zaczyna zwracać uwagę coraz więcej osób szukających przyczyn kryzysu – mężczyźni.

 

Nie chodzi jednak o to, że mężczyźni jako tacy są kryzysu przyczyną, a o to, że przyczyną jest ich brak. A brak mężczyzn w Kościele wynika z tego, że mężczyźni, mówiąc bardzo ogólnie (tak jak głosi tytuł ciekawej książki Davida Murrowa niedawno u nas wydanej), „nie cierpią chodzić do kościoła”. A nie cierpią tego robić z wielu powodów - między innymi zaś dlatego, że w ich mniemaniu Kościół jest dla kobiet: do kobiet przemawia, mówi po kobiecemu i odwołuje się do kobiecej wrażliwości.

Kościół kobiet

To prawda, że Kościół rządzony jest przez mężczyzn. Papież, biskupi, księża – wszyscy są mężczyznami. Co jednak z tego, skoro Kościół sprawia wrażenie, przynajmniej w oczach przeciętnych facetów, jakby zależało mu głównie na kobiecej części wiernych? Przekaz, który kieruje do świata, jest często tak nasączony kobiecą wrażliwością, że mężczyzna może odnieść wrażenie, jakby bycie chrześcijaninem oznaczało wyzbycie się męskości.

Przykład? Wiele mówi się dziś o „wchodzeniu w głęboką relację z Chrystusem”. Ważna jest moja intymna relacja z Nim, muszę ją pielęgnować, rozwijać. Muszę wejść w osobistą relację, muszę chcieć tej relacji itd. Słowo „relacja” jest odmieniane przez wszystkie przypadki i pojawia się w religijnych przekazach bardzo często - zwróćcie proszę na to uwagę. Nie jest również tajemnicą, że to właśnie kobiety, bardziej niż mężczyźni, nastawione są na budowanie relacji – tak jesteśmy skonstruowani, że kobietom po prostu przychodzi to łatwiej. Nie powinniśmy się więc dziwić, że grymas zniesmaczenia pojawia się na twarzy zwykłego faceta siedzącego gdzieś tam w ławce kościoła i słuchającego nakazów, by „wejść w bliskość z Chrystusem”.

Jakby tego było mało, Biblia co prawda mówi wiele razy o relacji Boga z człowiekiem, ale nie wspomina o „osobistej relacji z Jezusem”, nie mówiąc już o „relacji intymnej czy miłosnej”. Nie ma też żadnego nakazu skierowanego do człowieka, by ten musiał wejść w „osobistą relację z Bogiem”. Jest to zupełnie niebiblijne przełożenie przekazu Ewangelii na kobiecą wrażliwość. I kobiety odnajdują się w tym świetnie, a mężczyźni – nie bardzo. Mężczyzna nie ma bowiem ochoty wchodzić w intymną relację z drugim mężczyzną, nawet jeżeli jest nim sam Chrystus.

W Kościele chyba dużo więcej mówi się też o wybaczaniu, o pokorze, o łagodności, o spokoju (cechy jednak utożsamiane z kobiecością) niż o walce duchowej czy wyzwaniach (coś, do czego bliżej mężczyznom). Taki przekaz to dla mężczyzny jasny sygnał: „Stary, jeżeli chcesz się dobrze czuć w Kościele, musisz przestać być mężczyzną”. Czy kogoś może więc dziwić, że Kościół przez takie formułowanie przekazów będzie do siebie zniechęcał dużą grupę facetów?

Czego pragną mężczyźni?

Czy to jednak źle, że Kościół bardzo często mówi językiem kobiet? I cóż jest złego w tym, że to kobiety stanowią większość wyznawców chrześcijaństwa?

Jeżeli mamy naśladować Jezusa Chrystusa – a jako chrześcijanie bez wątpienia mamy to robić – przyjrzyjmy się, w jaki sposób powoływał On ludzi. W Ewangelii według św. Mateusza (10, 16–30) znajduje się mowa Chrystusa, którą wygłosił on do uczniów, rozsyłając ich w świat. Czy Jezus powiedział wtedy uczniom, że mają wejść z Nim w osobistą relację, powierzyć Mu swoje problemy, zwierzyć się z emocji i tego, co właśnie czują? Oczywiście, że nie! Zapowiedział wydawanie ich na śmierć w rodzinach, nienawiść u ludzi i prześladowania. Brzmi zupełnie tak, jakby dowódca odprawiał swoich żołnierzy przed bitwą. Nie zachęca, prawda? A jednak to właśnie na tym zbudowano dwa tysiące lat chrześcijaństwa, a nie na przytulaniu i ckliwościach.

Przekaz kobiecy mówi, że Bóg cię kocha i chce wejść z tobą w głęboką, intymną relację. Przekaz męski mówi z kolei, że Bóg cię kocha i z tego powodu stawia ci wymagania, bo chce, żebyś był coraz lepszy. Mężczyźni mają skłonność, by bardziej cenić zasady niż relacje – tak już jest. Widać więc, że jeżeli mężczyzna pragnie jakiejś relacji z Chrystusem, to nie chce, by była ona miłosna i pluszowa. Chce raczej, by przypominała relację dowódcy i żołnierza na polu bitwy lub relację trenera drużyny sportowej i zawodnika podczas arcyważnego meczu – męską relację, w której stawia się jasne wymagania, mobilizuje się do skutecznego działania i obiecuje się jedynie krew, pot i łzy.

Chcemy przyciągnąć do Kościoła prawdziwych facetów, herosów, którzy wzniecą płomień wiary tam, gdzie jej jeszcze albo już nie ma? Zacznijmy mówić na kazaniach, że można przez to ponieść śmierć. To zdecydowanie lepsza dla faceta perspektywa niż zasiedziały, spokojny i ciepły Kościół głoszący puste piekło, zero wyzwań (bo skoro Bóg kocha mnie takiego, jaki jestem, to po co się zmieniać?) i zero trudności (gdzie wiara zamiast wyzwaniem jest tylko odpowiedzią na problemy).

Statystyka mówi wszystko

Jezus Chrystus używał mocnego języka z tego powodu, że bardzo dobrze trafia on w męską duszę. Mężczyźni lubią ryzyko, niebezpieczne przygody, podróże w nieznane, skąd czasem nie ma już powrotu. To dlatego chłopcy wspinają się na drzewa i sprawdzają, jak najszybciej można jechać na rowerze, a potem odkrywają nowe lądy i są wystrzeliwani w kosmos. Jest to także powód, dla którego uwielbiają ze sobą rywalizować (sportowo, siłowo, na argumenty – jakkolwiek). A rywalizacja w Kościele jest niezbyt mile widziana, prawda? Niestety dlatego też mężczyźni popełniają więcej przestępstw, częściej pakują się w kłopoty i popadają w nałogi. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to droga do męskiej duszy, którą warto wykorzystać, by przyciągać mężczyzn do Kościoła.

Statystyki bowiem pokazują, że gdy nawraca się ojciec, w 93% przypadków nawraca się potem cała rodzina. Gdy z kolei nawraca się żona, cała rodzina nawraca się tylko w 17% przypadków. Aby wiara w Chrystusa szybko się rozszerzała, powinniśmy zwrócić większą uwagę na to co i jak mówimy oraz do czego wzywamy ludzi. Jeżeli chcemy, by chrześcijaństwo było energiczne i silne, nie powinniśmy sprawiać, by mężczyźnie jawiło się ono jako religia, w której trzeba trzymać się za ręce i przytulać (z reguły nie lubimy przytulać obcych mężczyzn), śpiewać słodziutkie piosenki o miłości do innego faceta (Chrystus – jakkolwiek patrzeć – był facetem), mówić o uczuciach i o tym, jak „Pan porusza nasze wnętrza”.

Oczywiście wszystko co napisałem to generalizacja. Są też mężczyźni, którzy jak ryba w wodzie czują się w grupach często odwołujących się do emocji, którzy lubią śpiewać piosenki i umieją świetnie nawiązywać relacje, ale jednak jest ich mniej. Poza tym chodzi o przyciągnięcie do Kościoła szczególnego typu mężczyzn, trochę nieokrzesanych, nieidealnych, nieco porywczych i gwałtownych – zupełnie jak pierwsi apostołowie! – dzięki którym wiara rozwija się dynamiczniej i energiczniej.

Aniołowie na ratunek

Dobrze koncentrować się na wyzwaniach, misji, celu, a jeżeli przy tym wspomnimy jeszcze o walce duchowej, to będzie idealnie. Stąd bardzo ważna rola św. Michała Archanioła i aniołów. Archanioł bowiem uosabia to wszystko, czego w głębi duszy pragnie większość facetów. Anioła stróża również lepiej przedstawiać jako przybocznego, który pomaga rycerzowi podczas walki, a nie troskliwego duszka, który obroni nas przed złem i ściągnie z naszej drogi wszelkie niebezpieczeństwa. Jego funkcją jest przecież wspieranie nas, a nie wyręczanie.

To są szczegóły, ale takie obrazki wbijają się głęboko w pamięć i potem bardzo często decydują o tym, czy zostajemy w Kościele, czy z niego wychodzimy, bo uznajemy, że nie jest dla nas. Sądzę, że warto to przemyśleć.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...