Mieszkanie na warszawskiej Ochocie. W salonie drewniany stół, a na nim jedna gerbera w wazonie. Wokoło książki, na jednej z półek w ramkach zdjęcie ślubne Barbary i Władysława Stasiaków. I mnóstwo drobiazgów, które minister pozostawił przed wylotem do Katynia. Leżą nietknięte do dziś. Tutaj się spotykamy. Naszą rozmowę przerywa tylko głucha cisza, która zdaje się być dojmująca. To cisza, z którą pani Barbara została. Zupełnie sama.
– Jak dowiedziała się Pani o katastrofie?
– W sobotę rano zadzwoniła mama Władka. Potem w moim mieszkaniu zrobiło się tłoczno, przychodzili znajomi, przyjaciele. Pamiętam, że pojawiły się jakieś dodatkowe krzesła w pokoju, ktoś nawet siedział na podłodze. Tylko ciastka, które zostały z moich urodzin, wędrowały z rąk do rąk i nikt nie mógł ich jeść.
– Dzisiaj potrafi się Pani już uśmiechać... Jest ponoć „taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna...”.
– Myślę, że Władek chciałby, abym się uśmiechała, bym była dzielna. Sam nigdy nie tracił nadziei, zawsze wierzył, że będzie dobrze. I zawsze było dobrze. Na cokolwiek miał wpływ, wychodziło dobrze. Jeździł np. z prezentami do jednego z domów dziecka. Pamiętam, że jednemu z chłopców kupił zegarek. Później widziałam tego chłopca, wraz z grupką kolegów, przy trumnie męża wystawionej w Pałacu Prezydenckim, nie miałam jednak siły, by do nich podejść i im podziękować.
Staram się uśmiechać, gdyż jestem przekonana, że Władek żyje i że czuwa z nieba nade mną. Wierzę, że jest już zbawiony. Cieszę się, że był po spowiedzi i Komunii św., a więc był na śmierć przygotowany, zresztą jak większość pasażerów tego samolotu. Wierzę, że była to dla nich wymarzona, piękna śmierć. Odeszli w czasie oktawy wielkanocnej, przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego, w stanie łaski uświęcającej. Czego chcieć więcej?
– Czym jest więc dla Pani śmierć? Hamlet mówił, że „to nieznany kraj, z którego granic nie wrócił żaden podróżny”.
– Dla mnie na pewno śmierć nie jest końcem, tylko przerwaniem. I przejściem w lepszy wymiar. W wieczność.
– Wyobraża sobie Pani jakoś życie w wieczności?
– Na pewno jest tam inaczej niż tutaj. Z jednej strony lepiej, a z drugiej – wydaje mi się, że życie na ziemi jest wartością niepowtarzalną, której już nie odzyskamy. Śmierć jest czymś nieodwracalnym, i to jest bolesne. Myślę, że nie zaznamy tam już tego, czego zaznajemy w życiu na ziemi. Nie wiem, czy w wieczności będą zachody słońca. Albo start samolotu – bo ja nadal lubię latać samolotem. Kocham moment startu, wznoszenia się ku górze, czuję wtedy szczęście i wolność. Albo czy w niebie będzie można trzymać kogoś za rękę...
– Chciałaby Pani powiedzieć mężowi coś, czego Pani nie zdążyła?
– Nie. Wszystko zdążyłam mu powiedzieć. On mi też zdążył wszystko powiedzieć. Jedyne, co bym teraz chciała, to pojechać do Smoleńska.
– Dlaczego?
– To było ostatnie miejsce na ziemi, w którym Władek był żywy. Pragnęłabym tam się znaleźć, ale bez kamer, bez dziennikarzy. Sama, ewentualnie z przyjaciółmi. Ta ziemia to dla mnie miejsce święte. Uświęcone krwią wielu szlachetnych Polaków. Jest coś symbolicznego w tym, że oni lecieli do Katynia. Stąd na nagrobku Władka chcę napisać, że zginął w drodze do Katynia, a nie w Smoleńsku.
– Często chodzi Pani na grób męża na warszawskie Powązki?
– Teraz już niecodziennie. Jest to trudne miejsce, bardzo publiczne, nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. Jestem jednak wdzięczna wszystkim, którzy przychodzą, zapalają znicze i modlą się przy grobie Władka. Nieraz mnie ludzie tam zaczepiają i wspominają, że go poznali, że im w czymś pomógł. Każde wspomnienie zatrzymuję jak paciorek różańca. I zbieram siły na uroczystość Wszystkich Świętych. Zwykle ten dzień spędzaliśmy razem. Jeździliśmy do Wrocławia na grób ojca i dziadka. W tym roku będzie to pierwszy moment graniczny, kiedy będę bez Władka. Kiedy będę sama.
Z Barbarą Stasiak rozmawiała Milena Kindziuk
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.