Są ujmująco grzeczne. Posługują się literackim językiem. Modnie i z gustem ubrane. Można odnieść wrażenie, że pochodzą z najlepszych domów. Tymczasem większość z nich wywodzi się z rodzin patologicznych. Obciążone częstokroć ciężkimi przestępstwami i skazane na kilkuletni pobyt w zakładzie poprawczym – dopiero tu dowiadują się, że można żyć bez agresji. Warszawa-Falenica. Budynek w leśnej, willowej dzielnicy bardziej przypomina internat niż zakład poprawczy
Radość dzieci
Zosia i Marysia* mają rodziców z wyższym wykształceniem. Oboje są surowi, wręcz apodyktyczni. Szczególnie ojciec. W ich domu wszystko było nie ich. Nawet lalki. Kiedy dziewczynki miały 6 lat, na działce okociła się kotka. W tajemnicy przed rodzicami zaczęły karmić kocięta. Lecz kiedy ojciec to zauważył, w ich obecności pozabijał kociaki siekierą na pieńku. W siedem lat później dziewczynki z „dobrego domu” zabiły obuchem przygodnie poznanego na zabawie mężczyznę. Do tej pory nie wyjaśniono prawdziwego motywu zbrodni. Podczas pracy w domu opieki Zosia była jedną z najlepszych wolontariuszek. I po raz pierwszy czuła się komuś naprawdę potrzebna. Dziś jest na wolności. Skończyła szkołę średnią. Założyła rodzinę. Po kolejnych badaniach prenatalnych okazało się, że jej dziecko ma wodogłowie, rozszczep kręgosłupa i stopkę podwiniętą do wewnątrz. Bez wahania zdecydowała jednak, że je urodzi. Dziś wodogłowie zatrzymało się. Nóżka w wyniku rehabilitacji wyprostowała się. Kręgosłup wzmocniono.
Krystyna trafiła do poprawczaka na początku XXI wieku. Zarzut: ciężkie rozboje pod wpływem narkotyków. Porzucona przez pijanych rodziców, nikomu niepotrzebna, samotność „leczyła” właśnie narkotykami.
– Praca z dzieciakami w wolontariacie bardzo mi pomogła. Nauczyłam się cierpliwości. Ale przede wszystkim tego, że jestem komuś potrzebna. Kiedy wchodziłam na oddział i widziałam, jak te dzieci z radości machały rączkami i nóżkami, to było fantastyczne. Widziałam, że ktoś na mnie czeka. Tam nagle okazało się, że mam w sobie coś, co jest dla innych wartością.
Krystyna w domu opieki poznała obecnego męża. Dziś mają dwoje dzieci i dzięki pomocy obu domów otrzymali od samorządu niewielkie mieszkanie socjalne.
Kilka wielkich chwil
Kinga jest w zakładzie poprawczym od ponad roku. Jak na swoje 15 lat jest nad wyraz dojrzała. Kiedy miała 5 lat, matka popełniła samobójstwo. Wychowywał ją wiecznie pijany ojciec. Później babcia. W zakładzie poprawczym siedzi za współudział w zabójstwie. Od niedawna, raz w tygodniu, pracuje z dziećmi jako wolontariuszka. – Można powiedzieć, że te dzieci są uwięzione. Tak jak my. Tylko że one za niewinność, a my nie. My stąd wyjdziemy, one nie. Bardzo mi ciąży to, co zrobiłam. Pracę z dziećmi traktuję więc jako pokutę. Tam są ciężkie przypadki. Dzieci o zdeformowanych twarzach. Wrzeszczące, plujące, gryzące. Wiele z padaczką. Z wieloma dziećmi nie da się nawet rozmawiać. Ale jak je dotykamy, to one czują, że chcemy im pomóc. Że robimy to szczerze. Kiedy zobaczyłam jedną z takich dziewczynek, łzy mi pociekły. Ciężko mi z tym. Ale nie chcę się poddać i jeżdżę tam.
Agnieszka, uśmiechnięta osiemnastolatka, siedzi za rozbój. W domu opieki pracuje od roku. Przyznaje, że bała się tych dzieci. – Na początku przypadła mi do opieki malutka, 12-letnia dziewczynka. Mimo swoich lat była tak krucha, że obawiałam się, iż mogę ją uszkodzić – opowiada Agnieszka. – Nic nie mówiła. Ruszała tylko rączkami. Karmiłam ją. Dzisiaj, ilekroć do niej przychodzę, rozpoznaje mnie. Cieszy się. Nie wydaje żadnych dźwięków, ale porusza rączkami i uśmiecha się. Teraz już się nie boję. Wiem, że te dzieci potrzebują ciepła. I też czuję się im bardzo potrzebna. Może nawet daję im szczęście, choć jeszcze nie do końca wiem, czy sama je mam. Jednak to, co najbardziej zyskałam, pracując z dziećmi, to nadzieja. Nadzieja na to, że kiedy wyjdę, będę mogła pomóc samej sobie.
U jednej z dziewcząt doświadczenie z wolontariatu zaowocowało w sposób szczególnie osobisty – kiedy urodziła dwoje swoich niepełnosprawnych dzieci, umiała się nimi zająć. Kilka innych wolontariuszek, już po wyjściu na wolność, nadal pracuje w ośrodkach pomocy. Teraz już jako etatowi pracownicy.
– Kiedy przywożą do nas dziewczyny po wyrokach, większość z nich nie ma wyrzutów sumienia z powodu dokonanego przestępstwa. Czują się skrzywdzone tym, że zostały pozbawione wolności. Ale pierwsze, co trzeba zrobić, to zadośćuczynienie – podkreśla dyrektor Romuald Sadowski. – Praca z tymi dziećmi pozwala na to. Również na wyrabianie empatii. Często te dziewczyny po spotkaniu z dziećmi doznają pozytywnego szoku. Jakby z dnia na dzień dokonuje się w nich przemiana. Nigdy nie widziały takich dzieci. Wiedzą, że one są niewinne. Tłumaczę im, że w każdej chwili ja, ty możemy potrzebować takiej opieki. Powiadam: twoje bycie z tym małym człowiekiem, nawet przez kilka minut, jest dla niego wielkim przeżyciem. Jest to człowiek stworzony przez Boga. Ma duszę i czuje. Każde pogłaskanie, uścisk dłoni, bycie z nim – to wielka sprawa. I muszę przyznać, że one szybko z cynicznych stają się czułe. Na ogół inteligentne, mają jednak bardzo zaniżoną samoocenę. A tu są też – może po raz pierwszy w swoim życiu – doceniane. To są bezcenne doświadczenia. Panu Bogu dziękuję za ten wolontariat.
Imiona dziewcząt zostały zmienione.
Romuald Sadowski– dyrektor Schroniska dla Nieletnich i Zakładu Poprawczego w Warszawie-Falenicy. Wielokrotnie odznaczany za swoją pracę, m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Doradca wielu ministrów oświaty.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.