A gdyby tak uwolnić się od balastu kościelnej tradycji i zacząć żyć Ewangelią tak, jak żyły nią pierwsze wspólnoty chrześcijan?
Jest taki fragment w Dziejach Apostolskich, w którym Filip opowiada ewangelię dworzaninowi królowej Kandaki – na drodze, w czasie podróży wozem – i ten natychmiast prosi o chrzest: „Oto woda, cóż przeszkadza, abym został ochrzczony?” (por. Dz 8, 26-40). Tak szybkie przejście od początku opowiadania ewangelii do chrztu – nawet jeśli trudne do pomyślenia z dzisiejszej perspektywy i w ramach obecnej praktyki inicjacyjnej – było i jest możliwe dlatego, że ewangelia w swych podstawach, w swej istocie jest niezwykle prostym przekazem, który można zawrzeć w tak krótkim opowiadaniu.
Dobrą Nowinę można opowiedzieć w ciągu paru godzin.
Pokusy
Cztery kanoniczne Ewangelie są w istocie odbiciem tej możliwości: opowieść o Jezusie zamyka się na kilkudziesięciu stronach tekstu. Jeśli zestawimy to z olbrzymim dziedzictwem, którym dzisiaj jest chrześcijaństwo, z wielością praktyk, przekonań, zasad, obyczajów i praw, które się na nie składają, to można wpaść w przerażenie albo przynajmniej zatęsknić nieco za prostotą początków.
Trudno uciec przed pytaniem: czy czasem nie poszliśmy za daleko, czy Dobra Nowina nie obrosła tak wielką ilością rzeczy pochodnych, że czasem spod ich warstw jej dźwięk z trudem tylko może się przedrzeć? Można to pytanie sformułować też inaczej: czy jeszcze pamiętamy, potrafimy odróżnić, co jest w chrześcijaństwie istotą, co stanowi elektryzujący rdzeń Dobrej Nowiny?
Od trudności z przedarciem się do sedna tylko krok już do pokusy radykalniejszych rozwiązań: a może trzeba sprowadzić chrześcijaństwo z powrotem tylko i wyłącznie do ewangelii? Pozbądźmy się ciężaru tradycji z zawartą w niej pogańską w istocie obyczajowością, pozbądźmy się moralnie wątpliwych historii Starego Testamentu, pozbądźmy się balastu teologicznych spekulacji Listów Pawłowych. Uwolnijmy się od skompromitowanej i skostniałej instytucji. Pozostańmy, jako prosta wspólnota uczniów-naśladowców Mistrza z Nazaretu, przy radykalnym wezwaniu ewangelii do przekraczania egoizmu, do przebaczania, do wydawania życia za bliźniego.
Kusząca perspektywa? Chyba równie kusząca, co niemożliwa do zrealizowania i przez to – naiwna.
Nadzieja
Otóż, po pierwsze, gdybyśmy idąc za pokusą radykalnego „oczyszczenia” Dobrej Nowiny, w ten sposób obcięli czy ograniczyli chrześcijański przekaz wyłącznie do opowiadania o czynach i nauczaniu Jezusa, to moglibyśmy przesunąć akcent w kierunku niezgodnym z pierwotnym doświadczeniem chrześcijan (na ile jesteśmy w stanie je zrekonstruować). A mianowicie sprowadzić chrześcijaństwo tylko i wyłącznie do pewnego radykalnego etycznego wyzwania, którego symbolem może być wymóg nadstawiania drugiego policzka czy przebaczania wrogom.
Rzecz w tym, że wymiar etyczny, jakkolwiek ważny, u początków chrześcijaństwa był jednak drugoplanowy. Istotą Dobrej Nowiny, tym, co czyni ją właśnie Dobrą, nie jest wieść, że mamy kochać bliźniego aż po gotowość oddania za niego życia. Nie jest też (na drugim niejako biegunie) wieść etyczno-teologiczna, że mamy miłować Boga nade wszystko.
Chrześcijańska nowina jest pomyślna, bo mówi człowiekowi uwikłanemu w swoją niezdolność do etycznego heroizmu, że jest nadzieja: Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Chrześcijaństwo jest dobrą nowiną o zbawieniu, czyli jest przede wszystkim soteriologią. Opowieścią o tym, że coś niesamowicie istotnego zmieniło się w relacji pomiędzy Bogiem i ludźmi przez przyjście, nauczanie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
Redukując chrześcijańską opowieść tylko i wyłącznie do wymiaru etycznego, moglibyśmy zagubić to, co ewangelii daje całą jej siłę. A mianowicie fakt, że przez wydarzenie Chrystusa coś takiego się stało w relacji Bóg-człowiek, że odtąd to radykalne wyzwanie etyczne, by być tak jak Chrystus, by naśladować Chrystusa, jest możliwe do zrealizowania. Nie dzięki naszym zdolnościom, ale dzięki mocy udzielonego nam Ducha. Chrześcijaństwo nie opowiada w pierwszym rzędzie o tym, co człowiek wobec Boga powinien zrobić, lecz o tym, co Bóg zrobił, robi, zrobi dla człowieka i wraz z człowiekiem.
Ewangelie kanoniczne nie wystarczą zatem do przekazania całości chrześcijańskiej Dobrej Nowiny. Nie przekazują bowiem części pierwotnego doświadczenia zbawienia, które stało się udziałem uczniów po zmartwychwstaniu, w mocy Ducha. To jest opowiedziane w „teologicznych” pismach Nowego Testamentu, zwłaszcza w Listach Pawłowych czy w Liście do Hebrajczyków. Z kolei teologia ta, jak też postać i nauczanie samego Jezusa, może być właściwie zrozumiana tylko na tle Starego Testamentu, na tle szerszej czy dłuższej opowieści o zbawieniu. Ona nie zaczyna się od Chrystusa, raczej w Nim osiąga swój kulminacyjny moment. A to oznacza, że musimy pozostać przy lekturze Starego Testamentu, który – co najmniej jako konieczny kontekst – stanowi część Dobrej Nowiny.
Doświadczenie
Nie koniec na tym. Sam spisany tekst, nawet obu testamentów razem, nie gwarantuje nam wiernego przekazu oryginalnej opowieści. Bo każdy tekst otwarty jest na dowolną właściwie liczbę interpretacji.
Jeśli zależy nam na interpretacji bliskiej doświadczeniu, pod którego wpływem tekst powstał, konieczna jest jeszcze tradycja interpretacji. I najlepiej jeszcze, żeby ta była przechowywana we wspólnocie, która nadal żyje analogicznym doświadczeniem.
Tak dochodzimy do punktu, w którym ujawnia się naiwność postulatu całkowitego uwolnienia się od „balastu” kościelnej tradycji. Bez niej mielibyśmy znikome szanse: z jednej strony – w ogóle na usłyszenie, ale z drugiej – także na zrozumienie opowieści.
Pamięć o Chrystusie jest przechowywana w Kościele wraz z doświadczeniem zbawienia. Kto choć raz głęboko przeżył na przykład sakrament pojednania lub celebrację Wigilii Paschalnej, wie doskonale, o czym piszę. Zatem Dobra Nowina, tekst i doświadczenie, dociera do nas przez pokolenia; przez pokolenia wierzących, modlących się, w jakiś sposób wyrażających swoją wiarę ludzi. Te pokolenia wytworzyły mnóstwo „lokalnych” opowieści o wierze, z których każda opowiada także o nowych doświadczeniach, w których ujawnia się działający nadal w wierzących Duch. Dwa tysiące lat, miliony opowiadań, setki form wyrażania doświadczeń. W każdym jakoś zawarte są ślady dróg Boga do człowieka i ludzkich odpowiedzi. Bogactwo zapierające dech w piersiach. Czasem też – przyznajmy – przytłaczające.
I tu dochodzimy do kwestii o kluczowym znaczeniu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.