Marzymy o przyjaciołach. Chcielibyśmy mieć ich określonych… Tak jak to sami widzimy, lub kiedy czytamy o takich spełnieniach. Pragniemy więc, by to był ktoś z kręgu mego życia. Żebym mógł mieć dostęp do tego kogoś. I żeby była odpowiedź z jego strony
A.R.:Czy jako pewien wyraz takiego procesu możemy przyjąć zaproszenie do domu? Pamiętam nasze uroczystości rodzinne, te spotkania odbywały się w domach. Teraz coraz częściej są organizowane w różnych klubach, niemal nikogo nie zaprasza się już do domu. Nie wiem, czy ze względu na to, by oszczędzić sobie trudu organizacji spotkań...
L.D.: Obawiam się, że to dotyczy czegoś głębszego i subtelniejszego. Niezaproszenie kogoś do domu (oczywiście, pomijając te powierzchowne, usprawiedliwione okoliczności organizacyjno-techniczne) oznacza, że ów ktoś nie jest zaproszony do nas – z wszystkim. Z wszystkim, czym jesteśmy. Z jawnością naszego statusu, z prawdziwością naszego obrazu. Ponieważ to jest ryzykowne. Ktoś może nas inaczej spostrzec, ocenić? Istnieje możliwość odkrycia spraw, które lepiej, aby pozostały zakryte.
A.R.:Zatem chodzi o czynnik porównywania siebie, swych standardów życia? Nie przyjaźnimy się, bo inni mają te standardy na wyższym poziomie?
L.D.: Myli się często przyjaźń z interesownością. Szereg ludzi dba o kogoś, bo ów ktoś ich „urządza”, dekoruje ich. Bo ich inaczej sytuuje w oczach innych. W oczach struktury społecznej. Jeszcze inne aspekty wchodzą w grę w przypadku artysty, twórcy. Mówimy o czymś niesłychanie delikatnym. Mogę nawet powiedzieć, ryzykownym. Artysta może podejrzewać, że jest akceptowany lub że ktoś czyni jakieś zabiegi wobec jego osoby (pragnąc zyskać jego sympatię) z powodu jego twórczości. Z powodu tego, co on wyraża. I to jest w porządku, i to jest uczciwe. To jest przejaw wartościowania. Ale może istnieć ryzyko, że ktoś jest interesujący, bo posiada określoną pozycję. Być może chcemy się niejako udekorować tym kontaktem: „Ja go znam!”, „To jest mój przyjaciel, my się dobrze znamy, będzie u nas na kolacji!”, „Wybieramy się na urlop z X!” itd. Pułapka! Pułapka dotycząca artystów, ale też szerzej, osób medialnych. Z kręgu polityki, także z hierarchii Kościoła. Czy mamy świadomość, na ile te nasze przywiązania, te przyjaźnie są rzeczywiste? Czyste? Nie podszyte snobizmem i interesownością?
A.R.:Jedna z osób z pierwszej dziesiątki najbogatszych Polaków opowiadała, jak niezwykle trudno w jej sytuacji uzyskać bezinteresowność innych, nie wspominając o przyjaźni...
L.D.: Ktoś spośród moich znajomych stał się właścicielem fortuny. Został „księciem z bajki”. Czyli równocześnie stał się atrakcyjny, pożądany przez dziewczyny z powodu swojego portfela i pozycji... A on, inteligentny i wrażliwy, ze wszech miar wartościowy chłopak, chciałby poznać, zaprzyjaźnić się, czy nawet zakochać się w takiej, co do której nie miałby wątpliwości, że dokonuje wyboru nie ze względu na jego portfel, pozycję i możliwości. Ot komplikacje, rzec można – blaski i cienie fortuny!
Rola przyjaciela na przestrzeni życia
A.R.:Czy przyjaciele są nam rzeczywiście potrzebni dziś, w erze Naszej Klasy czy Twittera?
L.D.: Wydaje mi się, że przyjaciel jest oczekiwany nawet przez największego mizantropa, myśliciela, nawet w zakonie kontemplacyjnym. Ja przynajmniej nie wyobrażam sobie, żebym w moich sądach, opiniach, radościach i w moich smutkach nie potrzebował jakiegoś Punktu Odniesienia. Bym nie pragnął, aby ktoś jeszcze miał udział w tym moim „wewnętrznym programie”… Przynajmniej, by nie był poinformowany… Obserwuję, że i z przyjaźnią tak jest – na początku chcemy kogoś zagarnąć, zawłaszczyć. Z czasem (wraz z naszą dojrzałością) to napięcie łagodnieje i być może wystarcza już świadomość wzajemnej wrażliwej uwagi? (Nawet jakiś rodzaj czułości, ale jakby z oddalenia?) Właśnie to poczucie przyjacielskości.
Dramat ludzi starych polega na tym, że oni, w naszych młodszych oczach, już nie zasługują na wzajemność. Nie są już warci ani czułości, ani jakichś starań, troski o nich. Należą do czasu przeszłego. W jakimś sensie teraźniejszość już ich nie dotyczy. Ciała ich są nieinteresujące, portfele też już nie mają nic do przekazania, uczucia wygasły… Ale przecież, i właśnie może nawet najbardziej wtedy, chodzi o to, by ktoś chciał ich choćby tylko wysłuchać? Każdy ma swoją historię, swoją opowieść i chciałby komuś właściwemu (bywa, że w końcu komukolwiek chętnemu) opowiedzieć swoje istnienie. Człowiek po prostu chce być wysłuchany. Chce zwierzyć się, opowiedzieć swoje życie. I nie ma komu. Bo nikt nie ma czasu. Bo ktoś jest już nudny, nieatrakcyjny. Bo nie warto, bo zakłada się z góry, że nic z tego nie wyniknie. I to jest dramat starości. Dramat, o którym się nie mówi. Że ludzie starzy, pozostawieni sami sobie umierają, odchodzą rozgoryczeni, bez satysfakcji, że ktoś przynajmniej chciał ich wysłuchać… Jeśli ktoś taki nie pozostawia jakiegoś świadectwa (książki, dzieła, domu, sadu, jakiegoś dokonania trwalszego) odchodzi w przekonaniu całkowitego zapomnienia.
A.R.:To dla ludzi starszych jest bardzo ważne.
L.D.: Jest to jakże ważne, podstawowe. Człowiek na tym etapie życia jest esencjonalny, już bezinteresowny. Nie potrzebuje już zapłaty, honorarium, czułości, erotyki, nie ma już żadnego innego tzw. interesu. Oczekuje tylko świadectwa… Poświadczenia swojej egzystencji.
A.R.:Tak często jest. Tym bardziej dziś, w epoce gonienia i bycia gonionym...
L.D.: To problem każdego z nas. Na ile jesteśmy nieuważni, na ile moglibyśmy wysilić się. Choćby wobec sąsiadów. Kwestia – czy się było wystarczająco uważnym wobec kogoś obok… Pozostającego w milczeniu…
A.R.:Czyli przyjaźń to także umiejętność bycia uważnym? Umiejętność przyjęcia drugiej osoby?
L.D.: Sztuka przyjaźni w ogromnej mierze jest sztuką okazania uwagi, odczytania intencji... Umiejętnością zasygnalizowania gotowości, dobrej woli…
Dojrzewanie w przyjaźni
A.R.:Przyjaźń jest w pewien sposób najgłębsza w wymiarze człowieczeństwa, tej tzw. „ludzkości”…
L.D.: W sensie egzystencjalnym – tak. Myślę, że pierwszą warstwą przyjaźni jest świadomość współudziału w Losie. Później, „na wyższym poziomie realizacji”, budzi się potrzeba dzielenia się tym samym uczestnictwem. Łączy nas ten sam sposób bycia, te same książki, ten sam rodzaj poczucia humoru... To nas „klei”, czyni silniejszymi – wzmacnia nas… Nie tylko ja taki się zdarzyłem, ale ktoś obok też?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.