Moc w słabości się doskonali. To zdanie może stanowić podsumowanie drogi do świętości ks. Jerzego Popiełuszki. Lubię go, bo jego świętość nie jest nierealna, nieludzka, bajkowa. Był człowiekiem z krwi i kości i nic nie wskazywało, że będzie męczennikiem. Właśnie o tej świętej słabości księdza Jerzego chciałbym napisać kilka słów.
Od wczesnych lat dorastał na religijnym Podlasiu. Był zwyczajnym chłopcem, któremu rodzice nadali nietypowe imię – Alfons. Po latach zmienił je z powodu negatywnych konotacji. Przyjął imię od pogromcy smoka – świętego Jerzego. Pośród rówieśników wyróżniała go ponadprzeciętna pobożność. Z tego powodu do szkoły nieraz wzywani byli jego rodzice, bo chłopak „nieustannie gadał o Bogu”. Nie był szczególnie uzdolniony. Można powiedzieć, że nic nie wskazywało, że zdecyduje się na podjęcie studiów i zostanie księdzem. Problemem był także stan jego zdrowia. Młody Alfons dzielił tu trudności choćby kard. Stefana Wyszyńskiego. Mimo trudności i niepewności został kapłanem. Moc bowiem w słabości się doskonali.
Wstąpił do seminarium. Szybko musiał też odbyć służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Również tam dał się poznać jako „religijny gorliwiec”. W 1968 roku wojska Układu Warszawskiego szykowały się do Operacji „Dunaj”. Do wyjazdu w kierunku Czechosłowacji zmobilizowano także kleryka Jerzego. Nagle okazało się, że jego choroba w niewyjaśniony sposób dała o sobie znać. W gorączce i z majakami musiał wysiąść z ciężarówki i został odwieziony do szpitala. Opatrzność uratowała go przed wzięciem udziału w pacyfikacji czechosłowackich protestów. Moc bowiem w słabości się doskonali.
Został księdzem i szybko trafił do pracy duszpasterskiej i katechetycznej. W pierwszych parafiach nie został jakoś szczególnie zapamiętany. Nie był „gwiazdą duszpasterstwa” ani katechetą roku. Swoją pracą wykonywał solidnie i z wielką skromnością. Głosił przeciętne kazania. Postury był słabej i chorowitej. Często zmieniał parafie, tak jakby Bóg chciał, aby wreszcie trafił na swoje miejsce, gdzie wypełni to, co objawi prawdziwą chwałę Bożą. Moc bowiem w słabości się doskonali.
Kiedy trafił na Żoliborz, proboszcz był trochę zawiedziony tak słabym wikarym. Ks. Jerzy nie przypominał dostojnego i pewnego siebie monsiniora. Słabo śpiewał, brakowało mu pewności siebie. Widząc to proboszcz polecił mu duszpasterstwo wśród warszawskiej służby zdrowia. Zaangażował się w to dzieło. Po pewnym czasie został odesłany do odprawienia mszy świętej polowej dla pracowników Huty Warszawa. Tak zaczęła się jego przygoda z „Solidarnością”. Okazało się, że ten skromny ksiądz ma w sobie pewną niezłomność i trafia do ludzi, którzy przychodzili na Msze za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki. Szybko stał się duchowym symbolem walczącej „Solidarności”. Moc bowiem w słabości się doskonali.
Na dzień przed wyjazdem do Bydgoszczy wyspowiadał się u ks. Wiesława Kądzieli. Być może przeczuwał, że ataki, które na niego spadają, mogą skończyć się źle. Wiedział, że musi być ciągle gotowy i nie może sobie pozwolić na trwanie w grzechu. Tylko grzesznik może zostać świętym. Bez wątpienia bał się męczeństwa. Nie ukrywał tego. Ks. Jan Kaczkowski, kiedy opowiadał o swoim najgorszym dniu w życiu, a usłyszał wtedy, że jest śmiertelnie chory, wzywał na pomoc ks. Jerzego. Tłumaczył potem, że musiał zwrócić się do kogoś, kto wiedział czym jest strach. Każdy z nas sie boi. Chodzi o to, aby strach nie kierował naszymi decyzjami. Ks. Jerzy potrafił kontrolować swój strach. Zło, które go związało i wrzuciło do Wisły we Włocławku nie mogło mu wybaczyć tylko jednego: że Moc w słabości się doskonali.
Umarł, aby żyć. Został pokonany, aby zwyciężyć. Zostawił „Solidarność” i swoich bliskich, aby być z nimi na zawsze. Był słaby, aby mogła się w nim objawić prawdziwa moc Boża. Księże Jerzy, patronie ludzi słabych i lękliwych, módl się za nami, abyśmy jak ty stali się doskonali. Moc bowiem w słabości się doskonali.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.